Mieli nawet przy sobie rulon monet, tak że nie musiałam odchodzić gdzieś dalej. Zanim zdążyłam się zorientować, stałam naprzeciw automatu telefonicznego, wpychając monety i mówiąc do siebie: „świnia, świnia, świnia”. Jak mogło do tego dojść?
– Gemma… co się z tobą dzieje? Gdzie teraz jesteś?
– Nic mi nie jest. Ja tylko…
– Jesteśmy chorzy z nerwów…
– Jest dopiero pół do jedenastej…
– Jest jedenasta i od półtorej godziny powinnaś być w domu. Myślałem, że mamy to już za sobą. Myślałem, że wszystko zaczyna się układać. Twoja matka…
– Posłuchaj, dzwonię, żeby wam powiedzieć, że nie wrócę na noc…
– Ty… lepiej, byś wróciła. Znów zadajesz się z tymi swoimi koleżkami z plaży, co?… To nie jest w porządku, Gemma… – bla-bla-bla… coraz głośniej i głośniej.
Ucichł. Wystarczyło niewiele. Oddaliłam słuchawkę od ucha, szepcząc: „Błagam, błagam, nie rób mi tego…” Stałam w kącie pubu, ale miałam pełną świadomość, że oni mnie obserwują. Nie mogłam się do niego odezwać, tak głośno krzyczał. Nie mogłam nawet dać po sobie poznać zdenerwowania, bo oni patrzyli. Musiałam po prostu udawać, że normalnie rozmawiam z normalnym człowiekiem.
– Och, świetnie się bawimy, dzięki. Tak, w porządku, będę ostrożna. Tak, dzięki, tato. Do jutra… Tak, ucałuj mamę…
A on tymczasem mówił swoje.
– Dlaczego mówisz do mnie w ten sposób? Kpisz, czy co? Gemma, co się dzieje? Posłuchaj, tym razem puśćmy to w niepamięć. Jesteś z powrotem W CIĄGU GODZINY i możemy omówić…
– Nie, już jadłam. Zapiekankę z ziemniaków. Zadzwonię jeszcze, może jutro. OK, na razie, tato. Dzięki, cześć…
I odłożyłam słuchawkę.
Nie wiem, dlaczego tak mnie to rozstroiło. Po prostu nie byłam przygotowana. Opuściłam dom. Uciekłam. Zwyczajnie nie byłam przygotowana na rozmowę z nimi. Chyba mnie to zaskoczyło.
Stałam tam jeszcze przez chwilę, gapiąc się w ścianę i usiłując się nie rozpłakać. Nie chciałam, żeby zobaczyli mnie zapłakaną tuż po rozmowie ze starymi. Po minucie podeszła Vonny i spróbowała zajrzeć mi w oczy, ale się od niej odwróciłam.
– Wszystko w porządku, Gemmo? – przysunęła się bliżej i dotknęła mojego ramienia. – Czy w domu wszystko w porządku?
Głupia krowa! Co ona sobie myśli? Że niby co ma być w domu? Zamknęłam oczy i kiwnęłam głową. Miałam uczucie, jakby Vonny drążyła mi dziurę w czaszce. Przez nią wszystko było takie trudne do zniesienia. Zdobyłam się na szept.
– Słuchaj, zrobiłam to. Wystarczy?
Myślała nad tym parę sekund i skinęła głową. Poszłam do toalety umyć twarz.
Zamierzali iść na imprezę, lecz ja nie miałam na to ochoty. Było naprawdę wspaniale, ale teraz czułam się wykończona, całkowicie wykończona, jakbym nie przyjechała autobusem do Bristolu, tylko poleciała na Księżyc i z powrotem.
Wróciliśmy ze Smółką i usiedliśmy w jego pokoju. Byłam na niego wściekła, że trzymał ich stronę. Prawie się pokłóciliśmy. Zaczęłam płakać, a potem…
Naprawdę nie potrafiłabym długo się na niego gniewać. Kiedy zobaczył, że płaczę, okropnie się przejął. Zaczął mnie tulić i powtarzać: „Przepraszam, przepraszam…” i sam miał wilgotne oczy. A ja pomyślałam, że nie po to przebyłam taki szmat drogi, żeby się kłócić ze Smółką o tę parę druhów drużynowych!
Czuliśmy się bardzo bliscy sobie. Chciałam rozpalić na kominku, ale tego nie wolno nam było robić, bo sąsiedzi mogliby pomyśleć, że wybuchł pożar… i wezwać straż. Na razie mieli nie wiedzieć, że dom jest zamieszkany. Z tego samego powodu nie wolno nam było zapalać światła. Zaczynała mnie już trochę złościć ta lista rzeczy zabronionych. Smółka jednak ustawił świece wetknięte w butelki i zaparzył kawę. Usiedliśmy na podłodze, na stercie poduszek. Było trochę migdalenia i rozmawialiśmy bardzo długo o… nie wiem… o wszystkim.
W końcu trzeba było położyć się spać. Miałam swoją karimatę, której używałam zwykle na biwakach. Smółka miał własny materac i nie przestawał mnie zachęcać, żebym na nim spała. Trochę mnie to zniecierpliwiło, więc powiedziałam na odczepnego: „Dobra, dobra…” Miałam dla niego prezent i nie zamierzałam się wycofać.
W tym momencie czułam się już nieco zawstydzona. Położyłam karimatę obok jego materaca. Kiedy wyszedł z pokoju, rozebrałam się i wsunęłam do śpiwora.
No i dobrze, pomyślałam. Zrobiłam swoje. Teraz jego ruch.
Wrócił. Zdmuchnął świece i w kącie przebrał się w piżamę. Następnie wsunął się w swój śpiwór i po prostu leżał.
Byłam zła. Wściekła. Podciągnęłam śpiwór na wysokość nosa, tak że wystawały tylko włosy i oczy. Zerkałam na niego. Leżał z zamkniętymi oczyma w odległości trzech stóp, gotów do snu. Najgorsze było to, że marzłam. Gdyby to miało dłużej potrwać, musiałabym wymknąć się i wskoczyć w piżamę.
Leżałam jakieś dziesięć minut i zmarzłam już dość mocno. Wtedy on się odezwał.
– Potulimy się?
– Dobrze.
Przysunął bliżej swój materac i objął mnie. Nie próbował mnie pocałować. Następnie dotknął dłonią mojej szyi. Czułam, jak jego palce ześlizgują się w dół ku ramionom…
Patrzyłam na niego. Widziałam, że otworzył oczy i uchwyciwszy moje spojrzenie, znów je pośpiesznie zamknął. Po chwili jego palce ześlizgnęły się jeszcze niżej, przez talię do bioder.
To właśnie był mój prezent, rozumiesz? Ja. Nie miałam na sobie nawet jednej nitki.
Smółka otworzył oczy, uśmiechnął się, a ja mu również odpowiedziałam uśmiechem.
– Jest podwójny. Śpiwór.
– Och… Głuptas.
– Wzięłam dwa śpiwory i spięłam je razem. Wydostał się ze swojego łóżka i już miał wślizgnąć się do mnie.
– Masz coś? – zapytałam.
– No… nie…
Taki zawód! Byłam wkurzona. Usiadłam i pochwyciłam filiżankę wystygłej kawy.
– Czy to ja muszę mieć wszystko? – warknęłam i zaczęłam siorbać płyn.
– Przepraszam. Jestem taki głupi…
Cóż… chyba powinnam je mieć z sobą. Skąd miał wiedzieć? Smółka nigdy nie był harcerzem. To było jasne.
Po chwili powiedział: „Zaczekaj…”, poderwał się i wybiegł z pokoju w samych dżinsach, a ja pomyślałam…
– O, nie! – Wiedziałam, co chce zrobić. Poszedł pożyczyć od Vonny i Jerry’ego… W połowie mnie to rozśmieszyło, a w połowie rozzłościło… no bo przecież to był mój pierwszy raz. Nie chciałam korzystać z kondomów pożyczonych od jakichś starych, nudnych anarchistów!
Nie wracał strasznie długo. Chyba minęło pół godziny, zanim przyszedł z powrotem – po cichu, w razie gdybym zasnęła. Był zawstydzony.
– Przykro mi…
– Co się z tobą działo?
– Nie bardzo chcieli pożyczyć.
– Dlaczego?
– No bo ty masz dopiero czternaście lat, no i…
Jakbym to widziała. Musiała się odbyć wielka dyskusja o tym, czy Gemma jest wystarczająco dorosła. Byłam blada ze złości. Usiadłam nadąsana. On kręcił się nerwowo po pokoju. Podszedł, usiadł obok mnie i zapytał, czy będę jeszcze kiedykolwiek chciała. Potworność. Tego właśnie pragnęłam uniknąć. Sądziłam, że odkryje moją nagość w śpiworze i to po prostu się zdarzy. A teraz siedział w swoich niebieskich dżinsach, a ja włożyłam sweter – tak zmarzłam czekając.
– Och, nie przejmuj się… – powiedziałam.
Odwróciłam się, zawinęłam się w śpiwór i chciałam zasnąć. Wyczułam, że tkwi tam jeszcze przez chwilę, a potem i on wszedł do swojego śpiwora. Położył się blisko mnie i zaczął się przytulać.