Przy NatWest na Chisem Street Vonny podeszła do mnie i syknęła:
– Jerry pali…
– Ach, tak – powiedziałem, co miało znaczyć: co w tym dziwnego? – A kiedy Jerry nie pali? – zapytałem.
– Tak, ale on poczęstował Gemmę…
– Och, daj spokój – odparłem.
– Co zrobimy? – zapytała Vonny.
– Wyluzuj się – poradziłem jej.
Wrzuciłem wizytówkę i poprowadziłem wyjętych spod prawa do siedziby Midland, o trzy sklepy dalej. No powiedz, komu potrzebne są cztery banki na jednej ulicy?
BRISTOLSKI KOLEKTYW ANARCHISTÓW
zaprasza
Z POWROTEM DO ŁÓŻKA Miłego dnia!
Chociaż, ma się rozumieć, nie stanowiliśmy prawdziwego kolektywu. To byłem po prostu ja i każdy, kto zechciał towarzyszyć mi tej nocy.
Szczerze mówiąc, ani trochę nie przejąłem się tym, że Gemma raz zaciągnie się trawką. Co prawda wolałbym, żeby Jerry nie palił podczas akcji. Gdyby nas złapano, sprawy mogłyby się skomplikować. Takie rzeczy dostarczają im argumentów, jakiegoś punktu zaczepienia. Rozumiesz – zaczadzeni haszyszem anarchiści w punkowych przebraniach zaklejają zamki w bankach…
Z drugiej strony, przecież to nie jest operacja wojskowa. I dlaczego on nie miałby podzielić się z Gemmą? Powiedziałem „ach, tak” z innego powodu. To Vonny miała z tym problem. Tak się zwykle dzieje. Gemma chciała robić jedną rzecz, a Vonny oczekiwała od niej czegoś zupełnie innego. To się nazywa polityka.
Nienawidzę polityki.
Vonny maszerowała obok mnie.
– Ona ma dopiero czternaście lat. Wyobrażasz sobie, co z tego zrobi policja albo prasa?
– Deprawowanie młodzieży? O tym myślałaś?
– Właśnie. Uśmiechnąłem się.
– Ależ my to robimy!
Chodzi o to, że Vonny uczestniczy w akcjach, bo naprawdę uważa, że uderzamy w system finansowy. Sądzi, że ludzie tracą jakieś pieniądze, że gospodarka popadnie w kłopoty. Coś w tym rodzaju.
„Oddajcie Cezarowi…” – powiadam wam. Ja łowię serca i dusze. Serce dyrektora banku, serce urzędnika. Gemmy i Smółki, i Vonny… tak, i twoje też. Śmiało, bądź nieposłuszny. Ty też potrafisz. Zostań dziś w łóżku.
Anarchia SA
ZACHĘCA CIĘ DO POWTÓRNEGO PRZEMYŚLENIA SPRAW!!!
Przed bankiem spółdzielczym wywiązała się mała kłótnia. Jerry twierdził, że powinniśmy zostawić ich w spokoju, bo to bank spółdzielczy.
– Ale jednak bank – zauważyłem.
Zostali zaklejeni.
Sądząc z wydawanych odgłosów, Gemma i Jerry dobrze się bawili. W gruncie rzeczy z tego powodu denerwowałem się odrobinę. Jej chichot zrobił się lekko histeryczny i potykała się stanowczo za często. Vonny popadała w coraz większe rozdrażnienie. Szła przed nimi, rzucając za siebie gniewne spojrzenia. Zauważyłem, że Jerry zlekceważył jej życzenie, żeby nie wprowadzać Gemmy w stan nieważkości. Smółka towarzyszył Vonny i, sądząc z pozorów, prowadzili ożywioną rozmowę, która – ośmielę się zaryzykować – miała charakter polityczny i dotyczyła Gemmy.
Ach, tak.
Wszystko jest w to uwikłane.
Kiedy idziesz główną ulicą Bristolu, widzisz wokół tyle rzeczy. Na przykład sklepy mięsne. Staliśmy przed sklepem rzeźnika. Ja sam jestem wegetarianinem. Z wyboru. Dookoła nas błyszczały lampy uliczne, zużywając paliwa kopalne. Banki i towarzystwa ubezpieczeniowe inwestujące w śmierć i choroby. Drogerie handlujące kosmetykami, które testowano wkraplając je małpom do oczu. Mnóstwo okazji dla Vonny, żeby wykazać się świadomością polityczną.
Wysoko nad nami wisiały gwiazdy. Noc była cudowna. Kiedy wyjdziesz na zewnątrz, podniesiesz głowę i spojrzysz ponad dachy i ulice, usłyszysz szum wiatru w górze i zobaczysz gwiazdy nad głową.
A co robiła Vonny?
Zatruwała Smółkę gadaniem o Gemmie.
Tego tylko potrzebował.
To go miało do nas przekonać. Tego mu było trzeba po czternastu latach poniewierania nim przez dwa potwory.
Vonny to cudowna osoba. Zawsze jest taka opiekuńcza, zawsze znosi do domu jakieś bezpańskie koty, piecze ciastka i daje pieniądze żebrakom. Zawsze czuwa nad tym, żeby Jerry zjadł swoje wegetariańskie sałatki i prał regularnie skarpetki, i nad tym, żeby nikomu nie szumiało za bardzo w głowie i żeby nikt nie chichotał za głośno.
Kocham ją, ale czasem podejrzewam, że jest kryptokomunistką.
Dziś masz wolne…
TYLKO NIE MÓW, ŻE JESTEŚ
ZAWIEDZIONY
Możesz sobie uważać, że jestem naiwnym dupkiem. Jestem. Ale naprawdę wydaje mi się możliwe, że któregoś dnia wystarczająco dużo ludzi zacznie myśleć o sobie: dlaczego tak często jestem nieszczęśliwy i dlaczego tak ważne jest dla mnie fundowanie innym nieszczęść po to, żeby zdobyć jeszcze większą pewność, że sam będę nieszczęśliwy?
Jeśli uda mi się nakłonić choć paru urzędników bankowych do myślenia i trochę częściej będą zostawać w łóżkach, to może przyczynię się do przemiany świata. A jeżeli mogę to zrobić nosząc olbrzymie zielone buty z wymalowanymi stokrotkami, to tym lepiej.
Muszę przyznać, że nie była to najbardziej udana akcja. Dwie rzeczy popsuły nastrój. Kiedy dotarliśmy do domu, Vonny gotowała się ze złości, a Smółka wyglądał jak przewiercony tępym śrubokrętem. Musiałem z nim pogadać.
Gemma z trudem trzymała się na nogach. Czasami życie jest cudowne, no nie?
– Jak myślisz? Jak się czują jej rodzice? – spytała Vonny. – Oni tylko krótko ją trzymali. To coś innego niż u Smółki, zgodzisz się?
No cóż. Nie da się ukryć, że Vonny miała trochę racji.
ROZDZIAŁ 8
Gemma
To było NIESAMOWITE. Zaklejanie banków. Wspólne zmywanie naczyń. Codziennie zapiekanka z ziemniaków i fasolka na kolację. Super!
No dobra… było nieźle, naprawdę. Za dużo wtedy myślałam. Wiesz… gdzie są te dzikie balangi, gdzie życie ulicy, gdzie jest MIASTO?
Ale dla Smółki był to wspaniały czas i dlatego mówię, że było nieźle. Słowo daję, musiał czuć się jak w niebie. Wszystkich lubił. Wielbił Richarda. Lubił nawet Vonny mimo jej oczywistej wrogości.
No i naturalnie miał mnie.
Mogliśmy kłaść się dowolnie późno i wstawać, kiedyśmy chcieli. Mogliśmy być razem całe dnie i całe noce. I muszę przyznać, że było to całkiem fajne. Gdyby nie Smółka, nie wytrzymałabym ani jednego dnia. Lecz był tam. A więc…
Ponieważ nie miał pieniędzy, w zamian za utrzymanie miał remontować dom. Richard skombinował skądś kilka galonów farby i Smółka wstawał o dziewiątej rano i zamazywał ściany, pokój za pokojem, na obrzydliwy blady kolor. Ja też oczywiście byłam na ich utrzymaniu. Nie mogłam wydać swoich stu funtów – bo niby jak? – więc musiałam mu pomagać. Wkrótce jednak udało mi się zmienić zwyczaj wstawania o dziewiątej. Zwlekaliśmy się około południa. Rano kotłowaliśmy się w łóżku, a po południu w farbie.
Odkąd zaczęliśmy sypiać razem, pragnęłam go jak wariatka i trudno było nam powstrzymać się od uścisków i obmacywania. Kiedy się rozbierałam, białe ślady jego palców widoczne były na całym moim ciele!
Smółka to świetny kumpel. Musiał chyba przemyśleć każdą rzecz w taki czy inny sposób, bo zawsze ma coś do powiedzenia. Ale też zawsze słucha. Marszczy czoło, jakby usiłując nie przeoczyć niczego, jak gdyby jego winą – a nie moją – było to, że powiedziałam coś głupiego, co się zresztą często zdarzało. I ma poczucie humoru. Mam na myśli to, że podobają mu się moje żarty. Prawie bez przerwy pokładaliśmy się ze śmiechu. Po prostu dobrze nam było ze sobą.
Miał też jednak parę denerwujących nawyków. Myślę, że był trochę nadgorliwy z tą swoją chęcią bycia użytecznym. Co do mnie, to… w porządku, dawali nam jeść, ale myśmy zarabiali na swoje utrzymanie. Przecież pokój, który remontowaliśmy, nie należał do nas. Lecz Smółka był tak pełen patetycznej wdzięczności i jakiegoś poczucia winy, że większość czasu biegał za ich sprawami. Gotował, sprzątał… co tylko chcecie. Inną znów kwestią – i to taką, która mi najbardziej doskwierała – były niekończące się dyskusje o Gemmie.