Potem poszłam zrobić coś z włosami. Zostało mi tylko dwanaście funtów, żeby je ufarbować, ale w sumie wyszło w porządku.
No i byłam… Cóż, powiem to sama. Cholernie wspaniała.
Wiem, co chcecie teraz powiedzieć. „Punk za sto funciaków”. Dobra, wiem. Jeśli zabrać się do rzeczy we właściwy sposób, to można wydać ze dwa i pół funta. Ale bądźcie sprawiedliwi. To było moje pierwsze podejście. Ta dziewczyna postąpiła słusznie. Kupiłam kosmetyki i musiałam pójść do kibla, żeby się umalować. Czarna szminka i tusz do rzęs. Takie sprawy. I wreszcie…
Spojrzałam w lustro i powiedziałam do siebie: „Gemma… mmmmm!”.
Punkowy styl pasował do mnie. Nigdy nie byłam ślicznotką, nawet jako małe dziecko, ale zapewniam, że wydobyłam z siebie to, co najlepsze. Naprawdę. Chodzi o to, że jeśli od samego początku wygląda się ślicznie i odjazdowo, nie trzeba się nawet starać. Wystarczy, że zatrzepoczesz rzęsami i już wszyscy lecą na ciebie. Jeżeli jednak zaczyna się tak jak ja, z wyglądem wygłodzonej żaby, która ma kłopoty ze zgryzem, należy osiągnąć cel innymi sposobami. Kiedy byłam mała, często patrzyłam w lustro i wzdychałam: „Boże! Muszę przejść przez całe życie z takim wyglądem!”. Później, w wieku mniej więcej dwunastu lat, zauważyłam, że ludzie przyglądają mi się. Zaczęłam patrzeć na siebie inaczej, myśląc: Mmmm, coś jednak w końcu się zmieniło.
Niektórzy spoglądali na mnie i nie dostrzegali niczego specjalnego. Ot, zwykła dziewczyna ze zbyt dużymi ustami i zbyt szeroko rozstawionymi oczyma. Ale inni patrząc widzieli we mnie o wiele więcej – mój sposób bycia. Oto dlaczego potrafię natychmiast ocenić, czy jestem w czyimś typie.
Ta dziewczyna postąpiła słusznie.
Zapuściłam się do sklepu z rękodziełem, żeby kupić prezent Smółce. Potem poszłam do kawiarni, w której się umówiliśmy.
W tym momencie byłam już goła. Co za wstyd. Myślałam, że zabawimy się na całego, upijemy, a może nawet załatwimy sobie coś ciekawszego. Nic z tego. Ale z drugiej strony, komu potrzebne są pieniądze, kiedy wygląda się tak dobrze?
Najlepsze ze wszystkiego było to… że mnie nie poznał. Słowo honoru. Siedział przy stoliku koło okna, a ja usiadłam przy sąsiednim. Gapił się ponad moją głową, jakbym była kimś nieznajomym. Pomyślałam sobie: dobrze, zobaczymy, jak naprawdę jest z męską wiernością. Zaczęłam ostentacyjnie mu się przyglądać, jak gdybym na niego leciała. Widziałam, że zaczyna go ogarniać panika. Nie miał pojęcia, co się dzieje. Wpatrywałam się weń, a potem puściłam oko i uniosłam brwi, a on spłonął rumieńcem. Po chwili ostrożnie spojrzał na mnie i posłał mi niewyraźny uśmiech. Następnym razem, kiedy złapał moje spojrzenie, mrugnęłam i wstałam, żeby się do niego przysiąść.
Myślałam, że zaraz skona! Lecz w miarę jak podchodziłam, rozjaśnił się cały i wykrztusił:
– GEMMA?!?
– A myślałeś, że kto?
Twarz Smółki. Wszystko jest wypisane na twarzy Smółki. Był oszołomiony.
– Teraz nawet nie mogłabym wrócić do domu – powiedziałam.
To była prawda. Nie wyglądałam jak czyjakolwiek córka, a już na pewno nie jak córka państwa Broganów. Wstaliśmy i poszliśmy na koncert. Smółka był trochę spięty. Ludzie oglądali się za mną, a on był dumny z mojego towarzystwa, ale wstydził się swojej dumy. Rozumiesz, o co mi chodzi?
Szybko jednak przywykł do tej myśli i zapragnął mnie dotykać. Objął mnie i zaczął całować, próbując gmerać pod moim ubraniem, lecz dałam mu po łapkach.
– To jest, praktycznie biorąc, niewierność – powiedziałam z wymówką.
Roześmiał się. Naprawdę jednak nie chciałam, żeby mi rozmazał szminkę i resztę makijażu.
Kiedy dotarliśmy do miejsca, gdzie miał się odbyć koncert, byłam już podekscytowana. Akurat grała jakaś grupa reggae. Kilka osób tańczyło, ale większość siedziała, czekając na właściwą kapelę. Wzięliśmy coś do picia. Piwo. Podeszłam do baru i kupiłam je. Z takim wyglądem mogłabym zamówić cały budynek, a co dopiero drinka. Usiadłam obok Smółki i pod stołem ściskałam jego dłoń między udami.
Było mi tak dobrze.
Wewnątrz wrzało jak w ulu. Kochałam ten hałas. Kochałam ten tłum. Kochałam być sobą. Wstaliśmy i potańczyliśmy trochę, dopóki muzycy nie zeszli ze sceny. Oparliśmy się o ścianę, zamówiliśmy kolejnego drinka i czekaliśmy, aż będzie gotowa następna kapela.
Zespół punkowy. Nie wiem, kim byli. Weszli i zaczęli niedbale brzękać na swoich instrumentach. Wszyscy ci ludzie sprawiali wrażenie naładowanych. Żadnych przymiarek, żadnego „raz-dwa-trzy próba mikrofonu” i upewniania się, że nagłośnienie działa prawidłowo. Złapali parę akordów, a potem… wyglądało to jak wybuch jakiejś sprzeczki. Wokalista zaczął krzyczeć przez mikrofon na kogoś spośród publiki.
To było… to po prostu zaczęło wymykać się spod kontroli. Muzycy skupili się razem, a publiczność zaczęła gromadzić się tuż pod sceną i odkrzykiwać. Pomyślałam, że teraz zaczną się prawdziwe kłopoty. Kapela wyglądała tak, jakby miała zamiar rozwalić wszystko wokół siebie. To nie była gra. Ten gość z przodu naprawdę wygrażał publiczności. Naprawdę ją atakował. W dole kłębiło się pełno ludzi, a facet DARŁ SIĘ na nich. Pokazywał im wyciągnięty palec i wołał PIERDOLCIE SIĘ, a oni mu odkrzykiwali. Całe to miejsce buzowało agresją. Następnie wychylił się do przodu i splunął pełną gębą śliny. Widać było, jak obryzgał najbliżej stojących…
I wtedy zaczęli.
Trudno to wyrazić. To było niesłychanie gwałtowne. Grali utwór po prostu tak, jakby wrzeszczeli na kogoś, tylko że za pomocą muzyki. W jednej chwili publiczność zaczęła tańczyć pogo, błyskały reflektory i wszystko pulsowało, a ludzie w pobliżu sceny starali się opluć wokalistę, który robił uniki i ślizgał się, bo podłoga była już mokra od śliny…
To było to. To było przedstawienie! Po prostu krzyczałam z rozkoszy. Nigdy czegoś podobnego nie widziałam. Wbiegłam w sam środek tłumu i zaczęłam tańczyć, wyjąc i skacząc bang-bang, bang-bang, w górę i w dół…
I ta kapela. Chciałabym wiedzieć, kim byli. Musieli być sławni albo staną się niebawem sławni, bo byli tak obsceniczni, tak brutalni i cudowni. Muzyka brzmiała niczym łomot, tyle że bezbolesny. Wiesz, o czy mówię. Ten tłum był gotów do linczu, lecz, zabawna sprawa, nie wszczęto ani jednej bójki.
Smółka był tam również, skacząc tuż obok mnie. Niekiedy traci rozum. Wyskakiwał w górę i w dół, w górę i w dół. Czarne włosy opadały mu na oczy i szczerzył zęby jak wariat. To trwało i trwało. Muzycy, ledwie kończyli jeden numer, już zaczynali następny. Aparatura nagłaśniająca wyła i trzeszczała, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Potem nastąpił łagodniejszy kawałek i, słowo daję… było kilka par, które – przysięgam – naprawdę robiły… no, wiesz co. Ja i Smółka przywarliśmy do siebie i zaczęliśmy nawzajem szukać językami swoich ust. Lizał mnie po całej twarzy. Potem kapela znów zagrała szybko i zaczęliśmy od nowa, i znów, i znów…
Byliśmy w tej punkowej jaskini bardziej lub mniej przypadkowymi gośćmi. Od razu można było rozpoznać, które dziewczyny są prawdziwymi punkówami. Wyglądały jak szmaciary. Nie przejmowały się niczym. Czułam, że stanowczo jestem za bardzo ubrana. Korzystając z okazji, że musiałam pójść do toalety, znalazłam dziurę w swoich nowych rajstopach i rozdarłam ją. Zrobiłam jeszcze jedną dziurę i też rozdarłam, tak że moja biała skóra prześwitywała przez dziury w czarnym materiale. Rozdarłam z przodu nową mini i próbowałam zrobić dziurę w koszulce, ale nie dałam rady. Materiał był zbyt mocny. Rozwiązałam zatem tasiemki do połowy i pośpiesznie wróciłam na salę, i zaczęłam znów skakać.
Nie mogłam znaleźć Smółki, ale to przestało mieć znaczenie. Torowałam sobie drogę prosto w ścisk pod sceną, wykonywałam szaleńcze podskoki i plułam na wokalistę razem z innymi. Było fantastycznie, ale tak gorąco i ciasno, że wydawało się niemożliwe wytrzymać zbyt długo. Tymczasem niektórzy zaczęli wspinać się na scenę i szaleć obok wokalisty. Ścisk zrobił się tak potworny, że można było zbiec ze sceny po głowach. Niektórym udawało się zrobić dziesięć, może dwanaście kroków, zanim tłum rzedł na tyle, że można było się potknąć i wpaść między ludzi. Ktoś przydeptał mi ucho.