Выбрать главу

Tego się bał jego staruszek. „Ale ty nie?” – powiedziałem. Uśmiechnął się.

Smółka wszedł na chwilę do domu, żeby pokazać książki Gemmie. Zabrałem się za rąbanie drew. Na zapas.

Ze śmietników można wydobywać nie tylko drewno, ale czy wiesz, co w tym jest najzabawniejsze? Że to jest nielegalne. Nawet śmieci do kogoś należą! Raz przekopywałem pewien śmietnik, lecz nie w poszukiwaniu drewna. Ktoś wyrzucił kupę różnych części i blach. Wydobyłem ze śmieci cały warsztat. Odwracam się, a tu stoi nade mną policjant. Nabzdyczony, jakby przyłapał mnie na kopaniu staruszki.

Pokiwał głową nad moją zdobyczą. „To jest czyjaś własność”, oświadczył sięgając po notes.

– Ktoś to wyrzucił.

– To sprawa właściciela – i wymachuje tym swoim notesem. – Nazwisko, synku.

Nie wierzyłem własnym uszom.

– Ktoś tego nie chciał i dlatego to wyrzucił – zauważyłem.

– W takim razie to własność magistratu, który nią zadysponuje. Zdaje się, że pytałem o twoje nazwisko i adres.

– Magistrat będzie musiał zapłacić za wywózkę – powiedziałem.

– Nie dyskutuj ze mną, synu – rzekł, czekając z ołówkiem zawieszonym w powietrzu.

No i co takiemu zrobisz? Opowiadałem o tym Lily. Była wściekła. Zaczęła kopać wszystko, co jej się nawinęło. Nie mogła ścierpieć, że tacy ludzie łażą, szukając okazji do robienia problemów.

– Cholerne gliny! – wyrzuciła z siebie i kopniakiem wybiła dziurę w drzwiach.

Nie było sensu dalej się z nim kłócić. Taki facet pewnie wolałby przerobić te książki na kompost. Powiedziałem mu, jak się nazywam. Nie ma sprawy.

– Mouse… to się pisze M-O-U-S-E.

– Umiem pisać, umiem pisać – mruczał gliniarz.

– Michael – ciągnąłem, wygrzebując się ze śmietnika. Gliniarz był tak tępy, że nie zaskoczył, dopóki nie podyktowałem przynajmniej połowy mojego adresu.

– Ulica Mysia sześć, Disneyland.

Ostatnią rzeczą, jakiej pragnął, był powrót na posterunek z dzieciakiem podejrzanym o grzebanie w śmietnikach. Po prostu chciał pokazać swoją władzę, a przy okazji zabawić się moim kosztem.

– Posłuchaj mnie teraz, synku… – podjął. A ja mu na to:

– Jasne. Chodźmy na posterunek. Aresztuje mnie panna oczach swoich kumpli, zgoda? Jaki będzie zarzut? Bezprawny zabór śmieci?

Nastąpiła przerwa, podczas której policjant świdrował mnie bardzo niemiłym spojrzeniem, jakbym był psim gównem. Nie lubią, kiedy się ich przejrzy. Musisz zapamiętać jedno: nie przejmuj się aresztowaniem. Co ci mogą zrobić?

– Sprytny z ciebie gnojek, co? – odezwał się.

– Sprytniejszy od ciebie – odparłem zgodnie z prawdą, choć nie był to dla mnie wielki komplement. I zaraz dałem nogę. Ruszył za mną, ale dość szybko zrezygnował.

– Szkoda, że twój mózg nie jest tak duży jak gęba! – wrzasnąłem. Bał się, że ścigając mnie zrobi z siebie błazna. Zresztą i tak już nim był.

Pozostawiwszy w ogrodzie drewno, poszliśmy do mojego kumpla Deva. Usiedliśmy i wypaliliśmy parę skrętów. Wymknąłem się z Devem, żeby załatwić biznes i przy okazji powciągać. Po powrocie zastaliśmy Smółkę opowiadającego Sals o śmietnikach, o fantastycznych rzeczach, jakie potrafią wyrzucać ludzie, i o wszystkich tych sprawach. Mówił z takim przejęciem, że pomyślałem: Czas na lekcję numer dwa!

Zamierzałem udać się prosto do domu towarowego Marks and Spencer i pokazać mu, jak zorganizować sobie żywność, ale po drodze przechodziliśmy obok księgarni Allena.

W witrynie wystawili tę absurdalną księgę. Była ogromna, miała około pół metra wysokości. Album fotograficzny, czarno-białe zdjęcia. Nagie kobiety, ale bez wulgarności. To znaczy, niektóre były nawet bardzo wulgarne, lecz raczej w taki artystyczny sposób, rozumiesz? Coś, co możesz oficjalnie oglądać.

Poczciwy Smółka uwielbiał takie rzeczy. Przeglądał album i stale odkrywał jakieś zdjęcie jeszcze bardziej cudowne niż to, które odkrył chwilę wcześniej. „Popatrz na to, uua! Spójrz tutaj”. Pożądał tej książki. Na mnie te rzeczy nie robią wrażenia. To znaczy, podobały mi się co mocniejsze obrazki, ale jego to fascynowało z zupełnie innych powodów. Mnie w tej książce najbardziej się podobała cena. Sześćdziesiąt funtów! Za książkę! Jezu Chryste! To dopiero było dzieło sztuki! Ten, kto wpadł na taki pomysł, zasłużył na nagrodę. Nie przypuszczam, żeby ktoś naprawdę miał to kupić. Chodziło raczej o reklamę, kumasz? Patrzcie, jaką jesteśmy ekskluzywną księgarnią. Mamy książki tak drogie, że nie stać na nie nikogo!

– Ktoś to kupi naprawdę i wtedy album będzie należał tylko do niego – powiedział Smółka.

– Mam piać z zachwytu?

– To jakby mieć na własność niebo albo nie wiem co -stwierdził.

Naprawdę zaczynałem go lubić.

Byłem bliski myśli, żeby zgarnąć stamtąd parę książek, ale personel czujnie się nam przyglądał, więc uznałem, że lepiej się zmyć.

Marks and Spencer. Byłem w dobrym nastroju. Pomyślałem, że przyszedł czas na uroczystość… z tej okazji, żeśmy ich poznali, a oni nas… i dlatego, że Gemma miała z nami zamieszkać, chociaż on o tym jeszcze nie wiedział.

Staliśmy przy dziale mięsnym.

– Jesteście wegetarianami? – zapytałem.

– Nie.

Wrzuciłem do koszyka dwie duże paczki steków.

– Słuchaj, ja nie mam pieniędzy… – niespokojnie powiedział Smółka.

– Ja też.

Spacerowaliśmy wzdłuż regałów. Nie dałem mu okazji zauważyć momentu, kiedy wsunąłem sobie towar pod płaszcz. Po prostu nagle się zorientował, że koszyk jest pusty. Widziałem kątem oka, że rozgląda się po podłodze za nami, czy nie zgubiliśmy paczek.

Wreszcie zaskoczył.

Biedny poczciwy Smółka! Przez twarz przebiegł mu skurcz. Wziąłem dwie puszki fasolki i stanęliśmy w kolejce. Ja też zdążyłem się zdenerwować, mimo że tego dnia brałem. Smółka był tak zdenerwowany i roztrzęsiony, że rozglądał się po całym sklepie, czy ktoś nas nie obserwuje. Pomyślałem, że w ten sposób w końcu ściągnie na siebie uwagę, ale te baby przy kasach są tak znudzone robotą, że nie zwróciłyby uwagi nawet wtedy, gdyby ktoś wytaczał ze sklepu słonia.

Za to kipiał entuzjazmem, kiedyśmy się już wydostali. Tańczył wokół mnie i śmiał się. Smółka naprawdę miewa odpały. Już myślisz, że to taki cichy gość, kiedy nagle mu odbija.

– Wróćmy i spróbujmy znowu – poprosił. Potrząsnąłem głową.

– Następnym razem – odparłem.

Nie wiedział, jak powinien wyglądać. Trzeba przybrać wygląd nudnego faceta, który kupuje coś na nudny podwieczorek. Smółka miał w tamtej chwili minę desperado. Po drodze do domu wdepnęliśmy po piwo do sklepiku z alkoholem, a kiedy wyszliśmy, pokazał mi, co chował pod kurtką. Butelkę wina. A ja nawet tego nie zauważyłem.

Ścisnąłem go za ramiona i wyszczerzyłem się, a on odpowiedział mi takim uśmiechem, jakby niespodziewanie dostał ode mnie tysiąc funtów. No cóż, w pewnym sensie dostał. Rozumiesz? Teraz mógł mieć wszystko, czego zapragnął.

Wracał do domu, dosłownie unosząc się w powietrzu. Gemma obrzuciła go nieufnym spojrzeniem. – Co w ciebie wstąpiło? – zapytała. Lily była gotowa zrobić mi awanturę z powodu długiej nieobecności, ale dowiedziawszy się, jak ze Smółką spędzaliśmy czas, nie miała pretensji. Wyszliśmy na stronę, żeby wziąć. Szczerze mówiąc, było tego trochę za dużo, ale nie oszczędzaliśmy się w ostatni weekend, a jest ważne, żeby nie odstawiać za szybko.

Smółka siedział na podłodze, pokazując Gemmie książkę, którą wygrzebał ze śmietnika. Opowiadał jej także o albumie u Allena i o całej reszcie. Gems traktowała go trochę jak świra i to mnie wkurzało. Konkretnie to, że go porzuciła. Gdyby tak widziała, jak sobie dzisiaj poradził.