Выбрать главу

Zerknąłem na Lily. Wyciągnęła szyję, żeby lepiej obejrzeć książkę, a Smółka zaczął jej opowiadać o swojej malarskiej pasji. Słuchała z zainteresowaniem! A mnie przyszło do głowy, że wszystkie te komplikacje są niepotrzebne. Że wcale nie trzeba nikogo ranić. Może udałoby się nam znaleźć sposób, żeby wciągnąć go do naszej paczki, zamiast tak po prostu pokazywać mu plecy.

Jedzenie było fantastyczne. Steki, wino i inne rzeczy. Lily miała straszną ochotę na mięso. Nie jedliśmy go od tygodni. Potem rozpaliliśmy w ogrodzie wielkie ognisko.

Mieliśmy piękny ogród. Pokochałbyś go. W kącie rośnie wysokie, stare drzewo, którego gałęzie zwieszają się nad ulicą. Jest niewielka grządka – kwiaty i trochę warzyw, które zasadziliśmy na wiosnę, lecz potem nic już przy nich nie robiliśmy, więc rozpanoszyły się chwasty. Poczułem przypływ jakiegoś natchnienia i zacząłem kopać ogródek, ale szpadel się złamał.

W trawie rosły mlecze. Smółka znowu opowiadał o swoim mleczu. O tym, jak bardzo pragnął namalować duży, jaskrawy kwiat pastelami, które dostał od Gems.

Wieczór był piękny. Gems leżała w objęciach Smółki. Wyglądali na szczęśliwych. Chciałem, żeby zmieniła zamiar. Mieliśmy wynieść śpiwory i spać na zewnątrz, ale później zaczęło padać, więc poszliśmy do łóżek.

Rano wyjrzałem przez okno. Palenisko było mokre, lecz jeszcze tu i ówdzie się tliło. Zapowiadał się deszczowy dzień.

Stale mam tamten obraz przed oczyma, bo nie był to codzienny widok. Smółka siedział na skrzynce obok wygasłego ogniska, z oczyma utkwionymi w drzewie. Płakał. Najpierw pomyślałem, że jego twarz jest mokra od deszczu, ale to na pewno były łzy. „Niech to cholera” – powiedziałem do siebie.

Trąciłem Lily, żeby wstała i zobaczyła.

Oboje staliśmy w oknie. Spokojnie, ukryci za firankami, tak że nie mógł nas widzieć. Było jeszcze wcześnie.

– Ach… – Lily oparła się dłońmi o parapet i patrzyła na Smółkę płaczącego przy ognisku. – Czy nie jest uroczy? – odezwała się. Objąłem ją. – Czy nie jest uroczy? – powtórzyła.

ROZDZIAŁ 13

Smółka

Wróciłem do pokoju, wyjąłem podarowane mi przez Gemmę pastele i ponownie przymierzyłem się do swojego mlecza. Na desce do rysowania, którą trzymałem na kolanach, położyłem arkusz grubego papieru – prezent od Vonny. Pastele były jaskrawe, tak jak chciałem. Ale nie wyszło dobrze.

Przyszła Vonny i zapytała, jak się czuję. „W porządku” – odpowiedziałem. Spytała, gdzie jest Gemma, i musiałem powiedzieć, że ona nie wróci. Potem wszedł Jerry, pytając, co się stało. Potem Richard. Siedziałem i czekałem, żeby wreszcie sobie poszli.

Czasem czuję się, jakbym był jakimś organem wyrwanym z ciała żywego zwierzęcia. Widać każdy skurcz. Tak jakbyś się bez przerwy spowiadał. Potrafię nawet zachować kamienną twarz, jeśli tego chcę, ale potem się zapominam i znów przebiegają przez nią skurcze, i znów każdy dokładnie wie, co czuję w każdej sekundzie.

Jedyne, czego pragnąłem, to zakopać się sto milionów mil pod ziemią.

Wchodzili i wychodzili, obserwowali mnie, kiwali głowami i rozmawiali na mój temat. Później zaczęli o Lily i Robię.

– Karaluchy – powiedział Jerry.

Zatkało mnie. Wyglądali podejrzanie, ale naprawdę wcale tacy nie byli.

– Nie chciałabym znaleźć rano czegoś takiego w swoim pantoflu – dodała Vonny, co mnie rozśmieszyło.

Popatrzyłem na Richarda, bo jemu ufałem najbardziej. Wyglądał na strasznie zdenerwowanego, nie odezwał się jednak. Otoczyli mnie i zaczęli ściskać i pocieszać, ale żadnemu z nich nie udało się to tak jak Lily, kiedy nazwała mnie Człowiekiem z Tytanu.

– Polubiłem ich – stwierdziłem.

– Och, daj spokój – rzekł Richard.

Vonny była wściekła na Gemmę. Uważała jej postępowanie za nieodpowiedzialne. Jerry powtarzał, że powinienem się od niej uwolnić i że być może to, co zaszło, w końcu wyjdzie na dobre. Zabawne, ale przez cały czas w tle myśli pojawiał się obraz krzyczącej na mnie mamy i taty za jej plecami, wielkiego jak góra, z twarzą, która ciemniała, ciemniała, ciemniała coraz bardziej.

– Ona lubi latać – powiedziałem.

– Musi nauczyć się chodzić, zanim będzie mogła biegać, a co dopiero latać – odparła Vonny.

Tylko że ja też chciałem wzlecieć.

Dzień czy dwa później przyszedł Rob. Byłem w rozterce. W zasadzie zdecydowałem się na rozstanie z Gemmą. Miałem nadzieję, że gdy dam jej odetchnąć, ona być może zatęskni do mnie i będzie chciała, bym wrócił. Chociaż, mówiąc szczerze, niezbyt na to liczyłem, dopóki byli przy niej Lily i Rob.

– Ona chce, żebyście pozostali przyjaciółmi. To nieprawda, że nie chce cię więcej widzieć – oznajmił.

– Muszę po prostu trochę odpuścić – odparłem.

– A co ze mną i Lily? – podjął. – My chcemy cię widzieć…

Wyszliśmy się przejść. Nie powtórzyłem mu, co tamci o nim mówili. Przebuszowaliśmy parę śmietników, pokręciliśmy się po antykwariatach i księgarniach, ale… miałem za dużo zmartwień. Byłem zadowolony, kiedy to się skończyło. Poprosiłem go, żeby przekazał Gemmie, że – no wiesz – że nie będziemy się widzieli przez jakiś czas.

– Będzie rozczarowana – stwierdził Rob.

– Nie sądzę.

Nic nie odpowiedział. To była prawda. Porzuciła mnie.

Minął tydzień, zanim znów się z nimi spotkałem.

– Ktoś chce się z tobą widzieć – zawołała Vonny. Od razu wiedziałem, o kogo chodzi, bo powiedziała to takim tonem, jakby odkryła, że zapchała się toaleta czy coś w tym rodzaju. Wyjrzałem. Na dole przy schodach stała Lily i machała do mnie, kołysząc głową i szczerząc zęby w uśmiechu, niczym kot albo wąż, albo… jak Lily.

Widząc ją miałem jakieś dziwaczne uczucie. Jak zawsze w obecności Lily. Spotykając ją gdziekolwiek poza jej domem, miało się wrażenie, że jest nie na swoim miejscu. Jakbyś wyjrzał przez okno i zobaczył pytona wślizgującego się pod żywopłot. Jakby samo to, że idzie ulicą, stanowiło jakąś niewiarygodną, niebezpieczną przygodę. Przypuszczam, że tak było w istocie.

– Chodź ze mną – powiedziała.

Miałem zamiar unikać ich jeszcze przez kilka dni, ale…

Włożyłem płaszcz i wyszedłem za nią z domu.

Było mokro. Poprzednio widziałem ją tylko w nocy albo w mieszkaniu, półnagą. Teraz miała na sobie długą spódnicę, która szargała się w kałużach.

Szła obok, uśmiechając się cały czas, tak jak zwykle to robi – jakby nosiła w sobie jakąś tajemnicę.

– Co u Gemmy? – spytałem.

– Och, jest wspaniała, fantastyczna. Znasz naszą Gems – odpowiedziała Lily, a potem wybuchnęła śmiechem. Musiałem wyglądać na rozczarowanego, że nie podziela mojego smutku. – Nie bierz sobie do serca tych romantycznych bredni o miłości – dodała. I zaczęła chwytać się za serce i gardło, jęcząc: – Moje życie nie ma sensu, nie mogę bez niej istnieć, och, ja, nieszczęsny, nieszczęsny… – zakończyła oparta o ścianę, z dłonią na gardle i wywieszonym językiem.

Coś w tym było, nie? Uwiesiłem się Gemmy. Chyba potrzebowałem czegoś, czego mógłbym się uchwycić po ucieczce z domu – czegoś w rodzaju laski albo kuli. Może to było tylko to. Lily oderwała się od ściany i wzięła mnie pod rękę.

– Ona za tobą tęskni – powiedziała. – Wszyscy tęsknimy. Ja też.

Uniosła się na palcach i pocałowała mnie w usta. Był to prawdziwy, długi pocałunek. Potem ruszyliśmy dalej. Trzymała się mojego ramienia i przenikało mnie ciepło jej ciała. Poczułem coś, jakby ukłucie.