„To ty”, mówi wypełniając kolorem płatek. W dalszym ciągu od czasu do czasu zwraca się tak do mnie – pamiętasz? – mlecz. Szepcze mi to w nocy, kiedy leżymy przytuleni. Tylko ja już nigdy nie odpowiedziałam „biedronko”. Mówię: mleczu. Mleczu, mleczu. Kocham cię.
Przerwał pracę nad nim na jakiś czas, ale w ciągu tamtego tygodnia, kiedy odstawiliśmy herę, prawie skończył. A Rob zajął się swoim motocyklem. Odkąd pamiętałam, wszystko leżało w częściach na podłodze. Rob nawet tego nie dotykał. Jak już się za to zabrał, udało mu się przymocować koła i zamontować silnik. Niebawem znowu przerwiemy i wtedy, mam nadzieję, skończy.
To nie było trudne. I udało się. Mogłabym to powtórzyć w dowolnej chwili. Dopóki to czuję, wiem, że wszystko jest w porządku.
ROZDZIAŁ 16
Smółka
Jest piękny zimowy dzień.
Tutaj w Bristolu nigdy nie ma dużych mrozów. Morze dochodzi do nas Kanałem Bristolskim, zapewniając nam wilgotny, rześki klimat. Mimo to w ciągu ostatnich paru dni było naprawdę zimno. Wczoraj mury, gałązki i konary pokryte były drobniutkimi kryształkami szronu. W tym mieście rośnie mnóstwo drzew. Dzisiaj znów był przymrozek i z każdego wczorajszego kryształka wyrosły nowe. Wygląda to jak zaczarowana kraina. Gdziekolwiek spojrzeć – lodowe kwiaty. Wyszedłem na dwór od razu, kiedy to do mnie dotarło. Stałem patrząc godzinami.
Ja, Rob i Sal poszliśmy poślizgać się na Richmond Road. Ulica była tak oblodzona, że mieliśmy kłopoty z podejściem. Kiedy się wdrapie na szczyt, można siąść na kawałku tektury i zjeżdżać chyba całymi milami aż do skweru na dole. Spędziliśmy tam cały ranek. Wyciągnęliśmy Gemmę i Cola. W końcu przyszła nawet Lily. Zapomnieliśmy o całym świecie. Przechodził jakiś starszy facet, czarny, i zaczął się czepiać, że zagrażamy przechodniom. No i Lily jak zwykle puściły nerwy.
– Uciekinier z kostnicy! Spieprzaj i zdychaj! – wydarła się na biednego staruszka. Lily naprawdę wie, jak kogoś znieważyć.
Lily już prawie nie wychodzi z domu. „Za dużo abstynentów”, powiada. Latem obrabiała z nami sklepy, ale teraz nie musimy tego robić zbyt często. Ja i Rob ostatnio sporo handlujemy. Nie po to, żeby robić pieniądze. Nigdy nie mamy ich dużo, ale wystarczy, żeby kupić fajki, hasz i trochę hery od czasu do czasu. Ze sklepów można wynieść większość potrzebnych rzeczy, ale kraść drągi to niezbyt rozsądne. Pomijając wszystko inne, zwykle należą do przyjaciół.
Dealing to co innego. Zwykły biznes. Odwiedzasz kumpli, trochę sprzedajesz, trochę kupujesz, trochę bierzesz. Zwykle zostaje dość pieniędzy, żeby kupić jedzenie i inne rzeczy, więc nie musimy kraść w sklepach. To dobrze, bo zakupy bez gotówki są co prawda zabawne, ale jednak nużą, jeśli trzeba je robić codziennie. Rob ma szesnaście lat, więc może brać zasiłek. Lily skończy szesnastkę za kilka miesięcy, lecz tymczasem musimy radzić sobie sami.
Przez jakiś czas rzeczywiście sporo wynosiłem ze sklepów. Gemma przyszyła mi do płaszcza wielkie kieszenie, tak że mogłem porządnie obładować się towarem.
Wchodziłem do supermarketu szczuplutki, a wychodziłem gruby. Próbowałem nawet dorównać Robowi, ale to było naprawdę niebezpieczne, bo Rob to całkiem inna klasa.
Rob siedział w tym od dziecka. Trenował. Wyrósł wśród namiotów, przyczep i ciężarówek. Często wstawał w nocy i wchodził do cudzego namiotu. Czołgał się dookoła, kryjąc się za krzesłami i stołem i przemykając przez odsłonięte miejsca, kiedy nikt nie patrzył. Wyobrażasz to sobie?
„Praktyka”, mówi. Przydatna w sklepach, rozumiesz? Toteż nigdy nie dal się złapać.
Tak, lato było piękne. Teraz mamy zimę. Jest zimno. Chyba nie ma co oczekiwać, że będzie tak samo dobrze.
Pamiętam nasze noce przy ognisku w ogrodzie. Według mnie to jest istota lata. Wielkie ogniska – podtrzymywaliśmy je przez całe noce. Kiedy ogień przygasał, ktoś odchodził i wracał z drewnem znalezionym w śmietniku. No i huśtawka. Nie mówiłem ci o huśtawce? Razem z Robem zawiesiliśmy ją na wielkiej sykomorze na tyłach ogrodu. Olbrzymie wspaniałe drzewo, którego korzenie rozsadzały mur po drugiej stronie, rozpychając się między kamieniami…
Wspięliśmy się na drzewo i wycięliśmy część gałęzi, żeby zamocować huśtawkę. Musieliśmy wojować o to z Lily. Była wściekła. Mówiła, że okaleczamy jej drzewo. Gadała i gadała, ale kiedy skończyliśmy, była zachwycona. Huśtawka składała się z jednej wspaniałej, długiej liny – musiała mieć pięć jardów – z drewnianym krzyżakiem na końcu. Trzeba było trzymając linę cofnąć się na drugi koniec ogrodu i wejść na niewielką pryzmę… a potem puścić się swobodnie…
To było coś niesamowitego! Nie tylko ze względu na długość liny, ale dlatego, że przelatywało się poza ogród nad ulicę. Ludzie spacerowali sobie albo jechali na rowerach i nagle słyszeli nad sobą świst powietrza, jakby pikował jakiś olbrzymi orzeł. A to ktoś przelatywał sobie ponad ich głowami! Często robiliśmy to bez ubrań. Absolutnie goli. Ludzie o mało co nie rozbijali samochodów. To był czad. Wyobrażasz sobie? Prowadzisz wóz, a tu nagle wyjąc frunie w powietrzu naga dziewczyna.
Kochaliśmy się nawzajem. Kochaliśmy samych siebie. Wciąż się kochamy. Ja i Gemma też, oczywiście.
Byłem szczęśliwy, kiedy przyjęła mnie z powrotem. Czułem się tak, jakbym dotarł do celu, jakbym znalazł się we właściwym miejscu. Byliśmy dla siebie wszystkim. Na początku niepokoiłem się, że po kilku dniach może zapragnąć większej swobody, ale nic takiego się nie stało. Naprawdę tęskniła do mnie. Nie zdawała sobie z tego sprawy, dopóki nie zniknąłem. Tak bardzo mnie pragnęła. A potem, kiedy wróciłem, zakochała się we mnie tak samo, jak ja zakochałem się w niej. To był cud. Latem przesiadywaliśmy obok siebie całymi godzinami, trzymając się za ręce przy ognisku, a ja byłem wdzięczny i szczęśliwy, że wszystko tak się ułożyło.
Kocham, ale teraz już inaczej. Teraz jej nie potrzebuję, rozumiesz. Gdyby mnie rzuciła, byłbym wściekły, ale wiem, że poradziłbym sobie z życiem. Poprzednim razem odebrałem to jak koniec świata.
Być może, jeśli chodzi o mnie, na tym polega różnica między dziś a wczoraj. Dawniej miałem uczucie, że życie pędzi obok, a ja muszę złapać je w garść albo stracę wszystko. Pamiętam, co myślałem, kiedy się tutaj przeniosłem: teraz wszystko zależy tylko ode mnie. Po raz pierwszy czułem, że pochwyciłem w ręce swoje własne życie. Tam miotałem się i walczyłem, żeby wszystko utrzymać razem. Teraz po prostu pozostawiam sprawy własnemu biegowi. I to nie ja spadam. To reszta świata odpływa. W górę albo w dół. Nie wiem. Po prostu odpływa.
Jako dealer ma się ten problem, że zawsze jest się blisko narkotyków, więc nieustannie istnieje pokusa, żeby brać. Ale jestem zadowolony, że nie musimy już tyle kraść. Rzeczywiście byliśmy parę razy o krok od wpadki. Kiedyś skończył nam się alkohol, więc Rob i Col postanowili obrobić miejscowy sklepik. Poszedłem z nimi – sam nie wiem dlaczego. Oni robili to wcześniej, dla mnie to była zupełna nowość.
Dotarliśmy na miejsce. Rob ciska cegłę i – brzdęk – szyba się posypała. Potem rozległ się alarm. Nagły, potworny. Myślałem, że zwali się nam na kark cały świat. Daliśmy nura do środka. Byłem trochę zbyt powolny. Zawsze jestem trochę wolniejszy. Za długo rozglądałem się po ulicy. Tamci dwaj wskoczyli i zgarnęli butelki tak szybko, jak mogli. Ale moja ślamazarność wyszła w końcu na dobre, bo zobaczyłem nadchodzącego gliniarza. Kicał ulicą w naszym kierunku; pewnie był tuż za rogiem. Wrzasnąłem: „Gliny!” i wszyscy rzuciliśmy się do ucieczki, gubiąc puszki piwa i tłukąc butelki wina.
Skierowaliśmy się do torów kolejowych, w górę po nasypie i dalej między drzewa. Policjant czekał na górze. Słyszeliśmy wycie nadjeżdżających wozów policyjnych i pisk hamulców. To było polowanie!