Wtedy jeszcze mnie to bawiło. Ale przychodzili za często, razem albo pojedynczo. I chcieli rozmawiać tylko o tym. Przysięgam, że są bardziej uzależnieni ode mnie.
Rzeczywiście przychodziły tu po działkę małe dzieci. No bo ja zaczynając miałam czternaście lat, a teraz mam piętnaście i pół, lecz niektóre z nich mają trzynaście, a widziałam nawet dwunastolatkę. Czuję się winna sprzedając im to, ale potem myślę: co one mają innego w życiu? Te dzieciaki nie uciekły z domu tak jak ja – żeby posmakować życia. Uciekły, bo musiały uciec.
Nie mogły znieść domu. Problem w tym, że nie mogły także znieść ulicy. Nie brały hery, żeby dobrze się bawić; brały ją, żeby uciec od wszystkiego. Nie wchodziły w obieg, żeby zarabiać pieniądze. One robiły to, żeby przeżyć. Powinny były pracować w kawiarni albo pilnować dzieci w przedszkolnej stołówce, żeby piły mleko.
One to co innego.
One naprawdę nie powinny być w obiegu. Poza wszystkim innym nie ufałabym mężczyznom, którzy chcą to robić z małymi dziewczynkami. Ale tak to jest – nie mają innego sposobu na zarabianie pieniędzy. I taka też jest prawda o nas.
Co innego możesz sprzedać?
Chodzi mi zresztą głównie o nieletnich. Możesz dostać byle jaką robotę w jakiejś cholernej manufakturze, tyrając dwa tysiące godzin tygodniowo. Albo możesz spędzić dwa dni w tygodniu, leżąc na plecach…
Jest taka mała dziewczynka, którą mijam w drodze do pracy. Sterczy na rogu Brook Road, pokazując udo. Kręci się przy niej długi, cherlawy chłopaczek. On nie ma więcej niż czternaście lat, ale jej nie zaliczyłabym do nastolatek. Maluje się i nosi szpilki. Przypuszczam, że w jej mniemaniu jest przez to bardziej kobieca, ale tak naprawdę interes się kręci, bo wygląda na to, czym jest – małą dziewczynkę przebraną za kobietę.
Robi numer, a potem oboje idą i wydają pieniądze na słodycze i heroinę.
Kiedy tu przychodzi, próbuję jej tłumaczyć: „Zobacz, możesz być, czym zechcesz. Nie musisz tam sterczeć… „, a ona tylko patrzy i wzdycha. Lubi tu być. Przypuszczam, że dla towarzystwa. Jeśli naciskam zbyt mocno, wzdycha i mówi: „Czy mogę już iść?”. Jak gdyby potrzebowała mojego pozwolenia.
Czasem zastanawiam się, czy nie powinnam jej oddać w ręce policji dla jej własnego dobra, ale Lily zapewnia, że uciekła z jakiegoś powodu i prawdopodobnie czuje się lepiej tam, gdzie jest.
Może. Przynajmniej decyduje o sobie. A jednak jest mi byle jak z powodu tych dzieciaków. Zasługują na to, żeby mieć jakieś życie. Ja dokonałam wyboru sama i jestem szczęśliwa. Tak, jestem. Decyduję o swoim życiu i kocham je. Kocham siebie, kocham Smółkę i kocham moich przyjaciół.
Mam na myśli to, że znam swoje ograniczenia. Podchodzę do tego rozsądnie. Lily mówi, że wszystko jest u mnie rozsądne, nawet szaleństwo. Święta racja. Dbam o siebie. Jem dobrze. Zawsze wymagam od frajera, żeby miał kondom. Nie pracuję na ulicy. Robię to w salonie masażu. Z nikim, oprócz Smółki, nie dzielę igieł. Nie jestem ćpunką. Mogę przestać, kiedy zechcę. Robię tak czasami, na tydzień lub dwa, tylko po to, żeby pokazać samej sobie, że ciągle jestem górą. Nie mam AIDS. Nie mam nawet ogólnego zakażenia dróg moczowych.
Lily wychodzi na ulicę, mimo że ze swoim wyglądem mogłaby dostać pracę w salonie. Mówi, że nie chce pracować dla nikogo, z wyjątkiem siebie. W ogóle wierzy w magię. Wierzyć w magię na sposób Lily to wierzyć, że nigdy nie poniesiesz szkody, bez względu na to, co robisz… a jeśli nawet, to jest ci coś takiego przeznaczone.
Śmieszna sprawa, ale jeśli chodzi o Lily, to się chyba sprawdza. Nic nie wydaje się jej szkodzić. To nie znaczy, żeby nigdy nie spotkała jej krzywda. Jej też przytrafiają się różne rzeczy. Raz obracał ją jakiś frajer. Ten facet zbił ją i odebrał jej pieniądze. Wróciła z podbitym okiem, szukając Roba, bo miał mieć na nią oko. To jednak nie była wina Roba. Facet odjechał z nią, zanim to zrobił.
Najlepsze jest to, że doszła do siebie w ciągu pół godziny. Wieczorem znów stanęła na ulicy. Ja bym się bała wyjść ponownie, ale to była ona – radosna jak zawsze. Była nawet z tego dumna. Sądzę, że na tym polega jej sekret, jest dumna ze wszystkiego, co się jej zdarzy. Czyni z tego coś specjalnego – tylko dlatego, że przydarza się to właśnie jej.
Ja i Sal miałyśmy świetną pracę w salonie. Salonie zdrowia U Dido. To przyjemne i czyste miejsce. Jest bezpiecznie, bo to prywatny teren, wokół jest pełno innych dziewczyn, a kierownictwu zależy, żeby nic złego się nie stało, bo to zaszkodziłoby ich interesom. Obsługujesz frajerów lepszej klasy. Lily musi brać ich, jak lecą, prosto z ulicy. Kierowcy ciężarówek są czasem po dwunastu godzinach spędzonych w dusznej kabinie. W salonie, jeśli uważasz, że klient jest trochę nieświeży, po prostu rzucasz mu ręcznik i mówisz: „Przyjdę zrobić ci masaż, jak weźmiesz prysznic”.
Oczywiście kierownictwo nie chce, żeby klient sobie poszedł, więc nie możesz wybierać i przebierać. Nie możesz powiedzieć: „On mi się nie podoba. Poproszę w zamian tego”. To by nie było w porządku wobec innych dziewczyn. Ale jeśli trafi się zboczeniec, wysyłają do niego Joego, a ten pokazuje mu drzwi. A szef, Gordon, jest naprawdę dobry. Jeżeli ktoś budzi w dziewczynie obrzydzenie albo nie może go znieść, to szef podbija cenę, żeby jakoś się go pozbyć. Jeśli klient w dalszym ciągu się upiera, oferuje mu jedną z innych dziewczyn za ekstra opłatą. Zwykle Elaine, bo jej naprawdę na niczym nie zależy. Fuj! Lubię dać sobie przedtem w żyłę – nie aż tyle, żeby zupełnie odlecieć. Po prostu wystarczająco – rozumiesz – żeby nie angażować się w to bez reszty.
To są usługi publiczne, naprawdę. Po wypłacie w poczekalni siedzi kolejka mężczyzn. Myślę, że nie dostają tego w domu od swoich żon albo są zbyt wstydliwi, żeby znaleźć sobie dziewczynę na własną rękę. Więc przychodzą do nas. Gdyby nie my, prawdopodobnie kręciliby się po ulicach napastując młode dziewczyny. Sal i ja mamy na ten temat swoje powiedzonko.
– Masz dzisiaj dyżur w PAZ?
– Aha, w Pogotowiu Antyzboczeniowym.
Czasami zarabiam po trzysta funtów tygodniowo, jeśli się postaram. Wielce poniżające, co? Trzysta funtów na tydzień w wieku piętnastu lat. Ciągle myślę, że chciałabym wrócić i pokazać się rodzicom. Nie to, ile zarabiam, bo mogliby się domyślić. Po prostu siebie. Pokazać im się, żeby wiedzieli, jak dobrze sobie radzę.
Jeszcze nie teraz. Chciałabym przedtem być czysta. Za dużo biorę. Wiem o tym. Planuję odstawić na kilka tygodni. Wtedy do nich pojadę. Cały czas mam zamiar do nich zadzwonić, ale… boli mnie od tego głowa. Po prostu teraz nie mogłabym znieść rozmowy z nimi. Nawet z moją mamą. Tęsknię za nią, lecz nie mogę z nią rozmawiać. Przyjdzie na to czas. Mogę zaczekać. Chyba ona nie ma zamiaru jutro umrzeć, prawda?
ROZDZIAŁ 18
Smółka
SKORO JEST MI LEPIEJ
TO EKSPERYMENT BYŁ UDANY
A IM LEPIEJ, LEPIEJ, LEPIEJ JEST W TEN SPOSÓB
TYM MNIEJ OCHOTY MAM NA ZMIANY
Lurky
Kiedy wychylę się z okna i popatrzę wzdłuż City Road, widzę te wszystkie domy, a w nich okna i drzwi, i pokoje za drzwiami i oknami. Czuję się, jakbym spoglądał w leśny gąszcz albo w głębinę morską. Za tymi ulicami są biurowce i magazyny. Na wzgórzu stoi kilka wieżowców. Z tej odległości wyglądają jak cegły dziurawki.
Należę do plemienia. Żyjemy za tymi oknami i drzwiami. Czasem wychodzimy na ulice; nie na dłużej, niż trzeba, żeby zrobić zakupy lub kogoś odwiedzić. W tej części miasta, w domach i mieszkaniach – nad sobą, pod sobą, obok siebie – żyje wiele plemion. Sprzedawcy, urzędnicy, pracownicy biurowi. Azjaci, prowadzący swoje sklepiki, przybysze z Karaibów, Irlandczycy, Polacy, ludzie, którzy lubią i robią różne rzeczy; wszystkie plemiona, wymieszane i wzajemnie powiązane. Ludzie zajęci własnymi sprawami, przyjaźniący się, robiący interesy.