Выбрать главу

ROZDZIAŁ 23

Smółka

JEŚLI CHCESZ BYĆ MOIM PRZYJACIELEM

ZAPUKAJ DO MYCH DRZWI

JA NIE OTWORZĘ CI

WIEM

PO CO PRZYCHODZISZ TU

DOBRZE WIEM, PO CO JESTEŚ TU

Lurky

Byłem właśnie u Deva, kiedy przyszedł kumpel i powiedział: „Właśnie są u ciebie…”

Natychmiast tam poszedłem. Nie mogłem dociec, dlaczego robili to teraz, a nie jak zwykle o drugiej w nocy, kiedy mieliby pewność, że wszyscy będą na miejscu. Ale fakt był faktem. Samochód z niebieskim kogutem. To było jak sen. Nie bałem się. Czułem ulgę. Zabawne. Sam się dziwiłem tej uldze. Naturalnie polegało to na tym, że w końcu całe to pieprzone bagno miało się skończyć. Tylko że oczywiście nic się nie skończyło.

Kilka razy przeszedłem się tam i z powrotem. Lily i Rob przenieśli się gdzie indziej kilka miesięcy temu, po narodzinach dziecka. Nie wiedziałem, czy Gemma była w środku, czy nie, ale przypuszczałem, że tak. Nie wiedziałem, co robić. Bo jeśli ambulans przyjechał do niej, nie mogłem już zrobić nic więcej, ale straszliwie pragnąłem przekonać się, czy tak było rzeczywiście. Czy wszystko z nią w porządku, czy może jest martwa, czy… A jeśli nic jej się nie stało, to z radością bym wszedł i wziął całą winę na siebie, ale gdyby jej tam nie było, to wchodząc zrobiłbym najgłupszą rzecz na ziemi.

Chodziło o to, że zatrzymał się u nas znajomy, Col. Ten sam, który kiedyś był z Sally. Wyjechał na sześć miesięcy do Amsterdamu, wrócił, a teraz spał na naszej ławie. To mógł być on. Po prostu nie wiedziałem i musiałem to sprawdzić. Nie mogłem tak po prostu nic nie robić. Więc wszedłem.

Policja była w holu. Jeden duży, naprawdę duży, ponadwymiarowy facet i drugi, normalnych rozmiarów. Mówię „normalnych”, ale z tego też było wielkie bydlę. Złapali mnie, każdy za jedno ramię, kiedy tylko przekroczyłem próg.

– Czego tu chcesz, synu?

– Gdzie jest Gemma?

– Niech cię głowa nie boli o Gemmę. Co tu robisz?

– Mieszkam tutaj… – Spojrzeli po sobie. – Czy z nią wszystko w porządku? Po kogo przyjechał ambulans…? – Próbowałem się uwolnić i przedrzeć przez drzwi salonu, ale oni jeszcze mocniej ścisnęli moje ramiona i unieśli mnie nieco ponad podłogę. Równie dobrze mógłbym walczyć z King Kongiem.

Oczywiście nic mi nie powiedzieli… czy tam była, jak się czuła, nic. Zaciągnęli mnie w głąb holu i przeszukali. Cały czas powtarzałem:

– Gdzie jest Gemma, gdzie jest Gemma?

– Niech cię głowa nie boli o Gemmę – odpowiadali, jakbym był niegrzecznym chłopcem.

– Cokolwiek znajdziecie, to jest moje – powiedziałem. Nastąpiła pauza.

– A co możemy znaleźć, Davidzie? – zapytał ten duży.

– Mieszkam tu. Wszystko tutaj jest moje.

– Chcesz złożyć zeznanie?

– Tak.

– Najpierw go aresztuj – rzucił drugi gliniarz.

– Zaczekaj – odparł duży.

Podszedł do drzwi pokoju frontowego. Otworzył je i natychmiast zamknął za sobą, więc nie mogłem zobaczyć, co się tam dzieje.

– Chcę tylko wiedzieć, czy nic jej się nie stało.

– Komu miało się coś stać? – spytał gliniarz, jakby mnie wypowiedział już dziesięć razy imienia Gemmy.

Następnie drzwi otwarły się i duży gliniarz wyszedł z plastikową torebką. Wewnątrz była zawartość naszej skrytki. Jakieś ćwierć uncji heroiny i trochę haszu.

– Czy to twoje, Davidzie? – zapytał. Spojrzałem. To było nie tylko nasze. Część z tego mogła należeć do Cola, ale…

– Tak, to moje, to wszystko moje – oznajmiłem.

– Aresztuję cię pod zarzutem posiadania narkotyków klasy A w celu ich sprzedaży. Ostrzegam cię, że…

Słuchałem w roztargnieniu. To było straszne. Stale spoglądałem na drzwi, za którymi mogła być Gemma.

Jeden z gliniarzy wyszedł z holu, żeby pogadać przez krótkofalówkę. Następnie drzwi się otwarły i wyszli dwaj sanitariusze. Trzymali między sobą Cola. Był odurzony i lał się im przez ręce, kiedy z nim chodzili. To znaczy na przemian tracił przytomność i znów przychodził do siebie. Głowa stale mu opadała i podnosiła się, kiedy trzeźwiał, a potem znów opadała.

– Co z nim? – zapytał pilnujący mnie policjant.

– Przeżyje – odparł jeden z sanitariuszy.

– A co z tą drugą? – zainteresował się gliniarz. Sanitariusz spojrzał na niego, a potem na mnie, a ja natychmiast pomyślałem o najgorszym…

– Gdzie jest Gemma, gdzie jest Gemma? Gemma! Gemma! – krzyczałem i szarpałem się, żeby przedostać się przez te drzwi.

Gliniarz ścisnął mnie i przygniótł do ściany, trzymając mnie nad podłogą, ale ja wrzeszczałem i wyrywałem się. I wtedy usłyszałem ją…

– Nic mi nie jest, Smółka. Nic mi nie jest… Natychmiast dał się słyszeć kobiecy głos:

– Zamknij gębę!

Był to naprawdę nieprzyjemny kobiecy głos. Musiała być prawdziwą suką. Gemma zamknęła się, ale już wiedziałem. Wiedziałem, że tam jest, i wiedziałem, że nic jej się nie stało. Po tym, jak zobaczyłem Cola, byłem gotów płakać z ulgi… Gliniarz był naprawdę wkurzony. Mocno docisnął mnie do ściany. Chociaż to była jego wina. To pytanie „A co z tą drugą?” miało mnie tylko nakręcić.

– Powinien był pan mi powiedzieć, że nic jej nie jest. Nic by panu nie szkodziło – powiedziałem.

– Głupi mały wszarz – warknął gliniarz.

Wtedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Wrzasnąłem co sił w płucach:

– To jest moje, Gems. Dobra?

Gliniarz się wściekł. Złapał mnie i mocno mną potrząsał, a kobieta po drugiej stronie drzwi wrzasnęła: „Zamknij swoją pieprzoną gębę!”.

– Chytry mały gnojek z ciebie, co? – syczał gliniarz, ze złym błyskiem w oku. Z przyjemnością dałby mi wycisk. Sądzę, że powstrzymało go jedynie to, iż na zewnątrz stali sanitariusze i mogli coś usłyszeć.

Wkrótce potem wyprowadzili Gemmę do holu i zabrali nas oboje do wozu policyjnego. Widziałem tę kobietę, która z nią rozmawiała. Miała twarz jak białą maskę, potworną, perfidnie wyglądającą. Odprowadzono nas do samochodu i, dziwna rzecz, zgadnij, kogo zobaczyłem, jak nas obserwował z chodnika po drugiej stronie ulicy? Skolly – ten gość, który pierwszy okazał mi współczucie i skontaktował mnie z Richardem.

Czułem się dość skrępowany. Nie zamieniłem z nim ani słowa, nawet mu nie podziękowałem, odkąd trzy lata temu opuściłem dzikie siedlisko. Raz prawie do tego doszło. Wracaliśmy do domu późno w nocy z imprezy i wpadliśmy na niego i jeszcze jakiegoś faceta. Sądząc z wyglądu, wyszedł na piwo. Zataczał się z rękami w kieszeniach. Rozpoznałem go od razu. Chyba chciał się do nas przyczepić o to, że na niego wpadliśmy, chociaż naprawdę to była jego wina, ale wtedy zobaczył Lily w świetle latarni. Miała na sobie swój zwykły strój na imprezy – siatkowy podkoszulek. Cokolwiek chciał powiedzieć, jej widok odebrał mu mowę.

Miałem już zawołać „cześć”, ale Lily spojrzała na niego i zaczęła krzyczeć: „Włochaty Potwór! Włochaty Potwór!”. Uciekliśmy, jakby był jakimś monstrum, wrzeszcząc: „Włochaty Potwór!”. Pamiętam, że miałem nadzieję, iż mnie nie poznał.

W areszcie policjanci byli o wiele sympatyczniejsi. Oficer dyżurny okazał się całkiem miłym, starszym facetem. Ale to nie miało znaczenia, bo byłem przesłuchiwany przez tych dwóch zbirów, którzy mnie aresztowali. Byli straszni. Ten duży – stale w natarciu – darł się na mnie. Pamiętam, że poczułem na twarzy jego ślinę, kiedy przechylał się nad stołem krzycząc. Starłem ją palcem i pomyślałem: policyjna mordo, ale nie odważyłem się tego powiedzieć.

Potem wyszedł, a zamiast niego przyszedł ten drugi i udawał miłego i przyjacielskiego. Mówił do mnie „Davidzie” i usiadł obok mnie „żeby pogawędzić, zanim koledze skończy się przerwa na herbatę…” Chcieli dowiedzieć się nazwisk i adresów, gdzie kupowaliśmy towar, od kogo, tego rodzaju sprawy. Oczywiście trzymałem język za zębami.