– Dokąd się wybierasz? – zapytałem.
– Wracam.
– Dlaczego?
Smółka wzruszył ramionami. Jego oczy błądziły po podłodze.
– Muszę wrócić. Czy mógłbyś pożyczyć mi na autobus? Zostałem bez pieniędzy.
– Och… – czułem, że go rozczarowałem. – Czy to przez Sandrę?
– Nie, to nie ma z nią nic wspólnego. O nic jej nie winie. Po prostu muszę wracać…
– Dlaczego?
Smółka odwrócił ode mnie wzrok. Popatrzył na lodówkę, na przeciwległą ścianę.
– Jestem w dołku. Mam gęsią skórkę, nie mogę tego wytrzymać. Chcę wrócić i wziąć trochę heroiny – oznajmił. Popatrzył na mnie i wzruszył ramionami.
– Dlaczego nie powiedziałeś? – spytałem.
– Myślałem, że nie będę temu przeszkadzał i że to się po prostu stanie, ale nie daję rady. Muszę wrócić.
– Twierdziłeś, że jesteś czysty od miesiąca.
– Nie chciałem ci mówić, że jestem na głodzie. Sam widzisz. – Rozłożył ręce. – Czy możesz pożyczyć mi pieniędzy? Mogę wrócić tylko autostopem, jeśli mi nie pożyczysz.
– Na czym byłeś wczoraj wieczorem?
– Na środkach uspokajających. Wziąłem z sobą trochę barbituranów, żeby przetrwać pierwszą noc, ale już się skończyły. Nie mogę, Richard. Przepraszam. Nie mogę. Nie tym razem. Próbowałem mu to wyperswadować mówiąc, by pomyślał o Gemmie, o tym, jak dobrze mu szło, co – jak wiedzieliśmy obaj – było stekiem kłamstw. Nie udało mu się przetrzymać nawet jednego dnia i, prawdę mówiąc, byłem zaniepokojony, że tak daleko to zaszło. Przekonywałem go, kiedy niespodziewanie weszła Sandra.
Przystanęła i popatrzyła na nas. Na Smółkę w płaszczu.
– Co się dzieje? – spytała.
– Smółka chce wrócić. Próbował wyjść z tego podczas tej wizyty.
Sandra żachnęła się. Odwróciła się na pięcie, podeszła do swojej pralki i zaczęła przeglądać rzeczy, które tam wsadziłem.
– Lepiej już pójdę – powiedział Smółka i ruszył ku drzwiom.
– Zaczekaj…
Byłem gotów ją zabić. Przyjechał mnie odwiedzić, bo myślał, że jestem w stanie mu pomóc. Był moim przyjacielem. Był ciągle jeszcze dzieckiem! Jeśli zdecydowała, że nie chce mu pomóc, mogłem równie dobrze teraz mu dać te pieniądze, poza tym że w tej sprawie też nie miałem żadnych argumentów.
Stał przy drzwiach, kiedy z powrotem podeszła Sandra.
– Jak długo wytrzymałeś? – spytała. Smółka odwrócił się, żeby na nią spojrzeć.
– Jeden dzień – odrzekł.
– A wczoraj wieczorem?
– To były barbiturany – wtrąciłem się pośpiesznie. -Wziął trochę, żeby przetrwać pierwszą noc, ale już się skończyły.
Sandra cicho prychnęła, a Smółka dodał:
– Masz rację. Jestem tylko ćpunem. Jestem tylko ćpunem mam zamiar wrócić i się z tym pogodzić…
Gdy to mówił, jego twarz zaczęła się kurczyć. Zaczął płakać i natychmiast odwrócił się i wybiegł z pokoju.
Byłem w szoku. Wyglądał tak spokojnie. Gapiłem się na Sandrę. Ona popatrzyła na mnie i znienacka wybiegła za nim. Mocował się z zamkiem, kiedy Sandra rzuciła się na niego, złapała go za ramię i odwróciła do siebie. Chociaż był wysokim chłopakiem, unieruchomiła go w uścisku i otoczyła ramionami tak ściśle, że nie mógł się ruszyć, i ściskała go, i ściskała, i ściskała. Stałem obserwując jego twarz ponad jej ramieniem. To było potworne. Płakał i płakał. Nie mógł się uspokoić. Nie miał już siły. Kiedy wreszcie go puściła, opadł na kolana, a potem położył się na boku, z twarzą ukrytą w dłoniach, i płakał, i płakał, i płakał.
– Jestem ćpunem. Jestem ćpunem. Jestem ćpunem – powtarzał wciąż i wciąż, i wciąż. Sandra położyła się przy nim i objęła go. Ja też kucnąłem i pochyliłem się nad nim.
– Jestem ćpunem. Jestem ćpunem – mówił. Próbował się podnieść, ale go trzymaliśmy. Objąłem go ramieniem. Ja też płakałem. Smółka leżał pod nami i łkał.
Sandra okazała się wspaniała. Kiedy zorientowała się, o co chodzi, natychmiast się zaangażowała. Po jakimś czasie, gdy łzy wydawały się już nie płynąć, powiedziała:
– Na górze mam mocne środki przeciwbólowe. Czy to może pomóc?
Smółka przytaknął. Wspomniałem o paracetamolu. Mówił, że zażył dwa. Sandra i ja spojrzeliśmy po sobie. Był w takim stanie, że baliśmy się, iż mógł zrobić wszystko, toteż skłoniliśmy go, by oddał nam opakowanie i rzeczywiście wziął dokładnie dwa. Sandra poszła po lekarstwa. Miała je przepisane na miesiączki, które były naprawdę bolesne, odkąd założono jej spiralę.
Rozmawialiśmy o tym, co robić dalej – to znaczy, ja i Sandra. Smółka tylko siedział i obserwował nas. Zastanawialiśmy się, czy jechać do lekarza i spróbować dostać dla niego receptę na metadon, czy też dać mu pieniądze i wyprawić go gdzieś na wakacje. Muszę oddać sprawiedliwość Sandrze – zaofiarowała oszczędności całego życia, żeby go ratować, odkąd przeszła na jego stronę.
Problem ze Smółką był taki, że on niczego nie chciał. Łzy ustały, ale był uparty jak muł. Zamierzał wrócić i wziąć heroinę. To wszystko. Nie zgadzał się na nic innego. Kiedy pytaliśmy go, czy chce pojechać na wakacje do Hiszpanii czy gdziekolwiek, odparł, że jeśli damy mu pieniądze, uda się prosto do Bristolu i wyda je na heroinę, więc lepiej, byśmy tego nie robili.
Potrzebował jedynie drobnej sumy na autobus. W końcu postanowiliśmy odłożyć wszystkie poważne decyzje i po prostu iść na spacer. Przynajmniej lepiej by się poczuł nad rzeką. Mogliśmy też wstąpić do pubu i wziąć dla niego parę drinków. Ale czas upływał i zdecydowaliśmy, że najpierw powinniśmy zjeść lunch.
Poszliśmy się przygotować. Znalazłem się w niezłym gównie. Miałem wątpliwości co do wydarzeń, lecz upewniłem się w jednej sprawie – był znów sobą. Wrócił, szczery i bezradny, i przypuszczam, że tym właśnie zjednał sobie Sandrę. Smutne jednak było to, że bycie sobą okazało się dla niego tak trudne do zniesienia.
Posiekaliśmy warzywa i rozmawialiśmy, co zrobimy. Sandra, kochana osoba, chciała, żeby pozostał tak długo, jak długo będzie mu to potrzebne. Pamiętam, jak tam stałem uśmiechając się do siebie z rozkoszą i myśląc, że robię to po raz pierwszy od tygodni.
Kiedy wróciliśmy z jedzeniem, on już zniknął.
Zaczęliśmy szukać po całym domu i zorientowaliśmy się, że w pokoju nie ma także jego torby. Wybiegłem na ulicę, ale nie mogłem go dostrzec. Poszedłem w jedną stronę, Sandra w drugą, nigdzie go jednak nie było. Wróciliśmy więc do domu, złapaliśmy kluczyki i udaliśmy się do samochodu.
– Nie poszedł na dworzec. Nie ma pieniędzy – powiedziałem.
– Lepiej sprawdzę portmonetkę i portfel – odparła Sandra.
Spojrzałem na nią tylko, lecz miała rację. Był wystarczająco zdesperowany. Wróciliśmy pośpiesznie do domu i Sandra straciła dziesięć minut, szukając swojej portmonetki, ale ją w końcu znalazła. Z pieniędzmi.
– Musiał pójść złapać okazję.
Wskoczyliśmy do jej starego renaulta i ruszyliśmy w kierunku autostrady.
Dotarliśmy do wjazdu – ani śladu. Zatrzymaliśmy się i wysiedliśmy z auta. Mógł nas przecież spostrzec i ukryć się gdzieś na poboczu. Sprawdziliśmy, ale zdecydowanie go tam nie było.
Wtedy przypomniałem sobie.
– Drugi wjazd… W Reading są dwa.
– Przecież to o parę mil stąd.
– Tak, ale tam wysiadał, kiedy tu przyjechał. Stamtąd go odebrałem. Może nawet nie wie o tym tutaj.
Ruszyliśmy autostradą do następnego zjazdu. Objechaliśmy rondo, tam też go nie było. Zjechaliśmy z ronda, kierując się z powrotem do miasta.