Słyszałam słowa mojej mamy: nieszczęścia chodzą parami.
Rob zjawił się później i strasznie się pokłócili. Wściekała się, że zadzwonił po psy, chociaż była na pół uduszona. Stało się jasne, że nie mogą wrócić do siebie, ponieważ czekała tam na nich policja… oboje byli zbyt przerażeni, żeby wyjść z domu. Umieściliśmy ich w naszej sypialni, a oni wrzeszczeli na siebie przez całą noc; Lily krakała z powodu swojego gardła i zalewała się łzami. Jedno z nich zaczęło rozwalać sprzęty. Ja i Smółka po prostu siedzieliśmy w kuchni i nasłuchiwaliśmy. Nie mieliśmy odwagi się wtrącać. Dziecko zachowywało się nadzwyczajnie, cichutkie jak myszka przez cały czas, chociaż parę razy w nocy słyszałam, jak płakało.
Później zrobiło się cicho. Razem ze Smółką położyliśmy poduszki w jednym z pustych pokoi i poszliśmy spać.
– Co teraz zrobimy? – zapytałam. Leżał patrząc na mnie w ciemnościach.
– Nie mogą tu zostać – powiedział.
– Dlaczego nie?
– Policja ich poszukuje. Dopiero co mieliśmy z nią do czynienia. Zresztą Rob będzie chciał bawić się w dealera, a nie możemy mieć dwóch dealerów w jednym domu.
Ty sukinsynu, pomyślałam. Zrobili dla nas wszystko, a teraz on potrafi się martwić tylko o swój biznes. Odsunęłam się trochę.
– Może powinniśmy się wyprowadzić i zostawić ich tutaj – stwierdziłam.
– Dlaczego? – wydawał się zaskoczony.
– Wiesz, w jakich tarapatach jest Lily.
To była prawda. Z Lily było gorzej niż z kimkolwiek spośród nas. Brała jeszcze w Manchesterze. Teraz znów była uzależniona.
– Ona nie poradzi sobie ze znalezieniem nowego miejsca – powiedziałam. – Powinna tu pozostać. My możemy odejść. Możemy wyprowadzić się choćby zaraz. Moglibyśmy stąd się wynieść…
Smółka potrząsnął głową.
– Nie zamierzam oddawać im swojego miejsca. Niby dlaczego?
– No bo my moglibyśmy zaraz znaleźć sobie następne. Rozumiesz?
Minęła chwila, nim odpowiedział:
– Nie teraz, Gems. Nie jestem jeszcze gotowy.
Milczałam. Myślałam o tym małym krążku na dnie probówki. Zastanawiałam się, kiedy Smółka zmienił się w takie gówno i kiedy się w nim zakochałam?
Nachylił się nade mną i pocałował mnie.
– Mleczu, kocham cię – powiedział.
– Kocham cię – odpowiedziałam.
Zdobył się na uśmiech. Ja też – niezbyt prawdziwy. Potem odwróciliśmy się i zasnęliśmy.
Nie powiedziałam mu, że jestem w ciąży. Wiedziałam, jak by zareagował. Będzie chciał, żebym ją utrzymała. Stale mówi, że powinniśmy mieć dziecko, jak Rob i Lily. To głupie! Oboje jesteśmy ćpunami. Ale naprawdę straszne jest to, że ja też tego chcę. Wiedziałam to od pierwszej chwili, jak tylko dostrzegłam ten mały krążek na dnie probówki. Nie byłam przerażona ani zdenerwowana, wiesz? Byłam zadowolona.
Chcę urodzić dziecko Smółki. Teraz to naprawdę jest głupie, nie?
Nie wiem, dlaczego zaczęłam go tak kochać. Zawsze to było na odwrót – on kochał mnie bardziej. Nie rozumiem samej siebie, bo naprawdę teraz zrobił się z niego sukinsyn. Kłamie, oszukuje. Wyciąga mi pieniądze. Po prostu zabiera je z mojej portmonetki. Kradnie nasz towar. Zabiera herę, ucieka i nie wraca, dopóki nie skończy działki. Potem mówi, że mnie kocha. Ma przy tym rozbiegane oczka. Nie wiem, czy mówi prawdę. Nie sądzę, żeby obecnie on sam wiedział, co jest prawdą. Kiedyś myślałam, że jeśli się zakocham, to w jakimś sukinsynu z kolczykiem w uchu. No cóż, mam, czego chciałam.
Leżałam w łóżku długo rozmyślając. O Smółce. O Lily, Robię i Sunnym. Wystarczy spojrzeć w oczy tego dziecka – ono jest tego pełne. Hery, oczywiście. Musiał ją wyssać z mlekiem matki. Ona nawet daje mu smoczek z paroma ziarenkami, kiedy rozrabia. To ćpunek. Był ćpunem przez całe swoje małe życie. Był ćpunem, zanim się urodził. Najbardziej przeraża mnie to, że ta mała grudka galarety w moim brzuchu wydaje mi się jedyną rzeczą wartą czegokolwiek w całym świecie.
Znacznie później usłyszałam Lily kręcącą się po salonie, więc ja też wstałam. Krążyła z dzieckiem na ręku, szukając czegoś po szufladach.
– Cześć.
Spojrzała na mnie. Wyglądała okropnie.
– Cześć. – Surmy posapywał wtulony w jej ramię i trochę marudził. – Nie spał. Szukam jego smoczka – powiedziała. Ziewnęła i obrzuciła mnie zaspanym spojrzeniem.
– Pozwól mi go trochę potrzymać.
Oddała mi dziecko. Niezbyt często pozwala mi brać Sunny’ego. Nie wypuszcza go z rąk. Poprawiłam biały kocyk, w który był zawinięty. Słodkie maleństwo. Kiedy trzymam dziecko, zawsze ogarniają mnie macierzyńskie uczucia.
– Ja też chcę mieć takie – powiedziałam.
– Jasne. Kiedyś będziesz miała, Gems. Zasługujesz na to.
Lily usiadła. Położyłam dziecko na ławie obok niej i zrobiłam herbatę. Światła były przygaszone. Było przytulnie. Na kominku ciągle żarzyły się węgle. Przygotowałam dzbanek herbaty. Siedziałyśmy popijając.
– Jak twoja szyja?
– Boli – uśmiechnęła się Lily. Odpowiedziałam jej uśmiechem. Wyglądała naprawdę macierzyńsko i ciepło w swoim szlafroku. Sunny wydawał gulgoczący odgłos. Skorzystałam z dobrego samopoczucia Lily i ponownie wzięłam dziecko. Cuchnęło.
– Chyba ma pełną pieluszkę – zauważyłam. Lily ziewnęła.
– Najpierw dokończę herbatę – stwierdziła. – Mógł -odchyliła głowę ziewając szeroko – mógł zrobić coś więcej…
– Ja go przewinę – zaproponowałam.
– Nie, ja to zrobię.
Lily dopiła herbatę i zapadła w drzemkę. Była taka zmęczona. Pomyślałam, że jednak zajmę się Sunnym.
Położyłam go na macie koło kominka i odwinęłam pieluszkę. Była brudna. Rzeczywiście zrobił potężną kupę. Podniósł wysoko nóżki, tak jak to zwykle robią niemowlęta, i gruchając złapał swoją stopkę i próbował ją ssać. Wytarłam mu pupę. Potem nachyliłam się i pozwoliłam mu possać swój nos.
Nagle usłyszałam za sobą głos:
– Nie musiałaś tego robić, Gems.
Krzyknęłam „Ach!”. To Lily zakradła się za mną, żeby zobaczyć, co robię. Wystraszyła mnie śmiertelnie. W jej głosie zabrzmiało coś dziwnego. Odwróciłam się gwałtownie. Patrzyła na moje ręce przy dziecku.
– Zasnęłaś – wyjaśniłam.
Odepchnęła mnie i podniosła Sunny’ego. Patrzyła na mnie, jakby nie wiedziała, kim jestem i co tu robię.
– Nikt nigdy nie odbierze mi dziecka. Osłupiałam. Próbowałam się bronić:
– Nie mówiłam tego. Nie mówiłam tego.
Coś takiego nigdy nie przyszło mi do głowy. Patrzyła na mnie, jakbym była jakimś potworem, który zamierza ukraść jej dziecko. A ja czułam się cholernie winna, bo nagle, kiedy już to powiedziała, stało się dla mnie oczywiste, że jej zdaniem ktoś powinien je zabrać.
– Nikt nigdy nie zabierze – powtórzyła i odeszła z dzieckiem. Słychać było płacz wzbierający w jej głosie.
Wydawało mi się, że pokój wypełnił się jakimś hałasem. Nie wiem, dlaczego to było tak dokuczliwe. Myślę, że w tamtej chwili opadła maska. Pomyślałam: Mój Boże, to wyszło z jej podświadomości. I obie zdawałyśmy sobie sprawę, że odsłoniła coś, czego nigdy nie odsłoniła przed nikim. Nagle obejrzała się i posłała mi to spojrzenie. Na jej twarzy malował się strach. Sama była jak małe dziecko. Przerażona. Potem nachyliła się nad maleństwem i przytuliła policzek do jego twarzy, pocałowała je i utuliła.
– On jest taki kochany, Gems – szepnęła. Próbowała się uśmiechnąć. Próbowała po prostu zachowywać się normalnie, ale to nie było normalne. Stała patrząc na mnie i usiłując zachować spokojną twarz. Dostrzegłam, że oczy miała pełne łez. Otworzyła usta, a ja wiedziałam, co chce powiedzieć. Chciała powiedzieć: „Pomóż mi”. Nie pytaj dlaczego – po prostu wiedziałam. Widziałam, jak szuka odpowiednich słów, ale nie potrafi ich znaleźć. Wyciągnęłam ręce, żeby ją objąć, ale ona tylko potrząsnęła głową. Nieznacznym, niepewnym gestem.