Wytłumaczyłem pielęgniarce, czego potrzebuję, ale ona tylko mnie obśmiała.
– Nie mamy tutaj metadonu, Davidzie.
Głupi gnojek ze mnie. Aż mi serce podskoczyło. Pomyślałem: aha, przepiszą mi diamorfinę, to jest to, o co chodzi. Nigdzie nie dostaniesz czystszej niż w szpitalu.
– Ale ja potrzebuję czegoś…
– Przeżyjesz – odparła.
Czekałem kilka sekund, aż w końcu dotarło do mnie, że ta suka bez serca nie zamierza mi dać niczego. Moje zęby wyły z bólu.
– Nie rozumiem…
– Nie spodziewam się tego. Ale wiem, że nie dajemy metadonu narkomanom w zakładzie poprawczym.
– Chociaż valium – poprosiłem.
– Przykro mi.
– Cokolwiek – zaskrzeczałem.
Skrzywiła się, poszła do gabinetu lekarskiego i wróciła z dwiema tabletkami, które mi podała.
– Dwa paracetamole? – zapytałem. Nie do wiary. Czy ona w ogóle coś rozumie?
Spróbowałem zdobyć się na cierpliwość i zacząłem tłumaczyć:
– Dwa paracetamole nic mi nie dadzą. Jestem ciężko uzależniony. Potrzebuję czegoś odrobinę mocniejszego… – Uśmiechnąłem się do niej zachęcająco, co nie było łatwe, ponieważ moje kości właśnie same łamały się wewnątrz ciała. Tymczasem ona straciła cierpliwość.
– Muszę przyjąć sporo osób…
Stałem gapiąc się na swoje dwie nędzne tabletki paracetamolu, dopóki klawisz nie szturchnął mnie w plecy i nie wypchnął na zewnątrz.
Byłem przerażony. Dwa paracetamole! To potworne! To musi być wbrew Konwencji Genewskiej i wszystkim prawom. No bo mogę zrozumieć, że zamykają, może nawet przystawiają elektrody do tyłka. Ale dawać mi dwa paracetamole w trakcie odstawiania metadonu to nieludzkie.
– Pan nie rozumie – zwróciłem się do klawisza, kiedy zatrzaskiwał drzwi celi przed moim nosem. Spowodowany tym podmuch poczułem w krzyżu. Myślałem, że rozleci się na dwadzieścia kawałków.
– Baw się dobrze – rzucił i po prostu tak mnie zostawił.
Chciałem uciec. Chciałem popełnić morderstwo. Połamałem paracetamol na cztery połówki, wziąłem jedną, a resztę zostawiłem na później. Kiedy masz na przetrzymanie tylko tyle, równie dobrze możesz liczyć na efekt placebo. Jedną nawet rozkruszyłem i wciągnąłem nosem, ale to też niewiele pomogło.
Tak to się właśnie odbywa. Zjadłbyś gówno albo poszedł na ring, żeby walczyć przez dziesięć rund z Mike’em Tysonem. Niewolnik, bohater, ciota, alfons, pan wszechświata – gotów jesteś być kimkolwiek, żeby tylko zasłużyć na następną działkę.
Kiedyś robiliśmy niektóre z tych rzeczy. Rob obciągał druta, wiesz? Sprzedawał się pedałom w publicznych toaletach. Lily się wściekła, gdy się dowiedziała. Dosłownie dostała białej gorączki. Wszystko było w porządku, kiedy sama robiła to w domu, ale on? Z mężczyznami? Biegała naokoło wrzeszcząc i płacząc. Ja kradłem towar. Nie ze sklepów. Do tego już od dawna zabrakło mi ikry. Kradłem Gemmie, Robowi, Lily. Każdemu. Przychodziłem do jakiegoś kumpla wieczorem, siedziałam do późna, pytałem, czy mogę zostać, a potem wstawałem w nocy i myszkowałem po szufladach, szafkach i kieszeniach płaszczy.
Gemma jako jedyna wydawała się jakoś z tego wychodzić. Przestała robić wypady do salonu. Mimo to brała ostro. Brała tyle co ja, a zapewniam, że biorę sporo. A potem oczywiście wyłamała się. I zaufaj tu Gemmie.
Tamtej nocy, kiedy pojawili się gliniarze, rozgorzało piekło. Nie wiadomo, skąd wiedzieli wszystko. Lily darła się na mnie: „Suka! Suka! Suka!” – jak gdyby Gemma była częścią mnie. Właściwie to miałem świadomość, że coś takiego się szykuje. O ciąży dowiedziałem się dopiero o wiele później, ale Gemma cały czas mówiła o tym, że Lily bierze, mimo że ma dziecko. Chyba naprawdę ją to szokowało. Słyszałem, że wyszła frontowymi drzwiami tej nocy i wiedziałem, że wszystkie ubrania zostawiła w sypialni, więc musiało to wydawać się dziwne. No i nie wróciła.
Leżałem, rozmyślając: Czy o to tu chodzi? Po prostu leżałem. Myślałem sobie, że wkrótce się dowiem.
Zaskoczyli nas wszystkich. Ja i Rob wzięliśmy winę na siebie, czy przynajmniej próbowaliśmy. Lily chciała obciążyć Gemmę, ale to nie pomogło.
– To ta suka, która do was dzwoniła… dzwoniła, może nie? To wszystko jej, my tu tylko mieszkamy… – Stała na środku pokoju w krótkiej koszulce odsłaniającej jej piękne nogi, całe w śladach po zastrzykach… No właśnie.
Oboje są pod kuratelą. Jako jedyny dostałem wyrok skazujący. Lily i Roba już nie wypuszczono, nawet nie wyznaczono im kaucji, ponieważ uznano, że ryzyko jest zbyt duże. Lily poszła z dzieckiem na detoks do jednego ośrodka, Rob do innego. Potem od razu do dwóch różnych ośrodków rehabilitacyjnych. I są tam w dalszym ciągu, po ośmiu miesiącach. Gemma mówi, że za kilka miesięcy przeniosą się do zakładów częściowo otwartych. Nie przypuszczam, że kiedyś ich jeszcze zobaczę.
W gruncie rzeczy odstawienie mogło być gorsze. Jak powiedziała pielęgniarka, nie miałem dokąd pójść po drągi. Cóż, nawet to nie jest całkiem prawdą. W więzieniu można dostać wszystko; to raj narkomana, tylko że ja oczywiście w tamtym czasie tego nie wiedziałem. Chodzi o to, że nie miałem tego strasznego poczucia możliwości. Tego: Jedyne, co muszę zrobić, to…”
Potem popadłem w depresję. Nigdy nie byłem w takiej depresji. Nie ma czego wspominać poza tym, że przez to przeszedłem. Tylko tyle da się powiedzieć o byciu tutaj – wytrzymujesz to, cokolwiek się dzieje, bo nie masz wyboru. Gemma przyjechała mnie odwiedzić, a ja nie mówiłem jej, jak się czuję. Powiedziałem jedynie, że uważam na głowę, znoszę wszystko i pozwalam, żeby wszystko działo się samo.
I wreszcie – jak już mówiłem – pomyślałem sobie: może to nie jest takie złe? Jakoś udało mi się wystawić głowę ponad wodę. Przechodziłem przez to. Pomijając wszystko inne, byłem czysty od trzech miesięcy, po raz pierwszy w ciągu tych lat. Nie mógłbym dokonać tego z własnego wyboru, ale jestem czysty i to jest ważne. To coś, na czym można budować. Dostałem rozsądny wyrok. To było moje drugie przewinienie, mogli mi dać o wiele więcej niż osiemnaście miesięcy. Przy odrobinie szczęścia mogę wyjść po dziewięciu. Jedna trzecia z tego już minęła. Pewnego dnia klawisz powiedział do mnie, kiedy go mijałem: „Dobrze ci idzie, chłopcze… tak trzymać”. Uśmiechnął się i skinął głową.
Tak… tak jest, pomyślałem sobie. Dobrze mi idzie. Byłem całkiem zadowolony z siebie. Byłem chory, byłem w depresji, a teraz jest mi nieźle. Niektórzy klawisze są w porządku. Oczywiście zdarzają się cholerne sukinsyny, ale niektórzy są w porządku. I nieźle mi idzie.
Powiedziałem to Gemmie. Musiała widzieć, jak byłem z siebie dumny, bo roześmiała się.
– Syndrom uwięzienia – oświadczyła.
– Co to takiego?
– To, że kochasz swojego strażnika – wyjaśniła, a ja się tylko uśmiechnąłem.
Miała rację. Byłem dumny, kiedy zadowoliłem klawisza. To naprawdę jest jak narkotyk. Czujesz do nich wdzięczność za to tylko, że są ludzcy. Ale to pomaga, a wszystko, co pomaga, jest ważne.
Gems jest wielka jak dom! Cały czas robiła się większa i większa, a teraz niedługo się rozsypie. Na następną wizytę przyjedzie już z dzieckiem. To powinno być za tydzień. Ostatnim razem siedziała na krześle rozpromieniona i poklepywała się po swoim olbrzymim bębnie. Siedzieliśmy przy jednym z tych małych stolików. Położyłem rękę na jej brzuchu i czułem, jak kopie.
– Będzie kibic, słowo daję.
Odchyliła się na krześle, klepnęła się po brzuchu, ścisnęła swoje wielkie sutki i powiedziała: