Выбрать главу

Straciłem pracę mniej więcej rok po odejściu Davida. Zastanawiam się, jakim cudem tak długo mnie trzymali. Sam ten smród, nie mówiąc o reszcie. Do tej pory mnie to upokarza – ta myśl, że śmierdziałem. Moje ostateczne upokorzenie nastąpiło podczas zebrania szefów wydziałów. Zasnąłem pijany w fotelu. Nie takie znów wyjątkowe doświadczenie. Obudziłem się, kiedy ktoś zaczął potrząsać mną za ramię. To była Tamla Williams. „Proszę się obudzić, panie Lawson… Chyba miał pan drobny wypadek…”

Olśnienie przyszło po chwili. Smród. Potem uczucie ciepła na udach, przechodzące w uczucie chłodu.

Powiedziałem: „przepraszam”, wstałem i wyszedłem. Ze stołu wziąłem egzemplarz gazetki szkolnej i trzymając go przed sobą, ruszyłem jak najszybciej do samochodu, mówiąc do siebie: „To jest sen. To jest sen. To jest sen”.

Sukinsyny. Mogli wyjść na paluszkach z pokoju, zostawiając mnie, żebym się sam obudził, posprzątał po sobie i wymknął się cichaczem. Przynajmniej mógłbym oszukiwać sam siebie wierząc, że to nie wydarzyło się publicznie. Myśląc o tym, zastanawiam się, jak często naprawdę tak postępowali. Tamtym razem… nie. Nie. Sama myśl o tym jest nie do zniesienia.

Właśnie spróbowałem zamknąć się i nie mówić o tym, ale nie da się usunąć tego obrazu z pamięci… siedzą wokół mnie myśląc: ten biedny stary bałwan znów się uchlał. Jakie to smutne, prawda? Potem smród, rozglądanie się i wreszcie ktoś zauważa krople cieknące po krawędzi fotela na dywan. Potem obserwują, jak się podnoszę; chyba po to, żeby pokazać wszystkim wielką, mokrą plamę na spodniach. Nie pamiętam nawet, jakie to były spodnie, ale często się modliłem, żeby nie te z jasnego aksamitu. Boże, zmiłuj się!

Będę o tym myślał na łożu śmierci. Wiem, że będę. Może to będzie moja ostatnia myśl na tym świecie.

Wieść rozniosła się po pokoju nauczycielskim. Pan Lawson zmoczył majtki podczas zebrania.

David Hollins, dyrektor, potraktował mnie bardzo sympatycznie. Przepracowałem w tej szkole dwadzieścia lat. „Nie możemy przejść nad tym do porządku, Charles”, i inne zdania w rodzaju: „Wysyłam cię na bezterminowy urlop”. I: „To nie w porządku wobec dzieci…”

Żona, syn, praca, bum. A co zostało? – zapytasz. Ach. Trochę melodramatyczna odpowiedź w tej sytuacji, ale taka jest prawda. Został Bóg.

Przepraszam. Nie jestem typem kaznodziei. Nie zamierzam nikogo nawrócić. Zawsze byłem wierzący. Nie chcę, żeby ktoś pomyślał, że Bóg jest od zastępowania butelki. Zawsze się modliłem. Teraz modlę się więcej. Chodzę do kościoła. Myślę o sobie: przynajmniej masz swoją wiarę. A David – on naprawdę nie ma nic. Nie chodzi mi o możliwość utraty pracy. On stracił żonę – czy też jej odpowiednik – i córkę. W wieku dziewiętnastu lat to oznacza trochę coś innego. Ma do odzyskania swoją córkę. Może ja mam syna do odzyskania.

Próbowałem go nawrócić.

– Co jeszcze może być wystarczająco wielkie i wystarczająco silne, żeby pomóc ci skończyć z uzależnieniem, jeśli to nie jest Bóg? – powiedziałem mu.

– Wiara, nadzieja i miłość – odparł z uśmieszkiem. Myślę, że chciał być sarkastyczny.

Ja i David mamy z sobą wiele wspólnego. O tylu sprawach moglibyśmy rozmawiać. Ale jego to naprawdę nie interesuje. Przypuszczam, że gardzi wszelką refleksją, jaką mogę mu ofiarować. Tak naprawdę chce ze mną rozmawiać tylko o jednym -jakim byłem sukinsynem… bijąc ją, bijąc jego.

Mam wrażenie, że złoszczą go nawet moje próby. Chodzi o to, że mam pewien punkt widzenia. Mordercy, psychopaci, anioły – każdy ma swój punkt widzenia. Nie musisz się z nim zgadzać, ale jeśli chcesz, żeby powstała między wami jakaś relacja, musisz go zrozumieć. Być może on nie chce żadnych relacji ze mną.

Na początku, po jego powrocie, widywaliśmy się trochę. Mieszkam niedaleko w małym mieszkaniu, odnowiony moralnie, więc musiał pomyśleć, że powinien dać mi szansę. Wpadał tutaj i pozwalał mi potrzymać wnuczkę. Byłem bardzo wdzięczny. W dalszym ciągu ją widuję… Gemma przychodzi od czasu do czasu. Zabieram małą do parku na spacer. Karmimy kaczki, huśtam ją na huśtawce…

– Cześć, chmury! – wołam.

– Sieś, muły – odkrzykuje.

– Cześć, niebo!

– … nedo…

– Cześć, ptaki!

– Sieś…

– Cześć, Boże!

Zastanawiam się, czy to by się spodobało jej ojcu. Nie mówił mi za wiele o swoim życiu prywatnym, tylko o moim, więc muszę ułożyć z kawałków to, co wydarzyło się później. Zasadniczo coś się psuło. Wyszedł z więzienia, a ona nie chciała go znać. Dlatego mówię, że to nie była love story. Jane i ja poznaliśmy się i zakochali bez pomocy żadnych sztucznych stymulatorów… i wytrwaliśmy w miłości. Myślę, że wciąż tak jest pomimo gniewu, upadków, przemocy i alkoholu. Oczywiście nie możemy żyć razem, i w tym jest cała tragedia. Ale kochaliśmy się… kochamy się. Ja kocham, w każdym razie. David i Gemma byli na dragach, kiedy się poznali. Towarzystwo z plaży. Nie heroina, chyba. Lecz narkotyk to narkotyk, zgadza się?

Zarzuciłem mu to, a on przewrócił oczyma i powiedział:

– Tylko trochę trawy. To jest nic.

– Nic?

– To mniej szkodzi od papierosów – stwierdził i dokończyliśmy razem:

„Nie mógłbym żyć bez mojego dymka…” Często tak mówiłem. Uśmieliśmy się.

Tak czy inaczej, to nie działało. Na tym polegał problem. On tego chciał, a ona nie. Niezbyt lubię Gemmę. Obwiniam ją. Obwiniam samego siebie, ale ją też. To najwyraźniej ciągnęło się od miesięcy. Prosiła go, żeby odszedł, on nie odchodził… to było również jego dziecko, dlaczego miał odejść? W końcu wyprowadziła się do rodziców i powiedziała mu, że nie wróci. Czekał tydzień, potem zrezygnował i wyniósł się z mieszkania, żeby mogła znów się wprowadzić. To oczywiste, że nie mógł tam siedzieć i skazywać ją i swoje dziecko na przebywanie z tymi strasznymi ludźmi.

Zaproponowałem, że go przyjmę. Mógłby zamieszkać ze swoją matką; miejsca jest dosyć. Ale nie, poszedł mieszkać u przyjaciół. I najwidoczniej – dowiedziałem się o tym zresztą dużo później – najwidoczniej ogarniał go gniew, bardzo silny gniew. Chodził tam późną nocą i krzyczał, dopóki go nie wpuściła. Krzykliwy. Pijany. Denerwował dziecko. Zrobił się uciążliwy.

Jak dobrze to znamy.

Pewnego dnia – żeby wreszcie skrócić opowieść – poszedł tam wkurzony i narobił gnoju. O tak. Pobił ją i skopał. Aż tak bardzo nie ucierpiała. Żadnych podbitych oczu ani rozwalonej wargi. Ale nie to jest istotne. Istotne jest to, że ją uderzył.

Oczywiście nie powiedział mi o tym. Gemma przyszła do mnie, kiedy opuścił Minely, i znam to głównie z jej relacji. Od dawna nie miałem o nim żadnej wiadomości. Nie wiem nawet, czy żyje.

Długi czas czekałem, żeby się odezwał. Chciałem z nim o tym pogadać. To znaczy, chciałem, żeby sam mi o tym opowiedział. Myślałem czasami: co masz teraz do powiedzenia o sobie, mój panie? Wreszcie miałem nadzieję, że być może w tych okolicznościach spojrzy na mnie inaczej. Wówczas sądziłem, że nasze wzajemne podobieństwo stało się zbyt wyraźne, aby mógł je zignorować. Miło by było dzielić z kimś swoje słabości. W gruncie rzeczy miałem złośliwą satysfakcję. Tyle czasu stracił, mówiąc mi, jakim to jestem sukinsynem, a teraz… ho, ho, ho.

No cóż, wiem, że nie jestem uczciwy. Z nim było inaczej. Jemu zdarzyło się to jeden raz. Przyszedł przeprosić następnego dnia. Może to ja robię z tego za dużą sprawę – każdemu mogą puścić nerwy, a on przecież tyle przeżył. Założę się, że miał stracha. Myślał, że przeobraża się w swojego starego – w potwora!