– Nie. Zbyt wiele zależałoby od przypadku i od ciebie, Moshe bez obrazy.
– Rozumiem, że druga faza polega na rozpoznaniu? – zapytała dr Hemingway.
– Właśnie. Jeszcze nikt nie zdefiniował tego, co nazywam „czuciem przez skórę”. Sądzę, że to rodzaj pozornie spontanicznej reakcji człowieka na innych ludzi w życiowych sytuacjach. Zawsze uważałam, że to konkretne zadanie, gdy ludzkie emocje mają największą wagę, polega na dłuższej obserwacji, wywiadach lub testowaniu małej, wyselekcjonowanej grupki kandydatów. Dziś, pierwszego lutego jest ostatni dzień fazy pierwszej, a jutro – pierwszy drugiej. Mamy trzy miesiące. Pierwszego maja musimy zakończyć drugą fazę Operacji Poszukiwanie.
Szur, szur – nieświadomie przesuwała ręce po stole, drażniąc zgromadzonych. Jej dłonie jakby węszyły w poszukiwaniu ofiary, przędły śmiercionośne sieci i widziały.
– Zespoły zostaną rozwiązane – ciągnęła. – Tylko my wiemy o fazie drugiej. A przez trzy miesiące, Sam, Millie i ja zbierzemy informacje o dziewięciu kandydatach. Każdy o trzech. Sam zabierze się do trójki Millie, Millie – do trójki Sama, a ja wezmę trójkę Moshe. A zatem – doktora Idący Koń, dr Hastingse’a i profesora Charnowskiego rozpracuje Sam, Millie maestro Steinfelda, doktora Schneidera i pana Smitha, ja zaś doktora Christiana, senatora Hilliera i burmistrza d’Este. Macie doświadczenie w dziedzinie wywiadów, a zatem nie muszę rozwodzić się nad regułami drugiej fazy.
Jutro John da wam do wglądu akta waszych kandydatów, ale nie wolno wynieść tych dokumentów z biura ani notować. Faza druga ma ćwiczyć pamięć, choć oczywiście w każdej chwili udostępnimy wam akta.
Spojrzała na nich surowo.
– Przypominam, że klasyfikacja Operacji Poszukiwanie jako ściśle tajnej jest aktualna. Jeśli którykolwiek kandydat zorientuje się, że obserwujemy go, strasznie się nam dostanie. Większość z nich to naprawdę wpływowi ludzie, a niektórzy mają w swoich miastach prawdziwy posłuch. Postępujcie z najwyższą ostrożnością. Czy to jasne?
– Nie jesteśmy głupi, Judith – zaprotestowała piskliwie dr Hemingway, urażona do żywego.
– Wiem, Millie. Ale wolę narazić się za pouczenia, niż żałować później, że czegoś nie zrobiłam.
Dr Abraham zmarszczył brwi.
– Rozwiązanie zespołów jest bardzo brutalne. Co powiedzieć ludziom poza tym, że stracili pracę? Są na tyle bystrzy, że domyślają się, iż istnieje druga faza. Przyznaję, że nie spodziewałem się utraty zespołu. Nie przygotowałem personelu na ten niewątpliwy szok.
Dr Carriol uniosła brwi.
– „Stracili pracę” to trochę za mocno powiedziane. Wszyscy są pracownikami Środowiska i pozostaną nimi. Przejdą do Moshe i będą pomagać mu przy naszym projekcie. Oczywiście jeśli zechcą. Albo zajmą się innymi projektami w Departamencie. Czy to uczciwe?
Wzruszył ramionami.
– Dla mnie tak. Ale wolałbym, żebyś dała mi decyzję na piśmie.
Odpowiedziała uprzejmie, lekko urażona.
– Decyzje na piśmie to zwyczaj Sekcji Czwartej, Sam. Z pewnością obeszłabym się bez twojego nagabywania.
Dr Abraham ujrzał nagle cień miecza, majaczący nad głową.
Czym prędzej pospieszył naprawić błąd.
– Dziękuję, Judith. Przepraszam, jeśli cię uraziłem. To dla mnie szok. Kiedy pracujesz z ludźmi przez bite pięć lat, kiepski z ciebie szef, jeśli nie troszczysz się o ich interesy.
– Zgadzam się, pod warunkiem, że i ty zachowasz pewną bezstronność, Sam. Rozumiem, że niektórzy z twoich ludzi nie chcą pracować z Moshe?
– Nie, nie, to nie tak! – pognębił się z kretesem. – W gruncie rzeczy będą zachwyceni.
– Więc o co się martwisz?
– O nic – westchnął, poruszył bezradnie dłońmi i zgarbił się. Zupełnie o nic.
Dr Carriol spojrzała na niego chłodno, ale powiedziała tylko jedno: – Dobrze.
Potem wstała.
– Jeszcze raz dziękuję wszystkim. Czy mogę życzyć wam powodzenia? Moshe, zgłoś się do mnie rano, dobrze? Mam dla ciebie coś wyjątkowego i wierz mi, to coś pochłonie ciebie i twój powiększony zespół absolutnie.
Dr Chasen nie odezwał się ani słowem. Znał szefa Sekcji Czwartej lepiej niż biedny, stary safanduła Sam. Judith to świetny przywódca, ale lepiej się jej nie sprzeciwiać. Rozum tak nią władał, że czasem zamieniał jej serce w bryłę lodu.
Dr Chasen bardzo rozczarował się odsunięciem od Operacji Poszukiwanie; żaden nowy projekt, nawet najbardziej aktualny, nie zniweczy uczucia żalu, znanego każdemu naukowcowi, przedwcześnie oderwanemu od pracy. Ale dyskusja nie dałaby niczego. Wiedział o tym doskonale.
Gorzki smak odtrącenia i poczucia krzywdy zmącił atmosferę na sali konferencyjnej. Troje uczonych wyszło znacznie szybciej, niż stałoby się to w innych okolicznościach. Dr Carriol i John Wayne pozostali samotni na polu bitwy.
Spojrzała na zegarek.
– Pan Magnus pewnie nadal tkwi w biurze. Lepiej do niego pójdę – westchnęła, zerknąwszy na plik zapisanych kartek w notatniku sekretarza. – Biedny John! Może już teraz zaczniesz to tłumaczyć?
– Oczywiście – powiedział i zebrał kopie akt z miejsc, gdzie przed chwilą siedzieli uczestnicy Operacji Poszukiwanie.
Biuro sekretarza Departamentu Środowiska znajdowało się na parterze, obok sali konferencyjnej, z której, w razie potrzeby, czasem korzystał.
Wielki przedpokój – recepcja i poczekalnia zarazem – teraz opustoszał, jako że piąta dawno już minęła. Dyskretnie przymknięte drzwi prowadziły do pokoju maszynistek, pomieszczeń z kserokopiarkami, biur, potrzebnych sekretarzowi do wykonywania zadań.
W przestrzennym pokoju ciągle trwała na posterunku osobista sekretarka sekretarza. Dr Judith Carriol weszła do środka.
Prywatne życie pani Heleny Taverner było przedmiotem dociekań całego Departamentu. Wyglądało na to, że cały czas z oddaniem poświęca, nie oczekując wdzięczności, na usługiwanie Haroldowi Magnusowi. Niektórzy twierdzili, że jest rozwódką, inni – że wdową, a jeszcze inni – że pan Taverner nigdy nie istniał.
– O, witam, doktor Carriol. Miło panią widzieć. Proszę wejść, szef spodziewa się pani. Przynieść kawę?
– Tak, proszę.
Harold Magnus siedział za olbrzymim orzechowym biurkiem w wielkim skórzanym fotelu. Odwrócił się od drzwi w stronę okna, przez które obserwował samochody jeżdżące po K Street. Ale teraz już ściemniło się, a w szybie odbijał się jedynie mroczny obraz pokoju i najwyraźniej spiętego Harolda Magnusa.
Kiedy drzwi zamknęły się, wykonał półtora obrotu fotelem i zatrzymał go przodem do dr Carriol.
– Jak poszło?
– Za chwilę, niech pani Taverner przyniesie kawę.
Zmarszczył brwi.
– Do diabła, kobieto, zbyt mi zależy na tej sprawie, żebym zawracał sobie głowę piciem czy jedzeniem!
– Tak pan teraz twierdzi. Ale za dwie minuty uzna pan, że umrze bez pożywienia – powiedziała. Nie mówiła pobłażliwym tonem kobiety, łagodnie prowokującej potężnego władcę, ale stwierdziła fakt.
Tak naprawdę było zupełnie odwrotnie – to ona miała niekwestionowaną władzę, on zaś – przychylność kaprysu politycznej fortuny.
Dr Carriol usiadła na szerokim krześle przed biurkiem.
– Zobaczywszy panią pierwszy raz, odniosłem mylne wrażenie odezwał się znienacka Harold Magnus. To jego taktyka – rzucanie oderwanych od tematu uwag.
Dr Carriol nie nabrała się; zdawkowe zdania wypowiadane przez tego człowieka wynikały z zimnej kalkulacji.
– Jak to?
– Zastanawiałem się, czyje łóżko pani odwiedziła.
Spojrzała na niego z rozbawieniem.
– Co za staroświeckie rozumowanie.
– E tam! – zaprotestował żywo. – Czasy może zmieniają się, alfę wiemy, że kobiety, sięgając po władzę, muszą zaliczyć kilka łóżek.