Выбрать главу
Nie mogę iść dalej, nie potrafię płakać, Moje ciało wyschło do cna. Zawsze będę podążał za tobą, Gdyż znam twój ból lepiej niż ty sama.

Cui Jian, Czerwona chusta

Saininga nie było już tydzień; zaczęłam się martwić. Razem z Sanmao szukaliśmy go wszędzie. Skontaktowaliśmy się nawet z jego rodzicami, którzy mieszkali za granicą.

W końcu odkryłam, że z kieszeni jego płaszcza znikł paszport, a w czerwonym futerale gitary marki Fender znalazłam liścik, który musiał napisać wcześniej: „Kochanie, jeśli znalazłaś ten list, to znaczy, że już odszedłem, że opuściłem to miasto. Jest wrzesień 1993 roku, a Ty właśnie śpisz w moich ramionach, znowu pijana. Kocham Cię! Bez względu na to, kim jesteś i kim się staniesz. Lecz czym właściwie jest miłość? Istnieje coś, co mnie przeraża. Mówię prawdę. Dlatego muszę odejść. Czekam na odpowiedni moment, by to zrobić. Byliśmy razem już zbyt długo. Oboje trochę się w tym wszystkim pogubiliśmy, więc to jedyne wyjście. Będzie mi ciężko żyć z dala od Ciebie, będę za Tobą tęsknił, ale muszę odejść. Inaczej nasze życie nigdy się nie zmieni na lepsze”.

Wpadła mi w ręce jego karta płatnicza i świstek z zapisanym hasłem, choć przecież wiedział, że je znam. Okazało się, że na karcie jest jeszcze mnóstwo pieniędzy. Był tak samo arogancki, jak jego matka!

Co to ma znaczyć: „Byliśmy razem już zbyt długo”?

Przecież to wszystko, co mieliśmy. Nie mieliśmy nic więcej!

Zaczęłam wrzeszczeć. Po chwili z przerażeniem uświadomiłam sobie, że mam atak astmy.

Przypomniałam sobie te wszystkie wspaniałe chwile z Sainingiem. Wspomnienia wracały, nie mogłam tego znieść.

Sanmao nie mógł nic dla mnie zrobić, choć udało mu się namówić mnie na regularne występy w sąsiedniej prowincji. Chciał, żebym została zawodową piosenkarką. Moje upijanie się powodowało nasilenie objawów astmy. Chciałam śpiewać, ale nie mogłam z powodu świszczącego oddechu. Mój ostatni koncert był koszmarem dla mnie i agencji, która organizowała moje występy. Zgodnie z warunkami kontraktu skończyło się na tym, że wisiałam im pieniądze.

Zostałam wygwizdana przez bandę idiotów i przysięgłam sobie, że już nigdy nie zaśpiewam. Okazało się, że teza, że w życiu trzeba swoje wycierpieć, w najmniej odpowiednim momencie stała się samospełniającą się przepowiednią.

Nie miałam ochoty dłużej narzucać się światu.

W Święto Wiosny w 1994 roku doznałam przeczucia, że mój Saining już nigdy nie wróci. To utwierdziło mnie w moim postanowieniu.

Niemal bez wahania wybrałam heroinę, substancję, z którą Saining miał długi romans. „Jesteś skończona, równie dobrze mogłabyś być martwa” – powiedziałam sobie.

Moja astma wciąż się zaostrzała; często lądowałam na ostrym dyżurze w szpitalu. Atak mógł nadejść w każdej chwili, niemal bez ostrzeżenia, więc musiałam mieć zawsze pod ręką woreczek z tlenem. Codzienny pierwszy wdech heroiny powodował u mnie atak drgawek, który trwał co najmniej piętnaście minut, lecz nie miałam odwagi się położyć. Co dzień natychmiast po przebudzeniu szukałam towaru. Co dzień też paraliżował mnie rano widok własnego potu, kapiącego na kołdrę.

Cały świat na moich oczach rozpływał się w powietrzu. Tym lepiej. Najlepsze w heroinie było to, że dzięki niej bez końca dryfowałam w pustce przyprawiającej o zawrót głowy. Byłam na wskroś pusta. Czas gnał naprzód, życie i śmierć unosiły się gdzieś wysoko nad moją głową niczym dwa pałace, a ja wahałam się, uwięziona w przestrzeni między nimi.

Saining mawiał, że heroina jest mu potrzebna do osiągnięcia „halucynacyjnego spokoju”. Nie mam pojęcia, jakich jeszcze niezwykłych doznań mu dostarczała, ale w moim życiu z heroiną nie odnajdywałam ani śladu piękna. Heroina była jak drobny złodziejaszek, który stopniowo kradł mi wszystko, co się dało, aż znalazłam się w stanie absolutnego braku; braku, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłam. Pustka dawała mi poczucie równowagi. Jedynym sensem mojego życia stał się jego bezsens. Nigdy nie byłam naprawdę wolna, ponieważ aż do teraz nigdy naprawdę nie rozumiałam samej siebie, swojego życia, swojego ciała, swoich miłości. Heroina i jej nieczuły świat były jedyną wolnością, na jaką było mnie stać.

Sanmao nie potrafił mi pomóc; w końcu zadzwonił do moich rodziców, którzy umieścili mnie w klinice odwykowej w Szanghaju.

Ledwie wypuścili mnie z kliniki, poleciałam prosto na południe, z powrotem do heroiny. Heroina była dla mnie czymś tak naturalnym jak oddychanie. Zresztą cóż miałam tam innego do roboty oprócz ćpania? Widok rodziców w pierwszej chwili przeraził mnie. Byli zbyt normalni. Nie potrafiłam wytrzymać z normalnymi ludźmi. Nigdy nie pojęliby tej pustki, której doświadczałam po heroinie, ani grozy jej odstawienia. Dni bez heroiny były bezmiarem nicości. Wyglądało na to, że bez heroiny nie mogę żyć. Moje życie zdawało się pozbawione treści, lecz w gruncie rzeczy nie miałam też ochoty kończyć ze sobą.

Stałam się ślepa na światło, głucha na dźwięki. Nie chciałam z nikim rozmawiać; byłam nadwrażliwa, niemrawa, niechlujna i roztrzepana. Zatrzymał mi się okres, straciłam apetyt. Co wieczór oglądałam stare czarnobiałe kantońskie filmy, które puszczali w telewizji o północy – sam obraz, z wyłączonym dźwiękiem.

Pewnego dnia odkryłam, że straciłam głos. Już nigdy nie będę mogła zaśpiewać sobie dla przyjemności, tylko dlatego, że mam na to ochotę. Znowu powiedziałam sobie: „Jesteś skończona, równie dobrze mogłabyś być martwa”. Już nigdy nie zaśpiewałam, nawet pod prysznicem.

Ślepota prowadzi naszą krew, od początku do końca. Utrata kontroli przypomina serię pożarów. Wiem tylko tyle: nie rozumiem, dlaczego nasze życia muszą wymykać się spod kontroli.

Mój przyjaciel Wielki Smok zakochał się w pewnej prostytutce, z wzajemnością. Dziewczyna ćpała heroinę, a Smok starał się jej pomóc przestać, ale w końcu sam zaczął ćpać. Wkrótce potem ojciec dziewczyny oskarżył Smoka o porwanie nieletniej, i Smok stał się osobą poszukiwaną. Już nie rozstawiał swojego straganu z szaszłykami i przestał wpadać do mnie na pogawędkę. Potem rozeszły się słuchy, że znaleziono go martwego gdzieś na przedmieściach, że umarł na jakąś chorobę. Nie wierzyłam w te opowieści ani przez minutę.

Kociak przeszła do legendy. Z nieodłączną paczuszką białego proszku kusiła facetów, po czym podawała im narkotyk i okradała ich. Wybierała mężczyzn starannie i niszczyła. Po każdym spotkaniu wracała do domu, liczyła forsę i darła ich numery telefonów, a potem ćpała. Kiedy ostatni raz o niej usłyszałam, zamknęli ją w ośrodku reedukacji kobiet, z którego uciekła. Ośrodek mieścił się na szczycie góry; kierownictwo zamknęło drogę na trzy dni, w czasie których prowadzono poszukiwania. Znalazł ją jakiś tubylec. Chciała go przekupić ostatnimi pięciuset hongkońskimi dolarami, a on wziął pieniądze, zabrał ją do domu i zgwałcił. Gwałcił ją przez całą noc, a potem zawiózł z powrotem do ośrodka, lecz Kociak nie powiedziała wychowawcom ani słowa o tym, co się stało. Potem skoczyła z dachu, uszkodziła sobie kręgosłup i została zwolniona z powodów zdrowotnych. Nigdy nie wpadła zobaczyć, co u mnie słychać, choć miałam szczerą nadzieję, że to uczyni.

Wszystkie wieści o Kociaku docierały do mnie przez Wielkiego Smoka; po jego zniknięciu już nigdy o niej nie usłyszałam. Nie odwiedzał mnie nikt z dawnych znajomych. Wciąż myślałam, że ich jeszcze kiedyś spotkam, i miałam taką nadzieję – w końcu ulica, przy której mieszkałam, cały czas istniała. Kto by pomyślał, że już nigdy nie zobaczę żadnego z nich?