Co wieczór patrzyliśmy, jak wjeżdża i zjeżdża hotelową windą, w górę i w dół, w górę i w dół. W podziemiach hotelu był nielegalny salon hazardowy, a wszędzie, gdzie jest hazard, są i prostytutki. W prowincji Guangdong panuje zwyczaj: gdy skończysz grę, wzywasz prostytutkę – nieważne, czy wygrałeś, czy przegrałeś. Inaczej spotka cię nieszczęście. Mała Shanghai, jadąc windą, z kondomem ukrytym w bieliźnie, miała w głowie rejestr: każdy klient równał się pięćset juanów. Miała dobre wyczucie liczb, lecz pieniądze nie budziły w niej emocji – po każdym numerku wracała do pokoju, który zajmowała ze swoim laogongiem, i oddawała mu cały utarg. Nigdy niczego nie odkładała.
Winda była światem Shanghai, a dla mnie – oknem na jej życie. Zawsze nosiła czerwony wełniany sweterek z krótkimi rękawkami; nazywała go swoim mundurem. Stawała w rogu windy, tuż obok tablicy z przyciskami, niczym windziarka. Miała uduchowione czarne oczy i mężczyznę, którego nazywała laogongiem, i sądziła, że go kocha. Oddała mu swoje serce. Jej największym pragnieniem zawsze był mężczyzna, a teraz tym mężczyzną był on. Zrobiłaby dla niego wszystko; poza tym, gdy już została prostytutką, nikt inny by jej nie zechciał. Jej miłość mieszkała w sercu, nie w ciele. Zawsze taka była. Facet, z którym była teraz, był żałosny, a poprzedni niewiele lepszy, lecz dla niej nie miało to żadnego znaczenia.
W mieście pracowały prostytutki wszelkiej maści. Były ulicznice, stojące przy drodze, były dziewczynki pracujące wyłącznie w pokojach hotelowych, dziwki z nocnych klubów oraz callgirls, które nigdzie nie wychodziły, dopóki nie umówiły się z klientem przez telefon. Były dziewczyny, które żyły na utrzymaniu kilku bogatych sponsorów i wcale nie uważały się za prostytutki, były też takie, które przekradały się przez granicę do Hongkongu albo Makau i pracowały tylko tam. Mała Shanghai należała do tańszych prostytutek, takich, które załatwiały wiele numerków dziennie. Była tylko odrobinę droższa niż dziwki z ulicy.
Przez windę przewijali się mężczyźni najróżniejszego autoramentu i garstka kobiet. Większość mężczyzn była klientami prostytutek, a większość kobiet, podobnie jak Qi, pracowała jako hostessy w nocnym klubie na górze. Patrzyły z pogardą na Małą Shanghai, gdyż one lwią część dochodów czerpały z napiwków od klientów, z którymi piły drinki. Za pójście z klientem do łóżka dostawały ponad tysiąc juanów. Uważały się za damy do towarzystwa, podczas gdy Mała Shanghai była zwykłym kurczakiem, tanią dziwką. Wiele szanghajskich hostess było przekonanych, że Mała Shanghai w rzeczywistości nie pochodzi z Szanghaju – bo jak inaczej wytłumaczyć jej marny gust co do strojów? Uważały, że jest dziewczyną z podszanghajskiej wsi albo przyjechała z jakiegoś innego miasta, w rodzaju Suzhou czy Hangzhou.
W holu ktoś grał na pianinie. Nie wiedziała, co to za muzyka, ale odprężała ją. W większości hoteli puszczano w tle ciągle tę samą muzykę: Kenny'ego G. Mała Shanghai nie przepadała za Kennym G. Lecz od ósmej do dziesiątej wieczorem zawsze grano na żywo muzykę fortepianową, dlatego Mała Shanghai bardzo lubiła przychodzić tu o tej porze w poszukiwaniu klientów. Spędzała mnóstwo czasu, stojąc w kącie windy i zatrzymując się na każdym piętrze. Kiedy drzwi się otwierały, zadawała przyciszonym głosem pytanie jednej z recepcjonistek, które siedziały na każdym piętrze: „Jest ktoś?”, a ona odpowiadała jej dyskretnym gestem. Shanghai czasem wysiadała z windy, czasem nie. Dla jadących windą mężczyzn było oczywiste, że jest na sprzedaż.
Jej oczy wyrażały niewinne pożądanie. Wpatrując się w mężczyznę swoimi czarnymi oczyma, pytała: „Masz ochotę?” Wielu nawet na nią nie spojrzało, niektórzy owszem – w gruncie rzeczy przyjmowała to obojętnie. Mała Shanghai była do tego przyzwyczajona. Zdarzało się, że mężczyzna od razu podchodził bliżej i zaczynał jej dotykać; ściskając dłońmi małe, jędrne piersi, sięgał do majtek, by sprawdzić, czy jest wilgotna, a potem podstawiał palce pod nos, by poczuć jej zapach. Wszyscy mężczyźni, którzy dotykali Małej Shanghai w windzie, byli rozgorączkowani i zdenerwowani, a każdy, kto jej się przyglądał, miał w oczach chciwy, drapieżny wyraz. Mała Shanghai zawsze się do nich uśmiechała; sądziła, że podoba się mężczyznom, gdy tak opiera się o ścianę z uśmiechem na twarzy.
Nigdy nie przeklinała, lecz nie protestowała, gdy jakiś mężczyzna przemawiał do niej w wulgarny sposób; może po prostu do tego przywykła. Była jak mała, głupiutka dziewczynka, która nie potrafi nic innego prócz uprawiania seksu. Mimo to promieniowała jakąś czystością – wyglądała niewinnie jak dziewiczy śnieg, dzięki czemu interes świetnie prosperował. Od czasu do czasu, wiedziona przeczuciem, szła za klientem prosto do pokoju, szybkim ruchem ściągała mu spodnie i wkładała sobie jego penisa do ust. Wiedziała, jak obchodzić się z penisami. Każdy penis był po prostu penisem, niczym samym w sobie dobrym ani złym. Niekiedy zdejmowała też własne ubranie, odsłaniając małe, twarde, karminowe sutki, albo wkładała palec w szczelinę między nogami, lecz cokolwiek robiła, nie wypuszczała penisa z ust. Jej ruchy były delikatne, lecz skuteczne. Robiła wszystko, by przekonać mężczyznę, by poszedł z nią do łóżka. Wiedziała, że nie wolno jej zbyt długo przebywać w pokoju. Jeśli zabawiła dłużej niż dziesięć minut, musiała dać recepcjonistce na piętrze napiwek, niezależnie od tego, czy coś zarobiła, czy nie. Kobiety te były jej wspólniczkami – posyłały jej klientów i pełniły funkcję czujek. Gdyby się zorientowały, że je oszukuje, już nigdy nie mogłaby pracować w tym hotelu. Dlatego musiała dbać o to, by ewentualny klient w ciągu dziesięciu minut zdecydował, czy ma ochotę się z nią pieprzyć.
Każdy facet miał ochotę robić z jej ciałem co innego. Czasem musiała robić „sandwicza” – numer, w którym brały udział dwie kobiety i mężczyzna, albo dwóch mężczyzn i kobieta. Była pojętną uczennicą i wiele się nauczyła, uprawiając seks z tak wieloma różnymi mężczyznami. Kiedy facet chwalił jej umiejętności, wydawała się szczęśliwa. Spoglądała na sufit pulsujący nad jej głową, a jej krzyki zawsze brzmiały radośnie – inaczej niż u niektórych kobiet, które krzyczały tak, jakby doświadczały bólu. Okrzyki Małej Shanghai odznaczały się niezwykłym pięknem. Nikt nie wiedział, czy odczuwa autentyczną przyjemność, czy może jest w środku całkiem zdrętwiała – nigdy o tym nie mówiła, ponieważ nikt nigdy o to nie pytał. Wiedziała, że mężczyźni lubią, kiedy krzyczy. Chciała, żeby jak najszybciej kończyli, by mogła pójść do łazienki, umyć zęby i wykąpać się. Kąpała się wiele razy dziennie, na każdy numerek przypadały dwie kąpiele. Po kąpieli dostawała zapłatę, potem mogła się napić coca – coli, a czasem heinekena z barku w pokoju klienta. Po wszystkim wracała do windy.
Zdarzali się mężczyźni cierpiący na impotencję. Mówiła im zawsze: „Wszystko z tobą w porządku, fajny z ciebie gość, po prostu nie przywykłeś do seksu z dziwką. Jesteś trochę nerwowy, ale podobasz mi się. Jesteś naprawdę fajny”. Jedynym sposobem na impotenta był ciągły seks oralny. W gruncie rzeczy Mała Shanghai nie znosiła impotencji. Denerwowała ją najbardziej ze wszystkiego. Smuciła ją, czasem nawet doprowadzała do płaczu. Sądziła, że impotencja musi być czymś bardzo deprymującym dla tych mężczyzn, i nie szczędziła wysiłków, by im pomóc. Jeśli mimo to wciąż nie mieli erekcji, żądała tylko połowy zapłaty, lecz większość i tak płaciła jej pełną cenę. Zdarzali się tacy, którzy wzięli za dużo narkotyków albo za dużo wypili, pieprzyli się z nią mnóstwo czasu i nie mogli skończyć, a jeśli taki klient nie miał wytrysku, dostawała tylko połowę pieniędzy albo gorzej – wychodziła z niczym. W takich sytuacjach Mała Shanghai mogła jedynie starać się dać z siebie wszystko. Czasem pieprzyli się z nią tak długo, że aż drętwiały jej stopy, a w końcu i tak nie płacili. To były najgorsze przypadki.