Выбрать главу

To mu wystarczyło. Z rękami pełnymi płyt otworzył drzwi i wyszedł, a Qi wołała za nim:

– Ty beznadziejna miernoto! Pomyliłam się co do ciebie! Nigdy nie potrafiłam oceniać ludzi!

– Żebyś wiedziała! – zwróciłam się do Qi. – Grubo się pomyliłaś co do niego. Był już we mnie zakochany, więc nie mógł zakochać się w tobie. To niemożliwe, i nie powinnaś oczekiwać tego od niego. Jesteśmy w sobie zakochani. Między nami jest wielka miłość.

Rozpłakałam się.

Qi także wybuchnęła płaczem.

– Tak mi przykro – powiedziała.

– Przykro ci? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam, uwiodłaś Saininga za moimi plecami, a teraz mówisz, że ci przykro?

Głos Qi brzmiał zimno. Mówiła niespiesznie, ostrożnie dobierając słowa:

– Jest coś, o czym powinnaś wiedzieć. To Saining przyszedł do mnie. To on wskoczył mi do łóżka, nie odwrotnie.

Nagłe wszystko zaczęło wyglądać zupełnie inaczej. W popłochu wybiegłam z mieszkania.

Na parterze znalazłam skulonego Saininga. Usłyszałam w myślach pewną rozmowę, którą kiedyś odbyłam z Qi. Powiedziała, że kochała się z chłopakiem znajomej, że pieprzył ją jak szalony. Uznałyśmy, że być może większość swojego podniecenia zawdzięczali tajemnicy, poczuciu, że kogoś zdradzają. Nagle dotarło do mnie, że tym facetem musiał być Saining. Obrzuciłam go wyzwiskami i wybiegłam na ulicę.

Pędziłam bezmyślnie przed siebie, wszystko się we mnie kotłowało, byłam zbyt roztrzęsiona, by się uspokoić. Wciąż biegnąc, nie mogłam się powstrzymać przed wyobrażaniem sobie najróżniejszych scen erotycznych z ich dwojgiem w rolach głównych. Wściekałam się coraz bardziej, potrząsałam głową; wreszcie dotarło do mnie, że snucie tego typu spekulacji na temat innych jest naprawdę wstrętne. Kiedy wyobraziłam sobie Saininga kupującego ciuchy i płyty dla innej kobiety, zaczęłam się trząść. To zły znak.

Sądziłam, że Saining należy do mnie, a ja do niego, że w naszym życiu nie ma nikogo innego. Myślałam, że to właśnie jest miłość.

Być może ten rodzaj miłości, w który wierzyłam, jest nieosiągalny w prawdziwym życiu. Poczułam się gorzko rozczarowana.

Kiedy wróciłam do domu, Saining siedział na progu.

Gdy wszedł we mnie, kolejny raz przekonałam się, że nie mogę bez niego żyć, że nic innego na tym świecie nie ma dla mnie sensu, że nic innego się nie liczy.

Rozpłakałam się i powiedziałam:

– Nie zostawiaj mnie, jesteś dla mnie wszystkim!

Moje ciało drżało wraz z jego ciałem; trzepotałam powiekami. Nie kochaliśmy się od dłuższego czasu – sądziłam, że całą swoją energię wkłada w muzykę. Kiedy się kochaliśmy, Saining sprawiał, że czułam się jak we śnie. Stawał się kimś innym, nieobecnym, przenosił się dokądś, w jakąś przestrzeń poza życiem, znaną tylko jemu. Nigdy nie rozmawiał ze mną o tym, co sprawiłoby mi przyjemność, nie był doskonałym kochankiem. Po prostu brał to, co chciał. Lecz ja czułam przymus uszczęśliwiania go. Nie wiedziałam, jak inaczej sprawić, by mnie potrzebował. Kiedy chorował, kochałam jego chorobę jak własną. Chciałam, żeby mną sterował, ponieważ nie wiedziałam, że może być inaczej. W naszej potrzebie podporządkowania się emocjom było coś czystego i absolutnego, coś, co dawało mi pewność. Rozkoszowałam się bezwstydnymi doznaniami, jakie dawały mi nasze zbliżenia; żyłam dla tych chwil.

Piliśmy. Po raz pierwszy od dawna piliśmy razem. Między jednym łykiem a drugim powiedziałam:

– Saining, mamy kłopoty.

– Racja, mamy kłopoty – potwierdził.

– A konkretnie?

– Nie umiem tego wytłumaczyć.

O świcie wstałam i zaczęłam zbierać swoje rzeczy. Nagle zorientowałam się, że Saining siedzi za mną na podłodze jak cień. W świetle brzasku jego skóra wyglądała na jeszcze bledszą, a oczy były jaśniejsze niż zwykle.

– Naprawdę musisz odejść?

– Trzy lata temu spałeś z naszą sąsiadką, przez ciebie poczułam się, jakby nie było dla mnie miejsca na całym świecie, lecz mimo to zostałam z tobą. Nawet cię nie obwiniałam – trzymałam się ciebie jeszcze mocniej. Popełniłam błąd. Powinnam była cię zostawić i poczekać, aż poprosisz, żebym wróciła. Nie powtórzę po raz drugi tego samego błędu.

Saining złapał popielniczkę i uderzył się nią w głowę. Zobaczyłam krew.

– Nie bądź dzieckiem! Zostawiłabym cię, nawet gdybyś miał zamiar umrzeć na moich oczach. Przez ciebie czuję się zbrukana, jakbym uprawiała seks z milionami obcych ludzi. Nie zniosę tego.

Saining rzucił się na mnie i przyciągnął mnie do siebie. Oparł się o drzwi i powiedział:

– W porządku, zaczekaj tylko, aż głowa przestanie mi krwawić. Potem odejdziesz.

– Żyjesz jeszcze bardziej nierozsądnie niż ja, Saining. Mogę ci podarować dodatkowe kilka minut swojego czasu, ale nie przekonasz mnie, żebym z tobą została. Nie rozumiesz, czym jest miłość, oboje tego nie rozumiemy – bo co innego sprawia, że to wszystko nam się przydarza?

– Jak możesz tak mówić?

– W wieku osiemnastu lat zostałeś ojcem. Powiedziałeś, że matką jest prostytutka starsza od ciebie o dziesięć lat, zostawiłeś dziecko na rok swojemu ojcu, a potem oddałeś je z powrotem, bo przeprowadziłeś małe śledztwo i dowiedziałeś się, że wcale nie jest twoje. Teraz masz dwadzieścia cztery lata, matkę w Japonii, ojca w Anglii, a sam mieszkasz w Chinach. Nie jesteś moją rodziną – mogę decydować, czy chcę być z tobą, czy nie. Nikt poza tobą nie odpowiada za twoje czyny. Musisz się nauczyć ponosić konsekwencje tego, co robisz. Mnie nauczył tego mój ojciec.

7

Przeprowadziłam się do Sanmao. Tym razem już nie mogłam sobie wmawiać, że Saining nie był niczemu winien.

Czułam się jak ptak siedzący na dachu; utknęłam w martwym punkcie. Moja samoocena sięgnęła dna. Według Sanmao, moim problemem było to, że kochając Saininga, zapomniałam o sobie, a ktoś, kto nie potrafi kochać samego siebie, sam także nie może być kochany. „Miłości trzeba się nauczyć” – powiedział.

Codziennie szliśmy kupić trochę alkoholu. Zawsze dostawałam torsji, zanim zdążyłam wypić za dużo. Sanmao mówił, że jestem smutną, głupią dziewczyną.

Saining odwiedzał mnie każdego niedzielnego wieczoru. Zawsze przynosił mi jakiś prezent, a od czasu do czasu piosenki, które napisał, myśląc o mnie. Reakcja Saininga na świat wokół była mistyczna i bardzo oryginalna, ale brakowało mu porządnego chińskiego wykształcenia. W obozie pracy nie mógł chodzić do szkoły, po wyjeździe do Anglii też nie miał gdzie się uczyć chińskiego, dlatego jego piosenki zawierały mnóstwo błędnych ideogramów, a ja byłam zwykle jedyną osobą, która potrafiła je rozszyfrować i zrozumieć, co miał na myśli. Z wielkim trudem starał się wyrazić swoje uczucia w piosenkach o mnie; mówił, że nie potrafi znieść rozstania ze mną. Wkrótce zaczął nazywać mnie „kobietą słodką jak mleko”, lecz zaraz potem dowiedziałam się, że jestem „ciasteczkiem zaprawionym trucizną”.

– Kochasz Qi? – spytałam.

– Tak.

– A co w niej kochasz?

– Kocham jej bezbronność, jej egoizm, jej urodę i smutek. Uwielbiam jej upór, jej ciało, kocham w niej to, że nie kocha innych.

– A ja? Czy nie mam ładnego ciała? Nie zaspokajam cię?

– Jej ciało nosi w sobie tyle rozczarowań. Jestem uzależniony od tego uczucia beznadziei.

– Zawsze mówisz szczerze, co myślisz. Więc powiedz mi, czy czujesz do niej ten sam rodzaj miłości, co do mnie?

– Do wszystkich czuję ten sam rodzaj miłości. Potrafię czuć tylko jeden rodzaj miłości.