Выбрать главу

Czasami wydawało mi się, że nasza miłość jest czymś w rodzaju trucizny, bo gdy tak leżeliśmy razem w miękkich głębinach nocy, cisza i spokój odbierały nam mowę, sprawiały, że nie chcieliśmy się już obudzić.

9

Nasze okna wychodziły na najsłynniejszą ulicę w mieście. Po każdej stronie ciągnął się nieprzerwany łańcuch sklepów i wielkich całonocnych restauracji. Co wieczór, gdy zapadał zmrok, ulica zapełniała się tłumem kobiet. Pochodziły ze wszystkich zakątków Chin; niektóre były w wieku zbliżonym do mojego, inne sporo młodsze, jeszcze inne starsze. Obserwowały powolny strumień samochodów przejeżdżających ulicą, podążając wzrokiem za każdym wozem, a mężczyźni przyglądali im się z ich wnętrz. Każdy mógł się zatrzymać w dowolnej chwili i poprosić którąś z kobiet do środka. Marka i model samochodu (kobiety obawiały się wozów wojskowych i policyjnych) i sposób wysławiania się kierowcy decydowały, czy kobieta zgodzi się wsiąść, czy odejdzie. Nazywano te kobiety „kurczakami” albo „wędrownymi wilgami”. Ulicznice były najtańszymi, najbiedniejszymi prostytutkami, miały za to najwięcej wolności. Większość z nich zażywała heroinę. Nie obawiały się utraty urody i powodzenia, bo na tej ulicy wszystkie zawsze znajdowały pracę, bez względu na brzydotę. Rzecz jasna, tutaj były bardziej narażone na zgarnięcie przez policję czy inne kłopoty w rodzaju niepłacących klientów. Wokół tych kobiet kręciło się najwięcej żebraków w mieście, a oprócz nich pełno alfonsów, dilerzy, małe dziewczynki kwiaciarki i uliczni sprzedawcy szaszłyków. Urząd bezpieczeństwa publicznego od lat usiłował jakoś opanować to miejsce; organizowano nawet wiece, na których wymierzano sprawiedliwość. Od czasu do czasu przejeżdżał tędy wóz policyjny, pokryty drucianą siatką; ludzie rozpierzchali się wtedy na wszystkie strony w małych grupkach, panienki piszczały przeraźliwie. Po drugiej stronie ulicy, naprzeciwko naszego domu, nieco na ukos, mieściło się wielkie kino, służące także jako miejsce załatwiania seksualnych transakcji – przede wszystkim robienia niezliczonych „lodów” oraz zaspokajania ręcznego, zwanego tu „przejażdżką samolotem”. Każdy oddział policji miał własny obszar jurysdykcji, toteż gdy tylko policjanci zjawiali się na ulicy, wszyscy uciekali do kina, gdy zaś wkraczali do kina, publiczność wybiegała na ulicę. Czasami wystarczała furgonetka z mrożoną wieprzowiną, by ktoś zerwał się do ucieczki, a wszyscy pozostali na ten widok pierzchali co sił w nogach.

Bywalcy tej ulicy większość czasu spędzali na bezładnej bieganinie. Co noc miejsce to nabierało życia, a gdy ciemność ustępowała i promienie wschodzącego słońca zaczynały docierać do cienistych zakamarków wnętrz sunących nieprzerwanie wozów, na ulicy zawsze stało jeszcze kilka dziewcząt narkomanek, które nie zdążyły wystarczająco dużo zarobić. Tu właśnie mieszkaliśmy z Sainingiem, w wielkim apartamentowcu, i często przyglądaliśmy się temu wszystkiemu z balkonu; po kilku latach obserwacje te stały się naszym conocnym rytuałem.

10

W Pekinie zaczęły się pojawiać zespoły rockowe, a niektóre zagraniczne ambasady od czasu do czasu organizowały podziemne koncerty.

Kiedy Saining wyjechał z zespołem do Pekinu, ja udałam się do Szanghaju, skąd zamierzałam też pojechać do stolicy, żebyśmy mogli razem uczcić moje dwudzieste drugie urodziny.

Saining oznajmił mi przez telefon, że tego popołudnia, gdy przylecę, będzie urządzał performance na Wielkim Murze.

– „Jadę specjalnie, żeby się z tobą zobaczyć – powiedziałam – a ciebie to w ogóle nie obchodzi. Odkąd się interesujesz performance'em? I co to w ogóle znaczy?”

Oświadczył, że musi tam iść, że już się zobowiązał, i że wygląda na to, że na pewno zdąży wyjechać po mnie na lotnisko. Ja na to, że o piątej czy szóstej po południu wszystkie drogi w Pekinie będą zakorkowane. Powiedział, że gwarantuje mi, że będzie na czas. Na koniec oznajmił, że za mną tęskni.

Następnego dnia czekałam na lotnisku cztery godziny. Kiedy zjawił się Saining, byłam już kłębkiem nerwów.

Gdy zauważyłam, z kim przyszedł, sytuacja od razu zaczęła wymykać mi się spod kontroli. Facet, który towarzyszył Sainingowi, kiedyś ukradł mu pieniądze. Opowiadał wszystkim, że jest buddystą, i chociaż faktycznie sporo wiedział o buddyjskich naukach, zawsze uderzał mnie jego brak zasad. Na domiar złego, fatalnie traktował Saininga. Saining wydawał się doskonale świadom jego wad, mimo to odnosił się do niego lepiej niż do mnie. Byłam pewna, że to tamten nakłonił Saininga do udziału w tym performansie. W Pekinie pełno było takich obiboków jak on.

Chciałam pójść na kolację do najlepszego lokalu w Pekinie, więc Saining zabrał mnie do Wangfu, gdzie zamówiłam najdroższego szampana w menu. Piłam na pusty żołądek, alkohol działał szybko. Ten, którym tak pogardzałam, siedział z boku, jadł i gadał, nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Gdy już swoje wypiłam, zaczęłam wyzywać Saininga, a on podjął kłótnię. Ludzie zaczęli się gapić, kelner podszedł do nas, by interweniować. „Nie zrobił tego umyślnie, nie miał takiego zamiaru” – mówił, a Saining na to: „Widzisz? Nawet kelner mówi, że nie zrobiłem tego specjalnie”. Usłyszawszy to, chwyciłam urodzinową butelkę szampana i rozbiłam ją Sainingowi na głowie. Potłuczone szkło rozprysło się w powietrzu, szampan trysnął naokoło.

Przyjechała policja. Saining zaciągnął mnie do windy, gdzie zaczęłam go okładać. Gdy wyszliśmy, zatargał mnie do samochodu. Drzwiczki zamknęły się za mną. Miałam ochotę go zabić.

Nigdy nie chciałam naprawdę nikogo zabić. Aż do tego wieczoru.

Wyobraziłam sobie, jak siedzi obok mnie, jak na moich oczach wydaje swoje ostatnie tchnienie; cała moja istota skupiła się na tej fantazji. Chciałam go zabić. Pomyślałam o tych wszystkich razach, kiedy mnie zranił, i zaczęłam dygotać. Wyjęłam z kosmetyczki scyzoryk i wyobraziłam sobie, że za pomocą tego maleńkiego, lecz bardzo ostrego nożyka można naprawdę kogoś zamordować. W tym momencie ten sukinsyn wsiadł do wozu. Jeśli miałam zabić Saininga, musiałam zrobić to teraz.

Samochód ruszył. Nie odważyłam się zabić Saininga. Dotarło do mnie, że gdybym go załatwiła, jego cholerni kumple wiedzieliby, że to ja, i nie uszłoby mi to na sucho.

Zaczęłam dłubać scyzorykiem i robić dziury wokoło.

– To nie jest mój wóz – powiedział Saining. – Ani jego! – dodał, patrząc na kierowcę.

Zacięłam go nożem w ramię. W tym momencie zauważyłam krew na jego twarzy i we włosach. Płakałam; nagle zaczęłam wrzeszczeć.

– Zatrzymaj wóz! – ryknął Saining.

Wyskoczył na zewnątrz, wytaszczył mój bagaż i wywlókł mnie z samochodu. Wsiadł z powrotem. Gdy zamykał za sobą drzwi, powiedziałam:

– Nie odjeżdżaj, proszę cię! Ciągle jestem na ciebie wściekła!

Odjechali.

Uspokoiłam się w końcu. Wiedziałam, że jeśli poczekam dostatecznie długo, Saining wróci po mnie; mimo to zatrzymałam taksówkę. Kazałam się zawieźć na lotnisko. Kiedy dojechaliśmy, było tam już całkiem ciemno. Poprosiłam o podwiezienie do hotelu przy lotnisku.

W hotelowym pokoju wypiłam wszystko, co znalazłam w barku, i zasnęłam w łazience.

Następnego dnia zadzwoniłam do dziewczyny Sanmao i zapytałam ją o adres Sanmao i Saininga w Pekinie. Powiedziałam, że zamierzam zabić Saininga. Dziewczyna Sanmao spytała, dlaczego sama nie zadzwonię do nich i nie zapytam o adres. Odparłam, że Saining wie, że chcę go zabić, dlatego nie chcę uprzedzać go o tym, że się zjawię. Dziewczyna Sanmao powiedziała, że też nie zna ich adresu, ponieważ jest taka sama jak ja – nigdy nie pisze listów, zawsze tylko dzwoni.