Выбрать главу

Codziennie piłam whisky Black Label z wodą sodową, jak jakiś staruszek, wyobrażając sobie głupio, że dzięki temu wyglądam na twardzielkę. Przestaliśmy wiązać koniec z końcem i zaczęłam znowu śpiewać w nocnych klubach. Kupowałam whisky, żeby sobie udowodnić, że kocham samą siebie. Alkohol dotrzymywał mi towarzystwa; potrzebowałam go, by odegnać samotność, dawał mi poczucie bezpieczeństwa. Zaczynałam pić zaraz po wstaniu z łóżka. Coraz bardziej zamykałam się w sobie i rzadko się odzywałam. Chociaż prawie nigdy nie chlałam do utraty przytomności, co dzień musiałam wypić całkiem sporo, by utrzymać się w równowadze. Kiedy wypiłam za dużo, kończyłam w łazience nachylona nad umywalką. Zbierało mi się na wymioty i obiecywałam sobie, że już nigdy tyle nie wypiję. Raz, gdy mieszałam alkohole i wlewałam je w siebie zbyt szybko, wyrzygałam spory łyk krwi. Płyn, który wyplułam, był prawie czarny, i wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że alkohol jest zły. Długo trwało, zanim ta prawda do mnie dotarła.

Oboje z Sainingiem przeżywaliśmy ból zbłąkanych kochanków. Poruszaliśmy się pośród pejzażu pełnego cieni, potwierdzając nawzajem swoje istnienie. Kiedyś namiętnie się kochaliśmy. Teraz spoglądaliśmy na siebie obojętnie; wszystkie uczucia, mające rzekomo coś wspólnego z miłością, stopniowo bledły i zamieniały się w jakiś niewyraźny, łzawy sentymentalizm. Żadne z nas już nie gotowało ani nie miało apetytu na jedzenie. Mieszkaliśmy obok siebie jak para niechętnych sąsiadów, nasze życie nabrało jakiegoś trywialnego charakteru. Najmniejsze głupstwo powodowało wybuch głośnej, gwałtownej kłótni. Idole wywoływali w nas szyderczy śmiech. Nasze życie było wariackie; przestaliśmy rozumieć znaczenie cierpienia.

Od czasu do czasu zdarzały nam się nagłe napady czułości – ja prosiłam go, by skończył z heroiną, a on błagał mnie, bym przestała pić; w takich chwilach łzy płynęły nam strumieniami po policzkach.

Pewnego dnia Saining niespodziewanie oświadczył, że zaangażowali go na występy w jednym z nowo rozwijających się miasteczek w okolicach naszego miasta. Powiedziałam, że to za daleko, żeby dojeżdżał codziennie autobusem, i poradziłam mu, żeby wynajął coś na miejscu.

– Daję ci dwa miesiące – oznajmiłam. – Jeśli nie rzucisz heroiny, sama zacznę ćpać.

Odkąd został „gwiazdą”, zrobiliśmy się wobec siebie grzeczniejsi. Zamiast wynająć mieszkanie w miasteczku, Saining codziennie spędzał cztery godziny na dojazdach. Jeśli ćpał, robił to niemal niezauważalnie, ja też piłam trochę mniej. Jednak zbyt często wpadaliśmy w letarg, a ja po raz pierwszy zaczęłam poważnie myśleć o śmierci. Miałam nadzieję, że umrę śmiercią naturalną, we śnie. Byłam przekonana, że w życiu spotkało mnie dużo szczęścia, że dobrze się bawiłam i że w gruncie rzeczy zbytnio nie cierpiałam. Tylko ostatnio zaczęłam się martwić o pieniądze. Moje pożądanie spotykało się z odrzuceniem – przez zachowanie mojego faceta w końcu sama straciłam zainteresowanie seksem. Czasem nawet kąpiel wydawała się zbyt dużym wysiłkiem. Równie dobrze mogłabym być martwa.

Pewnego dnia, pod wpływem impulsu, pojechałam sama do tamtego miasteczka. Zobaczyłam wielkie plakaty z podobizną Saininga, wiszące na kilku restauracjach. Nie miałam pojęcia, kiedy powstały te portrety. Zrobił z siebie „gwiazdę rocka” – cóż za absurdalny pomysł; ten Saining, którego znałam, nigdy by się na coś takiego nie zgodził.

Poszłam obejrzeć jego występ. Stwierdziłam, że nie tylko dalej podążał tą samą, zgubną drogą, lecz w dodatku zaczął szukać poklasku. Wszystko, co robił, było obliczone na przyciąganie uwagi publiczności – może działał celowo, może było mu wszystko jedno, a może po prostu musiał się tak zachowywać, żeby zarobić na życie. Nie wiedziałam. Nie znałam ani jednej piosenki z tych, które śpiewał; cały występ był kompletnie kretyński.

Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać, a najśmieszniejszy ze wszystkiego był jego zespół. Składał się z paru tutejszych nastolatków, którzy mieli nie więcej niż szesnaście, siedemnaście lat, synków chłopów, którzy posiadali trochę własnej ziemi, w czasie reform pobudowali sobie domy i wzbogacili się na ich wynajmie. Nie miałam pojęcia, jakim sposobem Saining zdołał w tak krótkim czasie zrobić z siebie lidera grupy wiejskich chłopaków. Ich samych zresztą rozumiałam jeszcze mniej. Chociaż ich występy nieodmiennie bardziej przypominały próby niż właściwe koncerty, i tak byłam pod wrażeniem. Skąd pochodzili? Jak nauczyli się grać?

Zespół miał licznych fanów – wszelkiego autoramentu młodych ludzi. Większość z nich, podobnie jak ja, miała za sobą długą podróż autobusem. Noc była gorąca i wilgotna, salę wypełniały opary alkoholu, Saining śpiewał, zespół grał, tłum był nieokrzesany i niezdyscyplinowany, agresja wisiała w powietrzu. Lecz gdy minęły zadowolenie i nuda, płynące ze stanu upojenia, publiczność wyszła z pustymi rękami. Nowy Saining nie miał nic do zaoferowania. Całe to granie i śpiewanie było tylko żałosnym spektaklem.

Spojrzałam za kulisy; kilka bardzo młodych dziewcząt rozglądało się za Sainingiem. Te córeczki lokalnych bogaczy mówiły po kantońsku i przynosiły Sainingowi najdziwniejsze podarunki. Na każdym koncercie zjawiała się ta sama grupka. Podsłuchałam, jak któraś z małolat mówiła, jak bardzo marzy o tym, by zamienić się z jego dziewczyną. Byłam zbulwersowana. Dziewczyną! Czy ona miała jakiekolwiek pojęcie, jak to jest być jego dziewczyną?

Poszłam z Sainingiem przekąsić coś do restauracji i pokłóciliśmy się straszliwie na oczach całego zespołu. Powiedział, że lubi grać taką muzykę.

– Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, jaki kit im wciskasz? – powiedziałam. – Oni tutaj dopiero się dowiedzieli, co to jest rock and roli. Trudno dostać płyty, więc są zależni od ciebie, a ty zwyczajnie wprowadzasz te dzieciaki, tych swoich fanów, w błąd. Co ty wyprawiasz? Jak możesz robić im coś takiego?

– Nigdy nie udawałem, że to rock and roli; ja po prostu staram się zarabiać na życie! A co to jest rock and roli, może ty mi powiesz? Młodzi ludzie w tym kraju uwielbiają gadać o rock and rollu, i to wszystko – wiecznie tylko gadają, gadają, gadają! To chore!

– A ty, czy nie jesteś jednym z nich? Tak czy owak, ja też nie wiem, co to jest rock and roli. I co z tego? Kogo to obchodzi, czy to rock and roli, czy nie? Twoja muzyka nie ma duszy, o to chodzi! Musisz przestać to robić! Już lepiej umierać z głodu!

Pewnego dnia znalazłam wiersz po angielsku, wypisany na małej tablicy wiszącej w naszym pokoju:

Proszę, uwierz w to, Mały strumyk powiedział mi, Że chce mnie objąć, objąć czule, Swobodnie płynąć, Swobodnie spadać, A strumień rwie naprzód, bez ustanku. Będę oddychać pod wodą, w tym strumieniu, do końca życia. Tylko strumień wie, jak to się stanie. Proszę, uwierz mi, Jeśli już nie potrzebujesz mnie, Wkrótce odejdę, Obiecuję ci, obiecuję, Że utopię swoje ciało w winie.

Saining żył od występu do występu, z pustką w głowie. Nie miał czasu zastanowić się nad tym, co robi. W miasteczku panowało całkowite bezprawie; było tam pełno kryminalistów, naciągaczy, oszustów, uciekinierów z północy i z Hongkongu. Pewnego wieczoru, na koniec występu, za kulisami zjawiło się paru policjantów w cywilu i wypytywało Saininga ściszonymi głosami, czy nosi przy sobie ukrytą broń. Ten biedny sukinsyn pomyślał, że robią sobie z niego jaja, roześmiał się i powiedział: „Jasne, parę granatów też mam!”

Aresztowali go od razu. Nikt nie wiedział, z jakiego wydziału są oficerowie, którzy go zamknęli. Poprosiłam szefa mojego klubu o pomoc i pojechaliśmy na poszukiwanie Saininga. Szukaliśmy wszędzie, aż w końcu znaleźliśmy go w niedużym komisariacie, w wydziale przypadków specjalnych.