Pewnego dnia odkryłam, że straciłam głos. Już nigdy nie będę mogła zaśpiewać sobie dla przyjemności, tylko dlatego, że mam na to ochotę. Znowu powiedziałam sobie: „Jesteś skończona, równie dobrze mogłabyś być martwa”. Już nigdy nie zaśpiewałam, nawet pod prysznicem.
Ślepota prowadzi naszą krew, od początku do końca. Utrata kontroli przypomina serię pożarów. Wiem tylko tyle: nie rozumiem, dlaczego nasze życia muszą wymykać się spod kontroli.
Mój przyjaciel Wielki Smok zakochał się w pewnej prostytutce, z wzajemnością. Dziewczyna ćpała heroinę, a Smok starał się jej pomóc przestać, ale w końcu sam zaczął ćpać. Wkrótce potem ojciec dziewczyny oskarżył Smoka o porwanie nieletniej, i Smok stał się osobą poszukiwaną. Już nie rozstawiał swojego straganu z szaszłykami i przestał wpadać do mnie na pogawędkę. Potem rozeszły się słuchy, że znaleziono go martwego gdzieś na przedmieściach, że umarł na jakąś chorobę. Nie wierzyłam w te opowieści ani przez minutę.
Kociak przeszła do legendy. Z nieodłączną paczuszką białego proszku kusiła facetów, po czym podawała im narkotyk i okradała ich. Wybierała mężczyzn starannie i niszczyła. Po każdym spotkaniu wracała do domu, liczyła forsę i darła ich numery telefonów, a potem ćpała. Kiedy ostatni raz o niej usłyszałam, zamknęli ją w ośrodku reedukacji kobiet, z którego uciekła. Ośrodek mieścił się na szczycie góry; kierownictwo zamknęło drogę na trzy dni, w czasie których prowadzono poszukiwania. Znalazł ją jakiś tubylec. Chciała go przekupić ostatnimi pięciuset hongkońskimi dolarami, a on wziął pieniądze, zabrał ją do domu i zgwałcił. Gwałcił ją przez całą noc, a potem zawiózł z powrotem do ośrodka, lecz Kociak nie powiedziała wychowawcom ani słowa o tym, co się stało. Potem skoczyła z dachu, uszkodziła sobie kręgosłup i została zwolniona z powodów zdrowotnych. Nigdy nie wpadła zobaczyć, co u mnie słychać, choć miałam szczerą nadzieję, że to uczyni.
Wszystkie wieści o Kociaku docierały do mnie przez Wielkiego Smoka; po jego zniknięciu już nigdy o niej nie usłyszałam. Nie odwiedzał mnie nikt z dawnych znajomych. Wciąż myślałam, że ich jeszcze kiedyś spotkam, i miałam taką nadzieję – w końcu ulica, przy której mieszkałam, cały czas istniała. Kto by pomyślał, że już nigdy nie zobaczę żadnego z nich?
Najbardziej wstrząsnął mną fakt, że Sanmao, który nigdy nie przestał nakłaniać mnie do rzucenia heroiny, sam zaczął ćpać. Jego żona powiedziała mi, że stało się to po odejściu Saininga. „Kochamy naszych mężczyzn – powiedziała – lecz oni nie kochają nas, więc dopada ich nuda, a gdy się nudzisz, co ci pozostaje oprócz ćpania?”
Żona Sanmao poprosiła mnie, żebym przez jakiś czas nie zadawała się z jej mężem.
Często wyobrażałam sobie, że gdybyśmy wszyscy razem – Saining, Sanmao, Wielki Smok, Kociak i ja – spotkali się i wspólnie naćpali heroiną, byłoby naprawdę wspaniale, i dzięki temu heroina stałaby się odrobinę ciekawsza, zyskałaby jakieś znaczenie. A być może stałaby się jeszcze bardziej bezsensowna – kto wie?
Nie widywałam się z przyjaciółmi. Nie śpiewałam. Miałam dwadzieścia dwa lata i umarłam śmiercią naturalną.
Cóż mi pozostało prócz ćpania? Moje życie w szybkim tempie ześlizgiwało się w otchłań i nie potrafiłam temu zapobiec, choć bardzo się starałam. We wszystkich małych sklepikach na mojej ulicy o każdej porze dnia i nocy można było dostać igły. Każdy z nas, mieszkańców tej ulicy, był niegdyś święcie przekonany, że nigdy nie zostanie ćpunem. W końcu jednak wszyscy ulegaliśmy. Nie mieliśmy żadnej pewności, czy heroina, którą zażywamy codziennie, jest prawdziwa. Nasze życie przeszło całkowitą transformację – żyliśmy jak wampiry.
V
1
Nazywał się Mały Xi'an. W wieku dwudziestu jeden lat, gdy pracował jako wykidajło w nocnym klubie na południu, został dźgnięty nożem, który miał ugodzić jego szefa. Rana ta odmieniła życie Xi'ana. Przeniesiono go do nielegalnej jaskini hazardu, gdzie został strażnikiem. Urodzony w nędzy, teraz mógł nosić najlepsze dżinsy, odwiedzać prostytutki i co dzień jeść czerwone jabłka. Stać go było na wysyłanie pieniędzy do domu. Uważał, że dopisało mu szczęście. Jego zadaniem było pilnowanie dzwonka do drzwi. Gdy dzwonek zadzwonił, on patrzył przez judasza i sprawdzał, kto stoi za drzwiami. Jeśli był to ktoś ze swoich, wpuszczał go do środka. Jeśli trafił się obcy, musiał go długo wypytywać, jednocześnie dając sygnał tym w środku. Co dzień przechodziły tu z rąk do rąk znaczne sumy pieniędzy, a z ludzkich twarzy można było wyczytać wiecznie zmieniającą się opowieść o wygranych i przegranych. Mały Xi'an zgarniał sporo napiwków; od czasu do czasu jakiś gość rzucał mu cały plik banknotów.
Pewnego dnia oglądał swoje noże. Trzymał je w szufladach w klubie; pięć noży w pięciu różnych szufladach. Nigdy jeszcze nie był zmuszony użyć żadnego z nich, lecz codziennie przed otwarciem klubu sprawdzał wszystkie. Tego dnia, otworzywszy jedną z szuflad, stwierdził, że jest pełna pieniędzy. Forsa była zawinięta w gazety. Wiedział, że to pieniądze, których używano na otwarcie klubu, lecz zawsze trzymano je w sejfie – co więc robiły w tym miejscu? Pobieżnie przeliczył pliki banknotów – było ich około czterdziestu, a każdy musiał zawierać z dziesięć tysięcy juanów.
Od momentu, gdy odkrył pieniądze, zapakował je do worka, wsiadł do windy, zjechał na dół, wyszedł na ulicę i wsiadł do taksówki, minęło około piętnastu minut. Jak później opowiadał Małej Shanghai, zrobił to wszystko bez chwili wahania – goście jaskini hazardu z upodobaniem mawiali, że pieniędzy się nie zarabia – pieniądze się zdobywa. Wszyscy znani Xi'anowi ludzie z kasą twierdzili to samo, więc Xi'an w to uwierzył.
Pojechał taksówką aż do Kantonu, a może to było Zhuhai – i wynajął pokój w najlepszym hotelu w mieście. Sądził, że powinien całkowicie pozbyć się swojej starej tożsamości i że potrzebuje towarzyszki – kobiety. Po chwili namysłu zaczął dzwonić. Dodzwonił się do co najmniej czterech dziewczyn, ale każda z nich miała jakąś wymówkę; wszystkie mu odmówiły.
Ostatnia wieść o nim, jaka do mnie dotarła, głosiła, że został złapany przez zbirów nasłanych przez szefa klubu hazardowego i zastrzelony. Kiedy go znaleźli, był już spłukany.
Wkrótce potem klub zamknięto, a wszyscy pracownicy zniknęli. Nigdy już nie spotkałam żadnego z nich.
2
Nazywała się Mała Shanghai. Podobnie jak Wielki Smok pochodziła z najbiedniejszej części Szanghaju i w niczym nie przypominała Qi, która mieszkała przy ulicy Huaihai na terenie dawnej koncesji francuskiej. Mała Shanghai była naiwna, nigdy nie chodziła do szkoły, przepadała za facetami, lubiła śpiewać i okazała się bardzo oddaną, pracowitą prostytutką.
Jej pierwszy chłopak namówił ją na dwie aborcje, po czym ją porzucił. Próbowała odebrać sobie życie – a był to ten typ samobójstwa, w którym samobójca rzeczywiście pragnie śmierci – lecz mimo to on wciąż jej nie chciał. Pragnęła tylko mężczyzny – prawdziwego własnego chłopaka. W jej życiu pojawił się następny – był starszy, miał na twarzy coś podobnego do blizn po cięciach nożem i na pierwszy rzut oka widać było, że choruje na żołądek. Nie miał rzęs. Powiedział, że zajmuje się handlem wełnianymi swetrami na południu i że pragnie jej, ponieważ ma tylko dziewiętnaście lat i jest taka ładna.
Poczuła się kochana, i to sprawiło, że straciła głowę. Kupował jej mnóstwo ładnych rzeczy, choć w gruncie rzeczy niczego jej nie brakowało. Rodzice Shanghai otworzyli rodzinny biznes, a ona była najmłodszym dzieckiem w rodzinie, więc nie potrzebowała pieniędzy. Miała wszystko oprócz miłości, i to jej pragnęła najbardziej.
Pewnego dnia powiedział, że chce ją zabrać do Kantonu – ot tak, dla rozrywki. Mówił, że wybiera się tam na pokaz handlowy. Pożegnała się więc z rodzicami i pojechała z nim do hoteliku w Kantonie. Było tam pełno narkomanów, alfonsów zwanych przez szanghajczyków „kurzymi łbami”, producentów podrobionych zegarków i dilerów. Wszystkie pokoje wyglądały na połączone ze sobą, tłoczyło się w nich mnóstwo ludzi, wiele podłóg było całkowicie przykrytych posłaniami. Chłopak Małej Shanghai powiedział: