Saining znowu wrócił do Szanghaju. Powiedział, że chce otworzyć tu małą księgarnię.
Znalazł na przedmieściach Pekinu wielką działkę porośniętą marihuaną. Wielu ludzi znajdowało podobne miejsca. Wszyscy palili, ile chcieli, a potem zbierali trochę i zanosili do domu. Nikt nie wiedział, skąd to się wzięło – zupełnie jak te dziurawe płyty, był to dar niebios.
Nigdy nie rozmawialiśmy o naszych orgazmach. Co noc spał obok mnie. Gdy patrzyłam na niego, przyszła mi do głowy myśl, że to bez znaczenia, czy szczytujemy, czy nie. Poczułam, że słabi nareszcie nabierają siły, znudzeni nareszcie dostali swój orgazm, a głupie osły w końcu zaczynają dostrzegać coś więcej.
Ale wciąż było mi wstyd. Wstyd tego naszego związku.
XIV
Pewnie uważacie, że w heroinowym odlocie jest coś szlachetnego, że to coś w rodzaju podróży do samorealizacji. Dusze ćpunów są bogatsze niż dusze normalnych ludzi, a ich potrzeby estetyczne – większe. Nawet jeśli dojdziecie do wniosku, że to tylko złudzenie, to i tak doświadczycie wielu olśnień i dowiecie się wielu nowych rzeczy, jakbyście nagle zaczęli myśleć o tym wszystkim, o czym nigdy wcześniej nie myśleliście. Wasz metabolizm przyśpieszy, poczujecie, że narkotyk dobrze wam robi. Wasze poczucie bezpieczeństwa wzrośnie, ponieważ staniecie się przezroczyści, więc inni nie będą dostrzegać zarysu waszej sylwetki. Ponieważ wasze „ja” stanie się całkowicie spełnione, upodobni się do złodzieja. Pomyślicie, że to dar niebios i że nie możecie z tego powodu czuć się winni. I ponieważ będzie to tak czyste, stanie się to kluczem do waszej duszy, a wszystkie wasze zahamowania i wątpliwości rozpłyną się w powietrzu.
Jako kapitan waszego odlotu, dam wam garść dobrych rad. Z chemią trzeba zachować najwyższą ostrożność, nawet z pigułkami po trzy juany za buteleczkę. Szybko zorientujecie się, że musicie ustawicznie zwiększać dawkę i że proces ten nie ma końca. Wszystko zacznie was nudzić, aż w końcu narkotyki ukradną całe wasze „ja”. Moje płuca są pełne dziur, struny głosowe zniszczyła heroina – już nigdy nie wyjdę na scenę. Mój mózg przypomina sito – straciłam zdolność zapamiętywania – jest jeszcze wiele innych heroinowych objawów, które będę miała już zawsze. Istnieje mnóstwo sposobów na odlot, ale nie bierzecie pierwszego lepszego starego draga bez zastanowienia. Możecie na przykład wrzucić miętówkę Fisherman's Friend do waszego espresso. Wymyśliliśmy to my, chińskie biedne dzieciaki. Musicie tylko robić to regularnie, a szybciutko znajdziecie się w królestwie wyobraźni.
Nie bądźcie tacy poważni! Wpadłam po prostu do apteki kupić trochę lekarstw, to wszystko. Potrzebuję jakiejś rozgrzewki; należę do ludzi, którzy muszą cały czas być na haju.
Coś ci powiem. Gdybyś teraz dał mi swój narkotyk, a ja bym go zażyła, i gdybyśmy byli razem w wieżowcu i widzieli przed sobą gładką, lśniącą taflę okna, i gdybyś powiedział, że chcesz skoczyć, to ja chciałabym zobaczyć, jak wygląda twój skok. Jesteś moim najlepszym przyjacielem, ale chciałabym to zobaczyć, ponieważ dopóki tego nie widzę, nie wzrusza mnie to, i nie mogę nijak zareagować. Jestem twoją przyjaciółką, więc nie próbowałabym cię zatrzymać.
To ty. Ty jesteś w dole, a ja na haju. Różnimy się. Twoje serce jest smutne i wypełnia je ciemność.
Żuczek brał ostatnio parę razy ketaminę. Zmienił się. Codziennie szukał sposobu na odlot. Nie zajęło mu wiele czasu odkrycie w aptece pewnych pigułek, które kosztowały tylko trzy juany za butelkę (nie chcę, żeby ktoś tego próbował, więc nie powiem, co to było), ale skutki miały bardzo podobne do speeda – powodowały przypływ energii. Pierwszego dnia wziął trzy i wpadł w euforię.
Drugiego dnia wziął pięć. Trzeciego dnia nie łyknął ani jednej, ale piątego dnia połknął siedem i odkrył, że jego genitalia zaczynają się kurczyć. Nic nigdy nie przeraziło go bardziej.
Przyszedł i opowiedział mi to wszystko. Taki właśnie jest Żuczek – gdy tylko zdarzy się coś, co go niepokoi, leci do mnie i od razu mi o tym mówi. Wyglądał, jakby całą noc imprezowa! – w rzeczywistości nie jadł ani nie spał od wielu dni. Jego skórę pokrywała szarozielona bladość, miał cuchnący oddech, wpadnięte, zezujące oczy, świeże pryszcze na twarzy, a skóra poniżej kącików ust była w strasznym stanie.
Takie właśnie są chemikalia. Przez chwilę czujesz się fantastycznie, a potem całe to gówno, które cię wcześniej męczyło, powraca ze zdwojoną siłą, i wpadasz w jeszcze większy dół.
Wkrótce przestał łykać to paskudztwo i stwierdził, że poprzednie życie było dla niego lepsze. Pewniejsze.
Tamtego wieczoru zapaliłam świece w całym domu i zaparzyłam czajniczek herbaty ulung. „Spróbujmy udawać, że to napar z magicznych grzybków” – powiedziałam. Bawiłam się w didżeja – grałam dla niego muzykę; długo przyglądaliśmy się blaskowi świec, który zestrajał się z dźwiękami, gadaliśmy o głupotach i po raz kolejny doznaliśmy uczucia, że coś nas wynosi do góry, że wznosimy się na jeden z tych rzadkich szczytów postrzegania. Żuczek, podobnie jak Saining, należał do grupy nielicznych, którzy zawsze mnie rozumieli, jakiekolwiek bzdury opowiadałam. Im bardziej odjeżdżałam, tym lepiej mnie rozumieli. Najbardziej lubiłam takie rozmowy jak ta, które nie miały nic wspólnego z codziennością. W niektóre weekendy ja, Saining i Żuczek spotykaliśmy się we trójkę, w towarzystwie jeszcze paru osób, na które nie zwracaliśmy większej uwagi, bo były tylko na doczepkę. Jeżeli wzięliśmy ekstazę, wychodziliśmy z klubu rankiem i niezawodnie lądowaliśmy w kawiarni w osiemdziesięcioośmiopiętrowym hotelu Grand Hyatt, gdzie kontynuowaliśmy nasze zwariowane sesje. Takie miejsca jak Grand Hyatt nie wydawały się wcale nadęte, gdy chodziło się tam z najbliższymi przyjaciółmi. Saining powiedział, że wieżowiec Grand Hyatt to jedyny budynek w Szanghaju, który mu się podoba, i że oprócz marzenia o zostaniu strażakiem miał jeszcze inne – myć okna w hotelu Grand Hyatt i zwisać na linie asekuracyjnej. Wychodziliśmy z kawiarni z podkrążonymi oczami, bo siadywaliśmy tam co najmniej po dziesięć godzin, paplając o wszystkim i o niczym i gapiąc się przez okna.
Miesiąc później Żuczek wyznał mi, że od dwóch tygodni ma niewielką gorączkę i biegunkę. I jeszcze inne, poważniejsze objawy.
– Co ty mi właściwie chcesz powiedzieć? – spytałam.
– Mogę ci coś pokazać?
Zaprowadził mnie do łazienki i opuścił spodnie. Nie miał na sobie bielizny. Wziął mnie za rękę i poprosił:
– Dotknij.
– Co ty wyprawiasz?
Przyłożył moją dłoń do wewnętrznej strony swojego uda. Poczułam jakieś zgrubienie wewnątrz mięśnia; było twarde jak kamień.
– To są chyba węzły chłonne. Wydaje mi się, że są spuchnięte – powiedziałam.
Żuczek stał bez ruchu. Zerknęłam mu między nogi, a potem znowu na twarz. Trzymał szyję prosto, unosząc głowę do góry, lecz jego oczy spoglądały na mnie; przewiercał mnie spojrzeniem na wylot. Potem skierował wzrok prosto przed siebie i oznajmił:
– Dużo nad tym myślałem, rozważyłem wszystkie możliwości. Przypuszczam, że mam AIDS. Miałem pełno znajomych z AIDS, kiedy byłem w Ameryce. Tam zapamiętałem, że jeśli zacznie mi puchnąć szyja, to znaczy, że umrę…
W tym momencie zapiszczał pager, a Żuczek zaczął się miotać w poszukiwaniu go.
– Ktoś chciał się z tobą skontaktować? – spytałam.
– To nie mój, nie noszę pagera.
– To co ja przed chwilą słyszałam?
Zastanowił się przez moment i odparł:
– Ach tak, jasne! To gdzie ja go położyłem?
– Te dragi naprawdę namieszały ci w głowie – zauważyłam.
– To nie przez dragi, to AIDS…