Выбрать главу

– Co ty gadasz? Ty i AIDS? To niemożliwe.

– Dlaczego niemożliwe?

– Po pierwsze, zawsze używałeś prezerwatyw.

– Nigdy nie używałem prezerwatyw.

– Na miłość boską! Przedtem mówiłeś co innego! Włóż spodnie. Nie wpadajmy w panikę, rozważmy to racjonalnie. Jak mogłeś nie używać prezerwatyw?

– Nie lubię ich.

– A kto lubi? Przecież nie o to chodzi.

– Nie jestem rozwiązły.

– Z iloma osobami spałeś?

– Z niezbyt wieloma.

– Jasne, a z iloma one spały?

– To wszystko miłe, proste dziewczyny.

– Mili, prości ludzie są najbardziej niebezpieczni. Ogromna większość tak zwanych miłych dziewczyn jest niewiarygodnie głupia. Nie chciałabym cię denerwować, ale…

– Były całkiem zdrowe. Problem w tym, że spałem z laowaiami.

– Cudzoziemcy to nie problem. Nie chodzi o to, z kim śpisz, tylko w jaki sposób to robisz.

– Zaczynasz mnie przerażać.

– Wątpię, żebyś miał AIDS. Prawdopodobnie nie miałeś z nim w ogóle kontaktu.

– Skąd to wiesz?

– Znikąd. Takie mam uczucie.

– To jak wytłumaczysz te wszystkie objawy? Chcę sobie zrobić testy.

– Gdzie?

– W szpitalu.

– Które szpitale robią testy na AIDS?

– Nie wiem. Możemy się wypytać.

– Kogo spytamy? To nie jest zwykła choroba przenoszona drogą płciową. Badali mnie na AIDS dwa razy, ale to było w klinice odwykowej.

Żuczek usiadł na kanapie, ssąc miętówki.

– Dlaczego ja? Czy to musiało się przydarzyć właśnie mnie?

– Nie mówmy o tym na razie – powiedziałam. – Najpierw musisz się zbadać. Potem się zastanowimy, co dalej.

Żuczek nie chciał wracać do domu, więc zamieszkał u mnie. Karmiłam go rozmaitymi lekami na przeziębienie oraz środkiem na biegunkę i codziennie po wiele razy sprawdzałam dłonią jego czoło, z nadzieją, że gorączka ustąpiła, lecz wynik tego sprawdzania wciąż mnie martwił. Nie rozumiałam, czemu tak musi być. Za każdym razem, wychodząc z łazienki, spoglądał na mnie niepocieszony i oznajmiał: „Znowu mam biegunkę”. Całe dnie spędzaliśmy w stanie otępienia, oglądając pirackie płyty VCD. Musieliśmy obejrzeć każdą piracką kopię, jaka wpadła nam w ręce. W końcu oświadczyłam:

– Dłużej tego nie wytrzymam. Zajrzyjmy do Internetu i spróbujmy dowiedzieć się czegoś na ten temat.

Obejrzeliśmy wszystkie strony o HIV, ale znaleźliśmy tylko informacje historyczne i specjalistyczne – żadnej szczegółowej listy objawów, z wyjątkiem nieco podwyższonej temperatury, biegunki, obrzmiałych węzłów chłonnych i czerwonych wyprysków na skórze. Nic więcej. Było za to pełno numerów telefonów. Przypuszczałam, że nie chcą zachęcać ludzi, którzy nie całkiem się orientują w temacie, by diagnozowali się sami w domu. Były to jednak wyłącznie numery gorących linii za granicą, na które nie mogliśmy dzwonić. Poza tym żadne z nas nie mówiło zbyt dobrze po angielsku. Odszyfrowanie tych wszystkich informacji z sieci i tak kosztowało nas sporo wysiłku.

Skontaktowaliśmy się z naszymi wspólnymi przyjaciółkami, Xiaochun i Xiaohua.

– Mamy poważny problem – oznajmiłam. – Pewnie już się domyślacie, o czym mówię. Co robić?

– Nie można robić testów byle gdzie – powiedziała Xiaochun. – Jeśli wynik wychodzi pozytywny, zamykają cię i wywożą na jakąś bezludną wyspę, z której już nigdy cię nie wypuszczą.

Byliśmy przerażeni. Xiaochun należała do tych, którzy spędzają całe dnie w biurze i czytają gazety, więc sądziliśmy, że wie, o czym mówi.

Xiaohua poradziła, żeby nie robić badań w Chinach. Chińskie testy, jej zdaniem, nie były miarodajne. Powiedziała, że kiedy ostatnio wracała z zagranicy, na lotnisku zażądali od niej, by poddała się testowi na HIV. Pobrali krew od mnóstwa ludzi i umieścili próbki w oczkach takiej pokratkowanej ramki, potrząsali tym wszystkim w przód, w tył, w dół i w górę parę razy, a potem ogłosili, że wszyscy są w porządku. Xiaohua doszła do wniosku, że w Chinach największe zagrożenie stanowią nie laowaie, lecz Chińczycy, którzy regularnie podróżują za granicę.

Próbowaliśmy sobie wyobrazić tę „bezludną wyspę”, ale nie mieliśmy pojęcia, jak takie miejsce może naprawdę wyglądać. A ponieważ nie potrafiliśmy sobie tego wyobrazić, baliśmy się jeszcze bardziej.

Myśleliśmy o tych wszystkich Chińczykach, którzy często wyjeżdżają na Zachód. Kiedy są za granicą, śpią, z kim popadnie. Są nieostrożni, nie używają prezerwatyw, a gdy wracają do domu, przechodzą przez kontrolę imigracyjną w ciemnych okularach i znikają w tłumie. Potem idą do łóżka z tym i owym, a ci, którzy się z nimi pieprzyli, pieprzą się dalej z innymi ludźmi. To przerażające – ten rozwiązły świat, w którym żyjemy.

Żuczek zaczął nucić w kółko idiotyczną śpiewkę: „Jestem zaspany, jestem naćpany jestem zaspany, jestem naćpany”.

Zdjął z siebie wszystkie ubrania, obejrzał każdy centymetr kwadratowy swojego ciała i znalazł kilka czerwonych krost na łydkach.

– Hej, spójrz na to. Widzisz? – zapytał, intensywnie mrugając oczyma.

Po kilku dniach odkrył na języku szarą smugę, potem cierpiał na przemian na ataki biegunki i niezbyt wysokiej gorączki.

Codziennie zauważał nowe objawy. Ciągle coś się działo, jakby nawiedzały go złe duchy, a koło jego życia szybko staczało się w ciemność. Przez tę całą sytuację wciąż chcieliśmy być na haju. Nic szczególnego nie robiliśmy, ale wzrósł nam apetyt, metabolizm przyśpieszył; codziennie pochłanialiśmy mnóstwo porcji makaronu instant w różnych smakach, niczym para głodnych duchów. Kiedy nie jedliśmy ani nie spaliśmy, rozmyślaliśmy o HIV, ale nie przychodziło nam do głowy żadne rozwiązanie.

Zadzwoniła Xiaohua. Powiedziała, że zaglądała do Internetu. Smutnym tonem oznajmiła: „Nie jest dobrze. Jego objawy wyglądają bardzo podobnie”.

Zadzwoniłam do Stanów, do Kiwi, a Kiwi zadzwonił tam na gorącą linię. Kiedy ponownie ze mną rozmawiał, jego ton brzmiał podobnie do Xiaohua. „Nie jest dobrze” – powiedział. „Wygląda na to, że on to ma. Tylko pod żadnym pozorem nie traktuj go teraz jak pariasa. Potrzebuje przede wszystkim zrozumienia i pocieszenia”.

Nie mogłam tego pojąć. Jak to się stało, że słowa w tak krótkim czasie stały się rzeczywistością?

Zaczęliśmy szczegółowo analizować każdą dziewczynę, z którą Żuczek kiedykolwiek poszedł do łóżka.

Doszliśmy do wniosku, że wszystkie dziewczyny, z którymi spał, miały co najmniej dwie wspólne cechy. Po pierwsze, żadna z nich nie nalegała, by Żuczek używał prezerwatywy. Po drugie, Żuczek zawsze znał co najmniej jednego innego faceta, z którym chodziły do łóżka. A z jakimi dziewczynami spali z kolei ci faceci? Żuczek znał co najmniej po jednej na każdego z nich. Płynące z tego logiczne wnioski niepokoiły nas coraz bardziej. Im więcej wiedzieliśmy, tym więcej było powodów do zmartwień. W końcu oszacowaliśmy, że Żuczek w ostatecznym rozrachunku uprawiał seks z kilkuset tysiącami ludzi, a ponieważ byliśmy bliskimi przyjaciółmi, ja sama wkrótce zaraziłam się paniką. Gdy tak mnożyłam w głowie te wszystkie liczby, coraz bardziej wychodziło mi, że wszyscy jesteśmy zagrożeni.

Następnego ranka zastałam Żuczka w łazience. Wpatrując się w lustro z otępiałą miną, spytał:

– Czy mogę tu umyć zęby?

Bezbronny wyraz jego oczu zasmucił mnie.

– Jasne, że możesz – powiedziałam. – Tylko proszę, żebyś nie używał mojego kubeczka, bo oboje mamy skłonność do krwawienia z dziąseł.

Żuczek zbladł.

– Właśnie mnie olśniło – oznajmił. – Wiem, jak się zaraziłem. Kiedy byłem w Ameryce, używałem żyletek ponad trzech różnych osób.

– I oni ci na to pozwolili? – spytałam.

– Nie wiedzieli o tym – odparł.

To sprawiło, że zaczęliśmy się zastanawiać nad potencjalnymi zagrożeniami, płynącymi z naszych codziennych czynności. Żuczkowi zdarzało się pożyczać od innych szczoteczki do zębów, co też było ryzykowne, mimo że należały do jego kochanków. Pewnego razu, kiedy się z kimś kochał, doszło do uszkodzenia skóry. Nie miał pewności, kto krwawił, ale było to bolesne, a potem znalazł krew na papierze toaletowym.