20
Codziennie po przebudzeniu idzie się wysrać. Potem kąpie się, czesze i pije kawę. Kofeina przez cały dzień cyrkuluje we wnętrzu jego czystego ciała. Jest taki piękny (pewnie mówię tak dlatego, że go kocham). Delikatnie dotyka warg pianką w filiżance; ma podpuchnięte oko. Każdego poranka jest tak samo. Chcę sprawić, żeby zniknął, i on o tym wie. Jest bezużytecznym diamentem. Nie potrafię wyjaśnić jego blasku. Ale nie potrafię mu odmawiać, ponieważ oboje nie mamy już nic.
21
Poszliśmy do YY. Skręciłem sobie jointa, ale ona nawet trawy już nie pali. Twierdzi, że po jednym sztachnięciu robi się nadwrażliwa emocjonalnie, że uciekają jej myśli.
– Jeśli wypalisz trochę więcej, przestaniesz się bać – mówię.
– Kiedy wypalę zbyt dużo, zbliżam się do prawdy. Boję się – odpowiada.
– Czym jest prawda? Myślisz, że łatwo się do niej zbliżyć?
Skręcanie jointa – oto jest Prawda. Przyszedł Kakao. Zagrał na pianinie i zaśpiewał Goodbye, My Love. Rok temu zawsze zostawała tu grupka ludzi, którzy nie mieli ochoty sobie pójść. Kiedy się rozwidniało, Kenny, szef, pytał: „Kawa, herbata czyja?” Teraz śpieszymy się z powrotem na ulicę. Kenny mówi: „Szanghaj jest fadaga, Szanghaj się skończył”.
22
Jak grać naszą muzykę bez ciepła słonecznych promieni? Jak utrzymywać w ryzach naszą obcość, gdy nie możemy patrzeć na księżyc? Światło księżyca świetnie zna się na sztuce pieszczot. Błądzi po jej ciele, rozświetlając zarazem strukturę wewnętrzną. Kosmyk włosów wciąż opada jej na czoło. Będziemy zbyt mocno przyciskać nasze ciemne wargi do ulicy. Czyje to dzieło? Rozpłakałem się. Kocham ją. Nie mogę przestać o tym myśleć. Kiedy patrzę na jej piersi, brak mi słów. Nie należę nawet do samego siebie. Wyobrażam sobie, że podjęliśmy się jakiegoś zadania i że robimy postępy. Pewnego dnia pocałuję ją, i będzie tak, jakbym po raz pierwszy w życiu się zakochał. Może jest nam przeznaczone, że przed śmiercią napotkamy tę drugą osobę jeszcze raz?
Życie jest bardziej tajemnicze, niż potrafimy sobie wyobrazić. Z drugiej strony, być może powinniśmy to wszystko rzucić i zabrać się do jakiejś ciężkiej, fizycznej roboty. Jej ojciec twierdzi, że praca czyni ludzi silnymi.
23
Ciemnoczerwone niebo nabrało już połysku aksamitu. Kochani bracia, kochane siostry: ponieśliśmy klęskę, i cały świat o tym wie.
Po przyjeździe z Japonii Saining nie powrócił do próżniaczego stylu życia, lecz przeniósł swój sklep z książkami i płytami z Pekinu do Szanghaju. Sklep był pełen jego obrazów i płyt, które zbierał, a klienci mogli przyjść poczytać, napić się herbaty i posłuchać muzyki. Nie zarabiał na nim, ale i nie tracił. Jednak załatwianie pozwoleń i przenosiny pochłonęły mnóstwo gotówki. Nie mógł już w jednej chwili zabrać się i pojechać dokądkolwiek. Musiał się liczyć z kosztami.
Jest rok 1999 i wciąż co noc zasypiamy w jednym łóżku, dzieląc się jedną parą słuchawek. On od czasu do czasu masturbuje się rano, patrząc na kreskówkowy rysunek, przedstawiający japońską licealistkę. Nazywa ją swoją dziewczyną. Przynajmniej tak mi opowiada, bo nigdy nie miałam okazji tego zobaczyć.
Moje pisarstwo postawiło mnie w skrajnie nieprzyjemnej i zawiłej sytuacji. Mam wielkie wzięcie, ale bynajmniej nie z powodów literackich. Ja tylko napisałam o dzieciakach z socjalistycznego kraju, które brały mnóstwo narkotyków, i Bóg jeden wie, jaki był prawdziwy skład tych chemikaliów, bo wcale ich to nie rajcowało – zrobiły się tylko totalnie pokręcone. Nasze idiotyczne doznania po narkotykach były całkowicie zdeterminowane przez naszą edukację. Nasze umysły były puste, a narkotyki nie potrafiły dać nam wyobraźni. Nie potrafiliśmy odczuwać przyjemności, więc uzyskaliśmy tylko zbiorowe unicestwienie nas samych. Owszem, to ja napisałam te opowiadania, lecz wszystko to, co nas czeka, okaże się jeszcze bardziej bezsensownym rytuałem. Dzieje się mnóstwo dziwnych rzeczy. Świat jest pełen kanciarzy i szarlatanów. To żałosna, materialistyczna epoka. Zadaję sobie pytanie: „Dlaczego chcesz pisać?”
Zaczęłam planować imprezy taneczne na wielką skalę. Chciałabym zobaczyć tysiąc samotnych nieznajomych, tańczących radośnie na mojej imprezie. Wydaje mi się to znacznie bardziej realne niż pisanie, ponieważ uważam, że Chińczycy potrzebują tańca – potrzebują otworzyć swoje ciała. Chcę porwać wszystkich do tańca, a jeśli nie będą chcieli tańczyć, nakłonię ich do tego podstępem.
W weekendowe noce Saining i ja zamieniamy się w „towarzyszy z polowania”. Zawsze wychodzimy razem w weekendy, zabierając ze sobą nasze wspólne złudzenia. Odkąd usłyszeliśmy, że prowincjonalna policja zamierza wkroczyć do klubów i robić wszystkim Chińczykom badanie moczu, baliśmy się już brać ekstazę.
Mimo to nawalaliśmy się w każdy piątek i sobotę, potem całą niedzielę spaliśmy, nic nie jedząc, w poniedziałek byliśmy otumanieni, we wtorek smutni, w środę wracaliśmy do formy, a kiedy przyplątywał się czwartek, zaczynaliśmy myśleć o piątku. Nawijanie bzdur do Saininga w stanie zakręconym jest naprawdę super. Czasem gramy razem na gitarze, nagrywając się na magnetofon. Te wszystkie rozproszone fragmenty, które właśnie przeczytaliście, stworzyliśmy wspólnie – tak właśnie były nagrane na taśmie.
XVI
Jeśli znaliście mojego kumpla Jabłko, posłuchajcie Chopina. Jeśli go lubiliście, nie przypalajcie już nigdy papierosa od świeczki. Jeśli go kochaliście, zostawiajcie otwarte drzwi, gdy się kąpiecie, by wpuścić trochę świeżego powietrza.
To bez znaczenia, ale odszedł ze spokojnym wyrazem twarzy. To bez znaczenia, ale moczenie się w wannie było jego ulubionym zajęciem. To bez znaczenia, ale gdy palił te swoje tanie, kiepskie papierosy, często mawiał: „Po co się przejmować? I tak wszyscy kiedyś umrzemy.”
Pewnego razu powiedział: „Ludzkie życie polega na cierpieniu – gdy już to zrozumiesz, zyskasz totalną wolność”.
Pewnego razu powiedział: „Jeśli potrafisz zapamiętać się w miłości, możesz się zrelaksować i przestać martwić”.
Powiedział: „Miłość powinna być niezrównanym blaskiem”.
Kiedy już zrozumiał te wszystkie prawdy, opuścił nas. To bez znaczenia, ale stało się to w jego ulubionej wannie. Jego kochanek rozmawiał przez telefon w pokoju, i zanim ta dwugodzinna rozmowa dobiegła końca, mój przyjaciel Jabłko był już po drugiej stronie. To bez znaczenia, ale kochał swojego kochanka. Wiemy o tym, i to wystarczy. To Jabłko zabrał mnie po raz pierwszy do kawiarni w czasach, kiedy filiżanka kawy kosztowała w Szanghaju pięć juanów. Kawiarenka nazywała się Brokatowa Rzeczka. Szanghaj był jego kochankiem. Jabłko prowadzał mnie po tylu ulicach i bulwarach. Powiedział, że cztery pory roku w Szanghaju bardzo różnią się od siebie, i że to wyostrza jego zmysły. „Zwłaszcza w zimie” – powiedział. „W zimie odczuwam dziwne podniecenie, kiedy przechadzam się tymi małymi uliczkami i zaułkami”. Zawsze chciał mieć wygodną wannę; i miał ją po raz pierwszy. Łazienka była za mała, ale uparł się, żeby zainstalować w niej dziecinną wannę. Naprawdę była stanowczo za mała, i brakowało w niej wentylacji. Nie umarł dlatego, że tak mu było pisane – jego śmierć okazała się skutkiem nieszczęśliwego wypadku i określonych warunków życia. Nadeszła w mroźną i pochmurną szanghajską zimę. To bez znaczenia, ale był piękny; zawsze był piękny. O tym, jak cieszyć się życiem, wiedział więcej niż ktokolwiek z nas. Potrafił chodzić godzinami tylko po to, żeby znaleźć jakiś luksusowy towar w dobrej cenie – taki właśnie był. Umarł w pierwszej wannie, jaką miał na własność. To bez znaczenia, ale już wcześniej posiadał całe mnóstwo wanien – na zdjęciach w magazynach, które zbierał, i w swoich myślach. Świat jest taki ogromny, a on nie był nawet w Hongkongu. „Chciałbym pojechać za granicę, choćby po to, żeby zobaczyć, jak tam jest” – mawiał. Nie miał nawet komputera, ale to bez znaczenia, bo był wszędzie i widział wszystko w swoich myślach – dzięki informacjom, które zdobywał wszystkimi możliwymi sposobami, i dzięki swoim oczom.