– Kto dał ci prawo do współczucia? Ciągnie cię do słabych albo chorych, ale w gruncie rzeczy to niemoralne. Jesteś zwykłą oszustką, która wykorzystuje innych dla poprawy własnego samopoczucia.
– Co ty wygadujesz? – zaprotestowałam. – Jesteś ostatnio jakiś dziwny; kiedyś lubiłeś poznawać nowych ludzi. Ona potrzebuje pomocy i czuję, że powinnam jej pomóc.
Rozejrzałam się po mieszkaniu Qi. Podobało mi się, jak je urządziła – prosto, przytulnie, ze smakiem. Pomyślałam, że nie myliłam się co do niej, że ma naprawdę ciekawą osobowość.
Sącząc drinki, słuchałyśmy hongkońskiego radia. Kiedy już byłyśmy na lekkim rauszu, usłyszałyśmy odgłos klucza w zamku.
Do środka wkroczył Saining we własnej osobie.
Wrzasnęłam.
– To taki żarcik, Qi? – spytałam.
Saining stał jak idiota, rozdziawiając swoje wydatne usta, lecz jego spojrzenie było zupełnie przytomne, bez cienia niepokoju czy zakłopotania.
Saining, idziemy do domu – powiedziałam. – Już!
Bez słowa skierował się za mną do wyjścia, lecz za nami rozległ się lodowaty głos Qi:
– Kocham go bardziej niż ty!
Odwróciłam się i cisnęłam w nią szklanką.
– Proszę bardzo! Weź go sobie i kochaj, ile chcesz, jest twój!
– Co ty wyprawiasz? – spytał Saining. – Co ty wyprawiasz, do jasnej cholery?
– Nikt nie ma prawa odzywać się do mnie w ten sposób! – powiedziałam.
Spojrzałam na Saininga. Ojciec mówił mi, że ten facet nie będzie mnie kochał dłużej niż rok.
Mówi się, że z odległości stu mil najpiękniejsze oczy ma kora topoli. Patrzyłam w jego oczy, które nie straciły mocy przyciągania mnie, i zastanawiałam się, komu wierzyć. Nie chciałam odejść; chciałam zostać i przekonać się, co się dalej wydarzy.
Qi podeszła do nas.
– Kochasz mnie, Saining? – spytała.
Jej twarz klasycznym, owalnym kształtem przypominała pestkę melona. Qi miała jasne, błyszczące oczy, lecz wyglądała na cierpiącą; jej blada skóra wydawała się bezkrwista. Długi, wąski, klasyczny nos, pełne wargi o kącikach skierowanych w dół, zęby z przebarwieniami, płaska klatka piersiowa, małe sutki. Zawsze nosiła usztywniane staniki chińskiej produkcji. Miała patykowate, rachityczne nogi, chude palce u stóp, podobne do szanghajskich zielonych cebulek, szczupłą talię i płaskie pośladki. W łóżku była średnia, lecz potrafiła znakomicie powstrzymywać orgazmy, ponieważ seks stanowił dla niej tylko środek do celu. Typowa szanghajska dziwka, jedna z tych, które najlepiej na świecie potrafią udawać i kłamać. Wiele z nich zostaje zawodowymi prostytutkami. Nie są tak rzeczowe i operatywne jak panienki z północnego wschodu albo z Syczuanu, które przychodzą na spotkanie, przeprowadzają transakcję i odchodzą. Szanghajskie dziwki celują w grze pozorów. Nie żałują czasu ani wysiłku na powolne uwodzenie, ponieważ największą satysfakcję przynosi im udane kłamstwo. Nie przypominają dziewczyn z innych stron, które sprzedają się po to, by spłacić długi swoich ojców albo żeby kupić ziemię czy dom. To nie nędza zmusza je do prostytucji, ponieważ z reguły powodzi im się nie najgorzej. Ten fach służy im do karmienia własnego ego. Takie właśnie są szanghajskie dziwki. Te kobiety nigdy nie mówią, co myślą. Są inteligentne, najczęściej zbyt inteligentne, co nie wychodzi im na dobre. Większość z nich miała ojców niedołęgów i zaradne, lecz nieszczęśliwe matki. Podobnie jak one wrażliwe na punkcie swojego statusu, przepadają za zachodnimi nowinkami, są dobroduszne, lecz w naturalny sposób samolubne. Podejrzliwe wobec mężczyzn, ubóstwiają jednak tę satysfakcję, jaką daje im odebranie mężczyzny innej kobiecie. Przypuszczałam, że Qi naprawdę zakochała się w Sainingu, ale nie miała zamiaru z jego powodu porzucać swoich bogatych klientów. Takie właśnie są szanghajskie dziwki: chcą mieć wszystko naraz. Celują w powolnym ujawnianiu szczegółów swoich smutnych historii i często same zapominają, co w nich jest prawdziwe, a co fałszywe. W łóżku często im się zdarza wyskoczyć z pytaniem: „Kochasz mnie?” Znakomicie symulują orgazmy i udają szaleństwo. Mają trudności z wkładaniem serca w to, co robią, a zwłaszcza w uprawianie miłości.
Lecz to, kim się staną w przyszłości, jaki czeka je los, zostało już ustalone na długo przed ich narodzinami – przez mężczyzn, którzy pieprzyli ich matki, i tych, którzy pieprzyli matki ich matek.
Potrafiłam sobie z łatwością wyobrazić, w jaki sposób Qi zamieszała Sainingowi w głowie.
– Tylko nie próbuj na niego wpływać – powiedziała. – W tej chwili wymagam od niego tylko jednego: żeby choć raz powiedział prawdę.
Spojrzała na mnie po raz pierwszy, odkąd Saining pojawił się w drzwiach. Ta nieduża kobietka była dla mnie wcieleniem zła, lecz miała jakąś hipnotyczną moc, która kazała nam stać bez ruchu, jak w transie.
– Wiedziałam, że tego nie zrobisz – zwróciła się do Saininga. – Nie mogę już patrzeć na te wszystkie ciuchy. Straszny z ciebie nudziarz!
Qi zaczęła zrywać z siebie ubrania i rzucać nimi w Saininga, sztuka po sztuce. Gdy metodycznymi ruchami rozebrała się przed nami do naga, jej wątła kruchość zyskała niespodziewaną moc, zaczęła budzić szacunek. Odkryłam, że w gruncie rzeczy ta mała dziweczka jest bardzo piękną kobietą. Aż do teraz nie potrafiłabym zdefiniować jej urody. Była to uroda melancholijna, nierozerwalnie związana z jej ciałem.
– Przejrzałam cię! – Qi wyjęła z szafki stertę płyt CD i rzuciła nimi w Saininga.
Saining ukląkł i starał się je pozbierać. Jego paskudny wyraz twarzy doprowadził mnie do rozpaczy.
– Zrozumiałeś? Nic do ciebie nie czuję! Wynoś się z mojego życia! Nie zbliżaj się do mnie!
To mu wystarczyło. Z rękami pełnymi płyt otworzył drzwi i wyszedł, a Qi wołała za nim:
– Ty beznadziejna miernoto! Pomyliłam się co do ciebie! Nigdy nie potrafiłam oceniać ludzi!
– Żebyś wiedziała! – zwróciłam się do Qi. – Grubo się pomyliłaś co do niego. Był już we mnie zakochany, więc nie mógł zakochać się w tobie. To niemożliwe, i nie powinnaś oczekiwać tego od niego. Jesteśmy w sobie zakochani. Między nami jest wielka miłość.
Rozpłakałam się.
Qi także wybuchnęła płaczem.
– Tak mi przykro – powiedziała.
– Przykro ci? Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam, uwiodłaś Saininga za moimi plecami, a teraz mówisz, że ci przykro?
Głos Qi brzmiał zimno. Mówiła niespiesznie, ostrożnie dobierając słowa:
– Jest coś, o czym powinnaś wiedzieć. To Saining przyszedł do mnie. To on wskoczył mi do łóżka, nie odwrotnie.
Nagłe wszystko zaczęło wyglądać zupełnie inaczej. W popłochu wybiegłam z mieszkania.
Na parterze znalazłam skulonego Saininga. Usłyszałam w myślach pewną rozmowę, którą kiedyś odbyłam z Qi. Powiedziała, że kochała się z chłopakiem znajomej, że pieprzył ją jak szalony. Uznałyśmy, że być może większość swojego podniecenia zawdzięczali tajemnicy, poczuciu, że kogoś zdradzają. Nagle dotarło do mnie, że tym facetem musiał być Saining. Obrzuciłam go wyzwiskami i wybiegłam na ulicę.
Pędziłam bezmyślnie przed siebie, wszystko się we mnie kotłowało, byłam zbyt roztrzęsiona, by się uspokoić. Wciąż biegnąc, nie mogłam się powstrzymać przed wyobrażaniem sobie najróżniejszych scen erotycznych z ich dwojgiem w rolach głównych. Wściekałam się coraz bardziej, potrząsałam głową; wreszcie dotarło do mnie, że snucie tego typu spekulacji na temat innych jest naprawdę wstrętne. Kiedy wyobraziłam sobie Saininga kupującego ciuchy i płyty dla innej kobiety, zaczęłam się trząść. To zły znak.
Sądziłam, że Saining należy do mnie, a ja do niego, że w naszym życiu nie ma nikogo innego. Myślałam, że to właśnie jest miłość.
Być może ten rodzaj miłości, w który wierzyłam, jest nieosiągalny w prawdziwym życiu. Poczułam się gorzko rozczarowana.