Выбрать главу

Wiz.un szturchnął mnie łokciem pod żebra, co tylko bardziej mnie rozśmieszyło. Nie wiedzieć czemu, cała sytuacja wydała mi się nagle absurdalnie zabawna. Nie wiedziałem, czy to cieknący port mieszał mi w połączeniach nerwowych, czy naprawdę było się z czego śmiać.

– Zrobimy szybki skan, żeby ocenić skalę uszkodzeń – powiedział chudzielec, gdy opanowałem wesołość. – Proszę za mną.

Podprowadził mnie do krzesła stojącego pod ścianą obok wózka z komputerem. Na monitorze wyczekująco mrugał płaski zielony kursor.

– Który port? – Pomocnik Kabla mówił odwrócony tyłem do mnie, grzebiąc w szufladce ze złączami i przewodami.

– Niestandardowy mam usmażony, więc trzeba będzie przez legalny – odparłem, patrząc, jak wyciąga kolejne wtyczki w różnych rozmiarach. Niektóre z nich wyglądały naprawdę dziwacznie, „pan doktor” zainteresował się chyba także technikami eksperymentalnymi. – Problem w tym, że ten cieknie.

– Nie szkodzi, zrobimy obejście i filtr. – Wybrał odpowiednią końcówkę oraz nieznaną mi przejściówkę. Połączył oba mieniące się pozłacanym blaskiem elementy i podszedł do mnie. – To złącze jest jednokierunkowe, skonfigurowane wyłącznie na odbiór. Podpiąłem do niego dodatkowy dyfraktor, wyłapie i rozproszy ewentualne zakłócenia zwrotne. To oznacza, że żadne impulsy z maszyny nie powinny zostać przekazane do ciała i wysączyć się z portu. Przynajmniej teoretycznie.

– Teoretycznie? – spytałem, choć nie byłem pewny, czy chcę znać odpowiedź.

Zresztą i tak byłem pogodzony z losem, bo zacząłem podwijać rękaw, zanim jeszcze pielęgniarz udzielił mi odpowiedzi.

– Z uszkodzonymi portami tak naprawdę nigdy nic nie wiadomo. – Wzmocnił wypowiedź wzruszeniem ramion. – Czasem sieją impulsy tak mocno, że sam kontakt nawet bez transferu może pogorszyć sytuację.

– Świetnie – skwitowałem, widząc, jak z wprawą zakłada lateksowe rękawiczki.

Odruchowo zacisnąłem zęby, gdy podłączał mnie do maszyny. Poczułem mocne ukłucie i palące mrowienie wokół zatopionego w ciele gniazdka, ale nie straciłem przytomności jak poprzednio. Ekran komputera ożył nagle, wyświetlił najpierw sygnaturę mojego portu, by kilka sekund później zalać się potokiem surowych danych.

– To potrwa tylko chwilkę, nasze algorytmy skanujące są najwyższej jakości – zapewnił mnie chłopak.

Zachowywał się jak profesjonalista w legalnym szpitalu. Rzetelna informacja dla pacjenta, uspokajający ton i przesadna dbałość o higienę zdradzały, że raczej nie nauczył się swojego fachu w podziemnych klinikach szemranych rzeźników. Może był kiedyś sanitariuszem w którejś z lecznic RepTeku?

Wiz.un wlepiał wzrok w monitor, ale nie sądziłem, żeby rozumiał cokolwiek z płynących na nim znaków. Urządzenie wyciągało ze mnie informacje zapisane nieobrobionym kodem. Przed przepuszczeniem przez translatory lub choćby interpretator niewiele można było z tego wywnioskować.

Seria cichych pisków zasygnalizowała zakończenie procedury. Pielęgniarz wyciągnął ze mnie wtyczkę, skóra wokół portu zapiekła nieco mocniej. Wprowadził kilka krótkich komend na klawiaturze, po czym na ekranie pojawił się sunący powoli pasek postępu.

– Analiza danych zajmie kilka minut. Zaraz wracam – oznajmił i zniknął w jednym z bocznych pomieszczeń.

Siedziałem w milczeniu, obserwując powolny progres pracy programu. Gdzieś z oddali dochodził miarowy stukot przetaczającego się pociągu metra, cicho popiskiwały pracujące komputery. Dopiero teraz, otoczony stalą chirurgiczną w jasnym świetle podziemnej sali operacyjnej, uświadomiłem sobie, że naprawdę mogę umrzeć. Krytyczny błąd organizmu. Funkcje życiowe wykonały niedozwoloną operację i zostaną zamknięte. Odcięcie zasilania bez szansy na backup.

Potrząsnąłem głową, odganiając te myśli. Nie dam się tak łatwo, przecież nie wykończy mnie jakiś durny cyfrak. Łańcuch błędów w kodzie i niedokończonych linijek, które kierowane idiotyczną namiastką sztucznej inteligencji zebrały się w całość. Cieknący w wyniku starcia z takim bytem port to zdecydowanie zbyt błahy powód, żeby umierać.

Znów zachciało mi się palić, ale nie wiedziałem, jak zareagowałby na to Kabel. Wprawdzie podczas mojej pierwszej operacji sam kopcił, nawet trzymając w ręku skalpel, ale w jego nowej klinice nie zauważyłem popielniczek, ani tym bardziej petów na podłodze, więc na wszelki wypadek postanowiłem się powstrzymać.

Boczne drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem i do pomieszczenia wkroczył Kabel w białym kitlu. Wiz.un miał rację, mocno zmienił się od czasu, gdy widziałem go po raz ostatni.

Rzeźnik zawsze miał słabość do modyfikacji, także własnego ciała. Ostatnie kilka lat musiało być dla niego bardzo pracowite. Lewe oko miał obudowane jakimś syntetycznym ustrojstwem. Metalowy, opleciony wiązką nanokabli implant zagłębiony w kości policzkowej i łuku brwiowym podtrzymywał zintegrowaną z gałką oczną soczewkę świecącą lekkim błękitnym blaskiem. Rękawy fartucha miał podwinięte, więc nic nie zasłaniało wszczepów na przedramionach Kabla. Niewielka rurka tkwiąca w ciele nad prawym nadgarstkiem była półprzezroczysta, widziałem przepływającą przez nią krew. Tuż pod skórą lewej ręki, od łokcia do końcówek palców, umieszczone były przewody, wyglądające trochę jak nieizolowane nanokable. Co kilka sekund w obu kierunkach przebiegały przez nie czerwone świetlne impulsy.

– Neth, kopę lat, że tak powiem! – Kabel podszedł do mnie, szeroko rozkładając ręce w powitalnym geście. Jego twarz rozciągnęła się w nieprzyjemnym uśmiechu. – Nie byłeś u mnie, odkąd spłaciłeś ostatnią ratę za swoje ulepszenia.

– Jakoś nie było okazji – burknąłem niepewnie, z fascynacją przyglądając się ruchom niebieskiej soczewki. – Widzę, że sporo się zmieniło.

– Fakt, że tak powiem, nowa klinika w niczym nie przypomina poprzedniej nory – odparł, wyraźnie usatysfakcjonowany. – Wiesz, lepsza klientela, wyższe wymagania, lepsze technologie.

– Więc pewnie także wyższe ceny – stwierdziłem.

– O tym później, nie wiem jeszcze, jaki jest, że tak powiem, zakres szkód. – Rzucił okiem na monitor, ale program wciąż mielił dane.

– Kroisz teraz szychy z RepTeku? Wszczepiasz pornostymulanty i implanty na potencję? – zapytałem, bo zaintrygowała mnie ta gadka o lepszej klienteli.

– Tajemnica lekarska. – Chwilę mierzył mnie wzrokiem, sztuczna soczewka błysnęła zielenią i czerwienią, by sekundę później znów rozjarzyć się błękitem.

– Nad sobą też nieco popracowałeś – powiedziałem, gdy cisza zaczęła się przedłużać.

Kabel w odpowiedzi skinął tylko głową, najwyraźniej nie chcąc się chwalić swoimi modyfikacjami. Komputer zapiszczał cicho, oznajmiając, że przeanalizował informacje. Rzeźnik wprowadził kilka komend na klawiaturze, mruknął coś sam do siebie. Podrapał się w głowę, impulsy biegnące w lewej ręce przyspieszyły gwałtownie, soczewka w oku znów zmieniła kolor. Wyjął z kieszeni przewód, wpiął go w umieszczony za uchem port i podłączył się do komputera. W tej samej chwili jego twarz przygasła, przestała wyrażać cokolwiek. Zupełnie jakby na chwilę się wyłączył, czy raczej przeszedł w inny tryb.

Przez tych kilkanaście sekund wyglądał zupełnie nieludzko, aż zacząłem się zastanawiać, jak dużo elektroniki sobie wszczepił. Ciekawe, ile zostało w nim z człowieka?

Do świata żywych wrócił natychmiast po odłączeniu wtyczki.

– Że tak powiem, nie jest dobrze – powiedział, patrząc mi w oczy. – Jak ci się udało tak urządzić?

– Tajemnica lekarska.

– Nie jesteś lekarzem.

– Ty też nie.

– Usmażony alternatywny port, neuroimplanty, okablowanie, a do tego ten wyciek. – Pokręcił głową z udawaną troską. – To cię będzie, że tak powiem, sporo kosztowało.

– Mam pieniądze – odparłem krótko. – O jakiej sumie mówimy?

Kabel podał kwotę, niebiorący dotąd udziału w rozmowie Wiz.un zagwizdał cicho.

– To jakiś absurd – stwierdziłem z niedowierzaniem.

– To moja stawka. Za tę cenę będziesz, że tak powiem, jak nowy i dorzucę ci nawet kilka opcji specjalnych. – Mrugnął niezmodyfikowanym okiem, co sprawiło dość upiorne wrażenie. – Większa moc, szybszy dostęp, materiały najwyższej jakości.