Выбрать главу

– Nie masz jakiejś opcji standard?

– Przykro mi. – Uśmiech na jego twarzy mówił dokładnie co innego. – Zawsze możemy rozliczyć się jak ostatnio. Będę też potrzebował, że tak powiem, zabezpieczenia.

Kilka lat temu Kabel na kredyt zainstalował mi modyfikacje. Spłaciłem go w ratach, częściowo gotówką, a także pracą. Drobne zlecenia, kradzież danych, czasem sprzętu. Nic, do czego chciałbym wracać, ale chyba nie będę miał wyjścia. Oczywiście, było jeszcze zabezpieczenie. Implementowany sprzętowo wirus wszczepiony w port. Rzeźnik mógł aktywować program w dowolnym momencie. Istniało także uwarunkowanie czasowe, na wypadek gdybym postanowił pozbyć się Kabla. Sekwencja miała włączyć się samoczynnie, chyba że wprowadzono odpowiedni kod, więc zanim spłaciłem dług, co parę dni musiałem się meldować w klinice. W razie uruchomienia wirus powodował gwałtowne przepięcie, a w rezultacie śmierć. Niezbyt przyjemną, pełną bólu, drgawek i szaleństwa. Tak przynajmniej twierdził Kabel, a ja nie miałem jakoś odwagi tego sprawdzać.

– Nie ufasz mi? – Nie czułem się zbyt komfortowo z myślą, że kolejny raz będę nosił w sobie bombę zegarową.

– Ja nie ufam nikomu, Neth, dlatego, że tak powiem, jeszcze żyję.

– Zgadzam się – z westchnieniem przystałem na jego warunki. – Część stawki dostaniesz po zabiegu, resztę odpracuję.

Nie było sensu się targować. Moje życie było w rękach rzeźnika, zwyczajnie nie miałem wyjścia. Cokolwiek każe mi ukraść, zhakować czy zepsuć, zrobię to, szczegóły możemy ustalić, jak już mnie połata.

– Phin, przygotuj sprzęt – rzucił Kabel do chudego sanitariusza.

– To ja będę się zbierał. – Na chwilę zapomniałem, że Wiz.un wciąż tu był.

– No tak, nasz delikatny szaman nie lubi, że tak powiem, widoku krwi – zakpił Kabel.

– Wpadnij do mnie, jak już będzie... po wszystkim. – Diler postanowił zignorować drwinę, skinął tylko głową i ruszył do wyjścia.

– Przygotowania chwilę potrwają – powiedział rzeźnik, gdy drzwi zamknęły się za Wiz.unem. – Chodź, oprowadzę cię po klinice.

Kabel był bardzo dumny ze swojej pracy. Nie dziwiło mnie to, w ciągu kilku lat z podrzędnego, choć uzdolnionego wszczepiacza stał się naprawdę rozchwytywanym specjalistą, tak przynajmniej twierdził Wiz.un. Pokazywał mi sprzęt. Niektórych komputerów czy urządzeń nie powstydziliby się nawet w oficjalnej klinice RepTeku. Zresztą pewnie zostały właśnie stamtąd podprowadzone.

Phin kręcił się wokół stołu operacyjnego. Przysuwał wózki z pikającymi maszynami, układał narzędzia, podpinał kable. Jedyne, o czym mogłem myśleć, widząc tę krzątaninę, to pytanie, czy Kabel poczynił jakieś postępy w anestezji. Ostatnio nie było z tym u niego najlepiej.

– Pokażę ci mój najnowszy nabytek. – Rzeźnik powiódł mnie w kierunku bocznych drzwi.

Pomieszczenie za nimi było nieduże. Dwa łóżka i kilka komputerów wypełniały je prawie w całości.

– Poznaj Ene i Due. – Wskazał na dwóch mężczyzn leżących na kozetkach.

Byli do siebie podobni jak dwie krople wody. Rozebrani do bielizny, całkowicie pozbawieni włosów wyglądali trochę jak przerośnięte niemowlaki. Ciężko było ocenić ich wiek, ale zgadywałem, że nie przekroczyli trzydziestki. Mieli zamknięte oczy, a z kilku umieszczonych w ich ciałach portów różnych rozmiarów zwisały przewody. Obaj byli przypięci do łóżek szerokimi pasami. Szybko przyjrzałem się temu, którego Kabel nazwał Due, naliczyłem sześć złączy. Zaczerwieniona tkanka wokół niektórych wskazywała, że zainstalowano je całkiem niedawno.

– Kupiłem ich od GenKlonu – oznajmił rzeźnik, podchodząc do jednego z komputerów. – Chcieli stworzyć superinteligentne jednostki, ale coś im nie wyszło już na wstępnym etapie kodowania. Wyszli im, że tak powiem, sawanci. Wiesz, duża moc obliczeniowa, ale przy tym kompletni idioci. – Znacząco postukał się palcem w skroń, jego sztuczna soczewka figlarnie mrugnęła zielenią. – Czekał ich zastrzyk uśmiercający, ale znam tam jednego typa. Potrzebowałem materiału do eksperymentów, uśpił ich, wpisał zgon w akta i sprzedał mi, że tak powiem, dwóch w cenie jednego.

Wszyscy w Polis wiedzieli, że GenKlon nieoficjalnie eksperymentuje na ludziach. Oczywiście najczęściej myślano wtedy o drobnych poprawkach genomu, opóźnianiu starzenia czy poprawie zgryzu, ale widać bardziej zaawansowane modyfikacje też się zdarzały.

– Czyli są inteligentni czy nie? – dopytałem, patrząc, jak Kabel majstruje przy klawiaturze komputera obok łóżka Ene.

– W pewnym sensie tak. Nie potrafiliby wprawdzie zawiązać sznurówek, ale mogą na przykład bezbłędnie zapamiętać ciąg kilku tysięcy znaków. Widać nawet kod genetyczny ma swoje, że tak powiem, błędy.

– I swoje zabezpieczenia – mruknąłem, patrząc na twarze bliźniaków, przypominające oblicza dużych dzieci. – Oni są świadomi?

– Zaraz zobaczysz.

Monitor przy wezgłowiu Ene ożył nagle, zalewając się potokiem danych. Klon otworzył oczy, gwałtownie podrygując na posłaniu. Jego ciało wyprężyło się, ale pasy trzymały mocno.

– Patrz, z taką prędkością pracuje jego mózg. – Kabel zafascynowany wpatrywał się w ekran, ale ja nie mogłem oderwać wzroku od wijącego się ciała. Ene otworzył szeroko usta, jakby chciał krzyczeć, ale z jego krtani nie wydobył się żaden dźwięk. Nasze spojrzenia spotkały się na moment, jego oczy wyrażały bezbrzeżne cierpienie.

– Podciąłem im struny głosowe, bo robili za dużo hałasu – wyjaśnił rzeźnik obojętnym tonem.

– Odłącz go – poprosiłem, odwracając wzrok.

– Zrobiłeś się, że tak powiem, wrażliwy – burknął Kabel, ale przerwał połączenie klona z maszyną.

– Przecież on cierpi.

– Nie „on”, tylko „to”. To nie są ludzie.

Jakby w odpowiedzi na te słowa, Ene bezwładnie opadł na posłanie. Spod zamkniętych powiek wytoczyło się kilka łez, które szybko wsiąkły w materac kozetki.

Ostre zimne światło wiszącej pod sufitem lampy operacyjnej raziło w oczy. Leżałem na stole rozebrany do pasa, przez cienkie prześcieradło wyraźnie czułem chłód metalowego blatu. Fakt, że tym razem Kabel nie będzie grzebał mi w ciele w jakiejś niedoświetlonej, walącej się piwnicy, był pocieszający, ale byłem daleki od całkowitego spokoju.

– To cię trochę rozluźni. – Phin mówił cicho i powoli, jakby starał się dodać otuchy pacjentowi w prawdziwym szpitalu.

Wstrzyknął mi coś w żyłę prawej ręki, poczułem, jak zalewa mnie fala przyjemnego ciepła, wzrok rozmył się nieco. Miałem wrażenie, że stół zawibrował lekko, dobiegł mnie stłumiony przez narkotyk stukot przetaczającego się gdzieś nieopodal pociągu.

Sanitariusz unieruchomił pasami moje kostki i nadgarstki, ale nie przejąłem się tym zbytnio. Środek, który mi podał, musiał być dość silny. Mimowolnie uśmiechnąłem się na wspomnienie, jak Kabel przed pierwszym zabiegiem napoił mnie obrzydliwą syntetyczną whisky, którą w całości zwróciłem na podłogę, gdy instalował mi mikroimplant w okolicy błędnika.

– Widzę, że humor, że tak powiem, dopisuje – rzeźnik skomentował mój głupawy uśmieszek. – Dobra, chyba możemy zaczynać. Niestety, pewne rzeczy się nie zmieniły, podczas procedury musisz być świadomy, przynajmniej częściowo. Inaczej nie dam rady skalibrować wszczepów. Znieczulę cię miejscowo, nie powinno boleć. Muszę powiedzieć, że dzięki współpracy z Wiz.unem udoskonaliłem anestezję.

Poczułem ukłucie w okolicy legalnego portu, przedramię zdrętwiało.

– Phin, podepnij mnie.

Ku mojemu zdziwieniu asystent wpiął przewód w port umieszczony na karku wszczepiacza.

– Pomaga kontrolować pracę moich modyfikacji – wyjaśnił Kabel niepytany. – Rozumiesz, ostrzejszy wzrok, pewniejsze ręce i tak dalej.

Świetnie, czyli kroił mnie będzie facet, który sam potrzebuje komputera, żeby ogarnąć własną elektronikę.

Podłączył mi jakąś kroplówkę, wyregulował przepływ. Świat wokół zafalował lekko i stał się jakby dwuwymiarowy. Kabel założył maseczkę chirurgiczną i przystąpił do pracy.