Kolejny już błysk czerwonej diody uświadomił mi, że to bez sensu. Szanse na znalezienie właściwej kombinacji były zbyt małe, musiałem znaleźć inny sposób. Postanowiłem zaryzykować obejście sprzętowe. Przegrzebałem szafki w klinice w poszukiwaniu narzędzi, wróciłem do zamka z dwoma śrubokrętami, garścią niedużych zworek i magnetyczną cewką, wyglądającą jak element jakiegoś archaicznego wszczepu.
Podważyłem klawiaturę, ostrożnie wyciągając ją ze ściany. Ta metoda groziła wprawdzie całkowitą blokadą, ale nie byłem w stanie wymyślić nic lepszego. Drzwi tak czy inaczej były zamknięte, gorzej już nie będzie. Wysunąłem konsolkę ciągnącą za sobą kolorowe przewody, chciałem przyjrzeć się tylnej ściance. Szarpnąłem mocniej i wtedy wiązka kabli wyciągnęła z wnęki złączkę serwisową. Żeńskie gniazdko wisiało na drucie prowadzącym w stronę drzwi! Ktokolwiek montował Kablowi ten zamek, był leniwy i niechlujny, pozostawiając to po zakończeniu pracy.
Szybko znalazłem odpowiednią przejściówkę i podpiąłem się przez nielegalny port. Nie miałem wprawdzie jeszcze odpowiedniego oprogramowania, ale postanowiłem spróbować mimo to, może uda mi się na szybko stworzyć jakiś exploit1.
Przed oczami zabłysnęło menu mojego systemu, wywołałem połączenie z dojściem serwisowym. Okazało się, że złącze nie ma bezpośredniego połączenia z blokadą drzwi, więc nadal musiałem złamać szyfr. Zacząłem grzebać w programie zamka, który konsekwentnie blokował moje próby. Tym razem błyski czerwonej diody przysłaniały mi całe pole widzenia, a brzęczyk rozlegał się bezpośrednio w uszach. Z doświadczenia wiedziałem już, że zbyt długie połączenie przypłacę migreną. Wiz.un twierdził, że taka wrażliwość na połączenia i fakt, że potrafię zobaczyć cyfraki, miały ze sobą jakiś związek.
Wreszcie przez program diagnostyczny udało mi się dostać do surowego kodu. Zaczynałem właśnie szukać błędów, które mógłbym wykorzystać, gdy zupełnie nieoczekiwanie straciłem kontrolę. Linijki języka programowania zaczęły przesuwać się i układać same, co kilka sekund jaskrawo błyskały pojedyncze, niezwiązane ze sobą symbole. Z początku myślałem, że to mój system próbuje coś zrobić, lecz nagle pod czaszką wybuchł mi ogłuszający ryk wściekłego zwierzęcia, a kod zamka zaczął rozpadać się na moich oczach. Stałem przerażony, pod przymkniętymi powiekami obserwując to dzieło zniszczenia. Nie byłem w stanie się ruszyć, stwór całkowicie przejął stery. Program blokady stracił integralność, na sam koniec błysnęła mi jeszcze rogata sylwetka skacząca w linie symboli i niszcząca je doszczętnie.
Cyfrak zniknął tak nagle, jak się pojawił, ciche szczęknięcie zamka i sapnięcie kompresorów unoszących drzwi były pierwszymi dźwiękami realnego świata, które do mnie dotarły. W głowie wciąż brzmiało echo ryku.
Podmuch gorącego powietrza cisnął mi w twarz rudawy pył tuneli, pociąg z łoskotem przemknął tuż obok. Stałem w odnodze technicznej tuż przy zejściu na tory metra, zbierając siły, by iść dalej. Droga przez podziemne korytarze zlała się w mojej pamięci w ciąg obrazów chropowatych ścian, kołyszących się żarówek, załomów murów i ciemnych odnóg. Aż dziwne, że zgubiłem się tylko kilka razy. Teraz przyszła wreszcie pora, by opuścić królestwo mroku.
Zeskoczyłem na tory, gdy tylko minął mnie ostatni wagon. Biegłem w kierunku świateł peronu, wciągając w płuca drażniący pył. Złamana ręka pulsowała bólem przy każdym kroku, ale wiedziałem, że muszę się spieszyć, by zdążyć przed kolejnym składem. Dopadłem platformy i wdrapałem się na nią niezdarnie. Chwilę leżałem na zimnych kafelkach, czekając, aż serce nieco się uspokoi. Wyglądałem zapewne jak menel, cały brudny, charczący i plujący piachem na posadzkę, ale chwilowo miałem to w dupie. Pamiętałem, że kamery w tym miejscu nie działały, a niezbyt obchodziło mnie, co pomyślą przypadkowi przechodnie.
Kilka minut później udało mi się pozbierać i stanąć na nogi. Okazało się, że peron jest niemal zupełnie pusty, jeśli nie liczyć jakiegoś pijaczka śpiącego na ławce pod ścianą. Gdy na niego spojrzałem, ześlizgnął się z siedzenia i osunął na podłogę. Zmiana pozycji nie zrobiła na nim żadnego wrażenia.
Rzuciłem okiem na zegar, było dwadzieścia po trzeciej w nocy. Poczekałem na pociąg, którym jechałem zupełnie sam. Dotarłem na Wrzaski i wreszcie wyszedłem na powierzchnię. Odruchowo wziąłem głęboki wdech, jakbym wynurzał się z wody.
Nocny chłód przenikał moje ciało, przynosząc ulgę. Miejsca niedawnej chirurgicznej ingerencji Kabla wciąż wydawały się nieco obce i ciągnęły lekko, organizm potrzebował czasu, by przyzwyczaić się do implantów. Pozostawało jeszcze pytanie: gdzie w tej plątaninie nanokabli i wszczepów krył się inny, obcy byt, którego wcale tam nie chciałem?
Umieszczony na ścianie pobliskiego budynku ekran rozbłysnął błękitnym światłem, na ułamek sekundy wyświetlając jakiś błąd systemu. Zgasł na moment, przechodząc zapewne w tryb szybkiej diagnostyki lub zwyczajnie się resetując, po czym całą jego powierzchnię wypełniła piękna kobieca twarz. Ciężko stwierdzić, czy do tej reklamy wykorzystano genetycznie wyidealizowaną modelkę, czy obraz wygenerowano komputerowo. Dziewczyna zdawała się patrzeć wielkimi migdałowymi oczami wprost na mnie, bezgłośnie poruszając pełnymi czerwonymi ustami. Jej białe, równe zęby zdawały się wręcz świecić w ciemności, blada, doskonała twarz wyglądała trochę nieludzko. Płynące u dołu wyświetlacza napisy reklamowały płatną aktualizację legalnych wszczepów, mającą podnosić ich wydajność i zapewniać „niesamowite doznania”. Nie byłem zainteresowany. Chińskie laboratorium oraz Kabel dostarczyli mi wrażeń zupełnie za darmo. Nierealna kobieta rozciągnęła usta w uśmiechu, lecz miałem wrażenie, że jej oczy patrzą na mnie smutno.
Chwilę zastanawiałem się, co robić dalej. Złamany nadgarstek wymagał uwagi, ale nie mogłem zjawić się na oddziale ratunkowym szpitala RepTeku ze świeżymi wszczepami pokrytymi stygnącą plazmą, gdyż mogło to wywołać całą serię niewygodnych pytań. Wiz.un pewnie znał kogoś, kto nastawi mi rękę bez szemrania, wystarczy, że dostanie odpowiednią liczbę czitów. Marzyłem też o tym, żeby się przespać, więc ruszyłem w stronę domu. Zadzwonię do szamana i poproszę o pomoc. Jest mi coś winien za wepchnięcie w to bagno.
Wrzaski o tej porze zdawały się zupełnie wymarłe. Opuszczone budynki patrzyły w mrok niewidzącymi oczodołami okien, te zamieszkałe były zamknięte i ciemne. Było mi to na rękę, w tym stanie wolałem nie rzucać się w oczy. Rytm moich szybkich kroków odbijał się echem od ścian i gubił gdzieś w pustych przecznicach.
Dotarłem do swojego bloku i cicho otworzyłem drzwi na klatkę. Moi patologiczni sąsiedzi musieli już spać, bo nie dochodziły mnie odgłosy kłótni.
Człowiek instynktownie wyczuwa drobne zmiany w swoim najbliższym otoczeniu. Zupełnie jakby nasz wewnętrzny radar ostrzegał, że dobrze znany fragment rzeczywistości odbiega od normy, że coś zaburzyło porządek, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Poczułem to już po kilku stopniach, ukłucie irracjonalnego niepokoju sprawiło, że przyspieszyłem wspinaczkę.
– Jebać twoje wytrychy, dawaj łom, wyważymy.
Ogłuszający huk eksplozji wstrząsa całym budynkiem, obłok pyłu wypełnia klatkę schodową. W uszach mi dzwoni, zaczynam biec. Wpadam na szóste piętro, widoczność ogranicza opadający właśnie tuman. Obok miejsca, gdzie jeszcze niedawno były drzwi mojego mieszkania, zauważam dwie leżące sylwetki. Jeden z mężczyzn spoczywa twarzą w dół na podłodze, drugi częściowo na nim, wpatruje się w sufit martwymi oczami. W jego klatce piersiowej zieje paskudna osmolona dziura, wokół powiększa się kałuża krwi. Umieszczona we framudze mina spełniła swoje zadanie.
Wpadam do mieszkania. Panuje w nim chaos, siła eksplozji była znacznie większa, niż planowałem. Umieszczając ładunek w drzwiach, musiałem przesadzić z ilością materiału wybuchowego. Kątem oka rejestruję jakiś ruch przy ziejącej w ścianie dziurze, ułamek sekundy później rozlega się huk i tuż obok mojej głowy świszczy kula. Zawracam do wygrzebującego się spod ciała kolegi niedoszłego włamywacza. Doskakuję do niego z prędkością, która zaskakuje mnie samego, kopię dłoń trzymającą pistolet. Broń sunie po betonie i nieruchomieje pod ścianą. Napastnik patrzy na mnie ze zdziwieniem, dwa kolejne kopniaki łamią mu nos i pozbawiają przytomności. Czuję dziwne mrowienie w całym ciele rozchodzące się od świeżych wszczepów, zupełnie jakby energia i adrenalina razem buzowały w nanokablach.