– To znaczy? – Coś w tym słowie bardzo mi się nie spodobało.
– To może prowadzić do trwałych zmian.
– Czyli?
– Może przejąć nad tobą kontrolę. Na stałe.
– Zaraz, zaraz. – Postanowiłem jej nie uwierzyć. To, że mogła mieć rację, było zwyczajnie nie do przyjęcia. – Przecież wtedy u Kabla to ja kierowałem nim. W każdym razie w pewnym sensie. Próbowałem złamać kod zamka, a cyfrak po prostu go zniszczył.
– Teraz też próbowałeś, nawet kiedy już zaczął się atak, pewnie podświadomie – wtrącił się Wirion, nie podnosząc głowy. – Wyglądało to tak, jakby wkurzył się, gdy nasz program robił ci skan. Wtedy postanowił pogrzebać nam w systemie. Z początku nie był nawet agresywny, raczej ciekawski, dopiero gdy program próbował go zablokować... – Zamiast skończyć zdanie, zatoczył ręką łuk nad dymiącymi jeszcze szczątkami.
– Pocieszające... – mruknąłem tylko.
– Neth, kontrola nad nim to jedno, a wykorzystanie zasobów to drugie – powiedziała Telsi.
– Wykorzystanie zasobów? – W pierwszej chwili nie zrozumiałem. – Że w sensie mnie?
– Twojego układu nerwowego. Cyfrak traktuje go jako źródło dodatkowej mocy obliczeniowej. Jeśli go przeciąży... – Tym razem to ona wskazała na wrak komputera.
Jedyny komentarz, na jaki się zdobyłem, to głośne przełknięcie śliny.
– Czy możesz go jakoś ze mnie... wyciąć? – zapytałem po chwili.
– Nie wiedziałabym, gdzie szukać. – Potrząsnęła głową. – Nawet gdybym usunęła ci całą instalację, on pewnie by został. Siedzi w twoim ciele. Nie wiem, jak to możliwe, ale taka jest moja diagnoza.
– Kurwa mać! – zaklął głośno Wirion, gdy po obudowie komputera, w którym grzebał, przeskoczyła błękitna iskra.
– Z ust mi to wyjąłeś – szepnąłem.
– Nie możesz go po prostu skasować? – zainteresował się stojący pod ścianą Gart. – Widziałem kiedyś, jak to robisz.
– Może i mógłbym, ale po prostu go nie czuję – odparłem. – Dopóki się nie ujawni, nie wiem nawet, że tam jest, a jak zacznie działać, nie potrafię go opanować.
Leżałem na łóżku polowym w głównej sali i patrzyłem w sufit. W mej głowie trwała gonitwa myśli, ale na żadnej z nich nie potrafiłem się skupić. Nie umiałem ułożyć planu, obmyślić kolejnego kroku. Wiedziałem tylko, że jutro Sidth załatwi kilka części, dzięki którym z Wirionem odzyskamy dane z mojego skanu. Nie sądziłem, by miały one w czymś pomóc, ale przynajmniej dawało to jakieś zajęcie. Pytanie tylko, co dalej. Hakerzy przebąkiwali coś, że może mojego dzikiego lokatora uda się usunąć, gdy dowiemy się o nim więcej. Nikthi twierdziła, że skoro on jest programem, może będą w stanie napisać antywirusa. Problem w tym, że nigdy wcześniej nie mierzyli się z usuwaniem cyfraka z człowieka.
Nabrałem przekonania, że jednak umrę. Załatwi mnie RepTek, Link, cyfrak lub zabezpieczenie wgrane przez Kabla. Mogłem szarpać się i kombinować, ale nie podnosiło to znacząco moich szans.
Z ponurej zadumy wyrwało mnie stłumione kaszlnięcie. Gart siedział sam przy stanowisku komputerowym, sącząc synt-whisky. Na uszach miał słuchawki, wpatrzony w ekran nie zwracał na mnie uwagi.
Jego długie palce zatańczyły po klawiaturze. Chłopak pracował szybko, choć widziałem wyraźnie, że oszczędza złamaną rękę. Na ekranie zamigotały wykresy, kilka tabel, wreszcie kopia jakiegoś maila.
– „Aktualizacja 2.0”? Co to właściwie jest? – zapytałem, gdy skończyłem lekturę.
– Wyobraź sobie aktualizację osobistego softu. Obowiązkową, przesyłaną do każdego, kto połączy się z siecią. Tyle że tym razem nie chodzi o reklamy czy nowy interfejs, ale o całkowitą kontrolę.
– Korporacja już ma całkowitą kontrolę, w końcu to jej Miasto – próbowałem ironizować, choć zaczynałem się domyślać, o czym mówił skrzypek.
– Nad wszczepami. Zamienią ludzi w bezwolnych niewolników – powiedział i upił łyk alkoholu.
– Przecież to bez sensu. Kolejna teoria spiskowa.
Nie wierzyłem mu, nie chciałem. Taki scenariusz napawał mnie lękiem. Szczególnie teraz, gdy na własnej skórze przekonałem się, że takie przejęcie implantów jest możliwe.
– Zresztą co mieliby na tym zyskać? Przecież i tak musimy żyć w ich mieście, płacić im za wszystko. Czego jeszcze mogliby chcieć?
– Większej władzy, to przecież oczywiste. – Gart kolejny raz wzruszył ramionami. – Zysków. Pomyśl tylko, sterujesz każdym krokiem ludzi. Decydujesz, kiedy mają spać, pracować, jeść...
Pokręciłem głową, wszystko to wydawało się mocno naciągane. RepTek nie był święty, ale perspektywa zamiany ludzi w pozbawione woli zombie była zbyt przerażająca, nawet jak na korporację. Nie bardzo widziałem też cel takiej manipulacji. W końcu i tak wszyscy byliśmy uzależnieni i kontrolowani przez władającą Miastem firmę.
– Masz konkretniejsze dowody? Jeden mail to trochę mało.
– Raczej poszlaki. Cały czas szukam, podsłuchuję... Oż kurwa!
Na ekranie błysnęły czerwienią litery układające się w napis „pilny raport meteo”.
– Wewnętrzny raport meteorologiczny, coś się kroi... – Gart stuknął palcami w klawiaturę. – Burza.
Pojebało ich wszystkich. – Tak Sidth skwitował sytuację w Mieście, po tym jak RepTek ogłosił, że zbliża się burza. – Zwykła zawieja, a wszyscy biegają, jakby świat miał się skończyć.
– Nie wiedzą, że skończył się już dawno? – Nikthi próbowała zażartować, ale wyszło to dość blado.
Wbrew temu, co mówił Sidth, burza stanowiła poważny problem. Co jakiś czas gdzieś znad Pustyni przyplątywała się taka pogodowa anomalia. Różnice ciśnień, powietrze unoszące się gwałtownie nad rozpalonym piaskiem czy cholera wie co jeszcze wywoływało silny wiatr, niosący w powietrzu całe wydmy pyłu. Wicher uderzał z ogromną siłą, zdolną zwalić człowieka z nóg i porwać w górę jak foliową torbę. Kiedy nadchodził samum, życie w Mieście praktycznie zamierało. Ludzie nie wychodzili z domów, zamykali na głucho okiennice, a na ulicach opętańczo wył wiatr. Mogło to trwać nawet kilka dni, podczas których Polis nie przypominało już jak co dzień oblężonej twierdzy w morzu piachu, ale wymarłą ruinę powoli pochłanianą przez Pustynię. Potem zawierucha kończyła się, a służby sprzątające jeszcze przez parę tygodni starały się doprowadzić metropolię do stanu używalności, zwożąc ciężarówkami piach do śluzy w Murze, przez którą wyrzucano go z powrotem na Pustynię. Zapchane zraszarki w końcu odtykano i powoli wszystko wracało do normy. Oczywiście fataliści twierdzili, że kiedyś taka burza ostatecznie zasypie RepTek Polis, grzebiąc nas pod wydmami. Pozostawała jedynie nadzieja, że tym razem skończy się na sprzątaniu.
– RepTek podaje, że mamy cztery godziny – powiedział Sidth, kładąc na stole kilka komputerowych podzespołów. – Czyli realnie niecałe pięć.
– Oczywiście wiedzieli o tym znacznie wcześniej. Nie ogłaszali w nocy, żeby uniknąć zamieszania. Przyniosłeś wszystko? – Wirion zaczął przeglądać części.
– Nawet więcej. – Haker mrugnął porozumiewawczo do kumpla. – Przyda ci się? – Wskazał na coś wyglądającego jak dwa duże procesory połączone dziwacznym radiatorem. – Moim zdaniem w sam raz do tego małego projektu, przy którym grzebiesz.
Szaman zapewne domyśla się, gdzie jestem, więc niewykluczone, że swoją wiedzą podzieli się z Linkiem. Trzeba szybko coś wymyślić albo zmienić kryjówkę. Burza była mi w tym wypadku na rękę. W zamieszaniu przed nią raczej nie będą mnie szukać. W chaosie, który zapanuje potem, będzie mi też łatwiej się przemieszczać. Część kamer na ulicach na pewno padnie, inne będą wymagały wymian porysowanych obiektywów albo chociaż czyszczenia. Korporacja, zajęta czym innym, przymknie swoje czujne oczy, zwiększając moje szanse na uniknięcie gangsterów, przynajmniej dopóki nie wymyślę, co dalej. Oczywiście to był optymistyczny wariant, zakładający, że do tego czasu nie wykończy mnie mój prywatny cyfrak albo zabezpieczenie Kabla.