– Skoro mam tu siedzieć parę dni, idę się przewietrzyć – oznajmiła Nikthi, wstając od stołu.
– Zazdroszczę – mruknąłem, bo zaczynałem już odczuwać lekką klaustrofobię.
– Chodź ze mną. – Dziewczyna wzruszyła ramionami. – Kontrolujemy monitoring wokół kwatery, żeby nikogo nie zaciekawiło, po co kręcimy się przy piwnicach opuszczonego budynku. Patroli nie powinno być w okolicy, są zajęci pilnowaniem porządku przed burzą, bliżej centrum.
Słońce w pierwszej chwili poraziło moje przyzwyczajone do piwnicznego półmroku oczy. Zmrużyłem je i ruszyłem za Nikthi na drugą stronę ulicy. Wokół było pusto i cicho. Mało kto mieszkał w tej dzielnicy, a wszyscy byli skupieni na przygotowaniach do nadciągającej wichury.
Już teraz wiatr wydawał mi się nieco silniejszy, ale mogła to być jedynie autosugestia. Drobiny piasku przewalały się po jezdni, zamierały na chwilę wzdłuż krawężników, by zaraz kontynuować swoją wędrówkę. Rozgrzane powietrze pachniało gorącym krzemem i czymś jeszcze, jakby ozonem. Gwałtowniejszy podmuch podniósł tuman kurzu i walające się gdzieniegdzie śmieci, rzucił nimi wzdłuż ulicy.
Dziewczyna usiadła na zacienionych schodkach prowadzących do jednej z kamienic, poszedłem w jej ślady. Wiatr zadął mocniej, rzucając nam w twarze drobiny piachu, po jezdni z hurgotem przejechał kawałek pordzewiałej blachy. W oddali rozległ się ponury pomruk gromu, niosący się znad wydm otaczających Miasto. Zaczynałem mieć wątpliwości, czy meteorolodzy RepTeku poprawnie ocenili prędkość burzy.
Sidth stanął na schodkach prowadzących do kwatery DTeku, osłonił oczy przed słońcem i wiatrem, rozejrzał się. Dostrzegł nas nieopodal, zamachał gwałtownie rękami.
– Nikthi! – starał się przekrzyczeć wyjący wiatr. – Enklawa nadaje!
Zdziwiony spojrzałem na dziewczynę, ale ona już zrywała się na nogi.
I dokładnie w tej chwili zza zakrętu wypada czarna terenówka. Opony piszczą, samochód traci przyczepność na pokrytym piachem asfalcie, lecz błyskawicznie ją odzyskuje. Pędzi w naszą stronę, jest niecałą przecznicę stąd. Nikthi odwraca się i zamiera zaskoczona, ruszam biegiem, zgarniając ją ze sobą.
W Polis autami jeżdżą tylko bogacze, politycy i gangsterzy – zresztą to często synonimy. Pierwsi i drudzy siedzą teraz w dobrze zaopatrzonych bunkrach, więc przybyli po mnie ludzie Linka.
Dopadamy zejścia do piwnicy, niemal taranując osłupiałego Sidtha. SUV z poślizgiem hamuje obok. Popycham przed sobą dziewczynę i hakera, wbiegamy do zawalonego korytarzyka. Na szczęście chłopak nie zamknął sekretnego przejścia. Rzucam szybkie spojrzenie za siebie, z samochodu wysypuje się właśnie trzech ludzi. Prowadzi ich Hardy, z którym miałem już kiedyś do czynienia. Link wykorzystuje go do poważnych zadań, a to oznacza, że naprawdę chcą mnie dorwać. Ostatni przebiegam przez drzwi, które zamykają się za mną z sykiem powietrza wypełniającego kompresory. Sekundę później w ścianę łomoczą już gangsterzy, zdążyliśmy w ostatniej chwili.
– Kto to, kurwa, był?! – Sidth w nerwach mówił podwyższonym głosem.
– Gangsterzy, ludzie Linka – odparłem, z obawą patrząc na ukryte drzwi.
W odpowiedzi rozległo się wściekłe walenie, które po chwili ucichło.
Hakerzy zlecieli się do śluzy, przez co zrobiło się dość ciasno. Zaczęli krzyczeć jedno przez drugie, Wirion gestykulował żywiołowo. Chaos trwał dobre dwie minuty, po czym Telsi uciszyła wszystkich kilkoma komendami wydanymi ostrym głosem.
– Drzwi wytrzymają, wracamy do kwatery – powiedziała, gdy wrzawa ucichła. – Marbel, ty zostaniesz, ale weź broń.
Osiłek skinął jej głową z poważną miną, zniknął na chwilę, po czym wrócił, dzierżąc rozklekotany karabin. Pozostali ruszyli w głąb kwatery, a Nikthi spojrzała na medyczkę z wdzięcznością. Widać miała problem z opanowaniem swoich ludzi, w kryzysowej sytuacji doświadczenia weteranki MedCoru bardzo się przydały.
– Włącz podgląd, chcę wiedzieć, co tam robią. – Dziewczyna odzyskała rezon.
Sidth posłusznie uruchomił podgląd z kamerki ukrytej w korytarzyku. Na obrazie niezłej jak na telewizję przemysłową jakości zobaczyliśmy trzech ludzi. Dwóch kręciło się pod śluzą, obmacywali ściany, opukiwali drzwi. Hardy tylko stał. Rozglądał się uważnie, szukając słabych punktów. Wreszcie zamachał rękami, wskazał na usta i zaczął coś mówić.
– ...jakąś ukrytą kamerę – rozległo się, gdy haker włączył fonię. – Wiem, że mnie widzicie i słyszycie.
Zrobił efektowną pauzę, jego pomagierzy nie przestawali węszyć.
– Nie zrobimy wam krzywdy. Wydajcie mutanta, a pojedziemy w swoją stronę.
Taka propozycja musiała paść. Gangster nie był głupi, wiedział, że przebicie się przez drzwi zajmie dużo czasu, a warunki pogodowe miały się wkrótce znacznie pogorszyć. Jadąc tutaj, nie mogli zakładać, że będę na zewnątrz, zatem z pewnością przyjechali przygotowani. Jakby na potwierdzenie moich obaw jeden ze zbirów wyszedł z przedsionka. Sidth uruchomił drugi monitor, przekazujący obraz z zewnątrz. Zobaczyliśmy, jak bandyta, osłaniając oczy od wiatru, grzebie w bagażniku terenówki.
– Mam dla was ofertę. Wywalcie mutanta, zapłacimy połowę tego, co oferuje RepTek. – Hardy, mówiąc to, cały czas poszukiwał wzrokiem kamery, ale urządzenie musiało być dobrze ukryte. – Wiecie, ile sprzętu można za to kupić? Przecież ten mutas nie jest jednym z was, to nie wasza sprawa! Jeśli tu zostanie, prędzej czy później wpadnie w łapy korporacji i nikt na tym nie zyska.
Szybko przyjrzałem się wpatrzonym w monitory hakerom. Nikthi miała zacięty wyraz twarzy, Gart nerwowo skubał krawędź bluzy. Telsi stała z założonymi rękami, całą sobą wyrażając chłodną obserwację, właściwą dobrze wyszkolonym specjalistom. Wirion i Sidth wyglądali, jakby się wahali. Trudno było im się dziwić, w końcu gangster mówił prawdę.
– To jak będzie? Bierzecie kasę? – kusił Hardy. – Zadzieranie z Linkiem jeszcze nigdy nikomu nie wyszło na zdrowie!
Palec Nikthi zawisł nad klawiszem, dziewczyna nerwowo przygryzła wargę. Zastanawiałem się, co powie. Kłamać nie mogła, gangsterzy widzieli mnie na zewnątrz. Wcisnęła przycisk i powiedziała tylko:
– Możesz się pierdolić.
Sidth z sykiem wypuścił powietrze, twarz Hardego, który właśnie odwrócił się wprost do obiektywu, rozciągnęła się w paskudnym uśmiechu.
Kolejny grom przetoczył się nad Pustynią, tym razem znacznie bliżej. Burza wyraźnie nabierała tempa.
– Kurwa... – odezwał się Wirion jako pierwszy.
Nie wiedziałem, czy kwituje decyzję przywódczyni, czy może komentuje działania zbira stojącego przy aucie, wyciągającego właśnie z bagażnika dwa ciężkie młoty.
– Dziękuję – powiedziałem tylko, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy.
Zawsze starałem się unikać długów wdzięczności, a ten zaciągnięty u nich zdawał się rosnąć z każdą godziną.
– Daj spokój. – Nikthi wzruszyła ramionami. Mimo stresu (lub właśnie przez niego) zauważyłem, jak przy tym nawykowym geście wędrują w górę jej piersi.
Zbir przytaszczył właśnie narzędzia do korytarza, razem z kumplem zaczęli walić nimi w ścianę. Dźwięki rozlegały się podwójnie, raz, gdy młoty trafiały w mur, a ułamek sekundy później, gdy wzmacniał je głośnik połączony z mikrofonem kamery. Wirion wyłączył fonię.
– Dobra, napsujmy im trochę krwi – rzucił haker, stukając w klawisze.
Widoczny na monitorze Hardy zaczął gestykulować i pokazywać coś swoim ludziom.
– Poczekaj chwilę. – Dziewczyna powstrzymała Wiriona, który wpisywał właśnie kolejną komendę. – Co on robi?
– Kurwa, nie kują ściany, tylko starają się odsłonić zawiasy – zrozumiał haker.
– Sprytnie – przyznałem. – W ten sposób będzie szybciej.
– Zdążą przed burzą? – zaniepokoiła się Nikthi.
– Nie wiem, ale możemy im trochę poprzeszkadzać – odparł Wirion, kończąc wklepywać polecenie.
Rozległ się głośny syk, korytarzyk, w którym stali gangsterzy, zaczął wypełniać się mgiełką.
– Gaz łzawiący – wyjaśniła Telsi. – Niestety, nie mamy nic innego.
– Dobre i to – przyznałem, patrząc, jak Hardy kaszle i dusi się, wygrażając wkoło pięściami. Chciał coś powiedzieć, ale zaniósł się ostrzejszym charkotem i ruszył do wyjścia, przez które już wybiegli jego pomocnicy. – Mam nadzieję, że nie mają masek.