W dużej sali Gart i Sidth przygotowywali zapasowe komputery, czyścili dyski i wyczyniali rozmaite cyfrowe czary. Telsi kazała Marbelowi zatargać tam MedBota, na wypadek gdyby „ten durny plan poszedł się kochać”. Wreszcie, po kilku godzinach wytężonej pracy, wszystko było gotowe.
Członkowie DTeku sprawdzali konsole, wszystkie wtyczki (oprócz tej przeznaczonej dla mnie) tkwiły już w swoich gniazdkach.
– Skąd w ogóle wiesz, że znajdziesz cokolwiek na tym serwerze? – Nikthi była sceptyczna, nawet kiedy cała instalacja w kwaterze głównej była już gotowa. – Przecież mogli nie wypuścić żadnej bety i trzymać wszystko na wewnętrznych maszynach firmy.
– Na to też jestem przygotowany – burknął skrzypek pod nosem, ale to nie zmyliło jego siostry.
– Przygotowany? – Spojrzała na niego czujnie. – Możesz sprecyzować?
– Jeśli na tym serwerze nic nie znajdę, spróbujemy nieco głębiej – odparł, nie patrząc w jej stronę.
– Gart! – krzyknęła. – Tego nie było w planie, to niebezpieczne i niewykonalne! Nawet nie wiesz, czy publiczny serwer ma stałe połączenie z komputerami korporacji!
– Fakt, nie wiem. Za to on wie. – Wskazał na mnie. – Jak widzisz, nie protestuje.
– Wiem – potwierdziłem. – Serwery publiczne nie są na stałe wpięte w wewnętrzną sieć firmy.
– No widzisz, mówiłam, że...
– Oprócz wyjątkowych sytuacji, takich jak burza – dodałem. – Wtedy ruch jest zbyt duży, więc w obawie przed kolejną awarią RepTek udostępnia część mocy obliczeniowej i przepustowości. – Słysząc te słowa, Gart uśmiechnął się tryumfalnie, więc postanowiłem sprowadzić go na ziemię: – Jednak na tych połączeniach zabezpieczenia nie będą słabsze ze względu na obciążenie.
– Czegoś tu, kurwa, nie rozumiem – do rozmowy włączył się Sidth. – Chuj wie czy w ogóle będzie trzeba wbijać tak głęboko. Może te dane, razem z jakąś betą tej jebanej aktualizacji, będą już na publicznym serwerze? Przecież firma musi przygotowywać jakoś dystrybucję, odciążać wewnętrzne zasoby. Wpierdolmy się tam najpierw, potem zobaczymy, co dalej.
Usta Marbela rozciągnęły się w szerokim uśmiechu na takie nagromadzenie przekleństw. Telsi nie wiedzieć czemu zgromiła osiłka wzrokiem.
Z Sidthem nikt już nie dyskutował. Ciężko stwierdzić, czy spowodowała to lawina wulgaryzmów, czy może niepodważalna logika przekazu. Zadziałać też mogła ciekawość, bo choć Nikthi chciała być głosem rozsądku, było widać, że jej natura hakerki aż się rwie do włamu.
– Dobra, to jedziemy – oznajmił Gart po chwili ciszy.
Musieli tu pracować równie ciężko jak Wirion i ja. Trzy sprzężone ekrany zapłonęły jednocześnie, gdy tylko włączyli sprzęt. Każdemu odpowiadało jedno stanowisko z konsolą. Domyśliłem się, że trzecie przeznaczyli dla Nikthi. Linie kodu bootowania i autodiagnostyki systemów pomknęły po monitorach z zawrotną prędkością, udowadniając, jak szybką maszynę zmontowaliśmy. Błysnęło potrojone logo DTeku – to ich autorski system operacyjny czekał na zalogowanie użytkowników.
Hakerzy zajęli miejsca przed klawiaturami. Nikthi pewnym ruchem odgarnęła z czoła wielokolorowe włosy. Gart rozruszał nadgarstek, nieznacznie krzywiąc się przy tym z bólu. Zdjął opatrunek, by nie krępował mu ruchów przy pracy. Sidth strzelił palcami, poprawił niepotrzebne mu do niczego okulary i skrobnął świeżo wyrastającego pryszcza. Najwyraźniej byli gotowi.
Telsi położyła mi dłoń na ramieniu i wskazała stojący nieopodal wygodny fotel. Ze stanowiskiem hakerów łączył go pojedynczy przewód, zakończony pozłacaną wtyczką w rozmiarze odpowiadającym mojemu nielegalnemu portowi.
– Ukryty port ma dużo większą przepustowość. – Weteranka MedCoru zdawała się czytać w moich myślach. – Siadaj.
Wykonałem polecenie, starając się nie zwracać uwagi na przymocowane po bokach pasy do krępowania rąk i nóg.
– Kiedy dadzą znak, wepniesz sobie wtyczkę – mówiła spokojnie, ale zobaczyłem na jej twarzy cień obawy, który sprawił, że ścisnęło mnie w żołądku. Ostatecznie, jeśli martwi się ktoś, kto widział już tyle co ona, ciężko zachować spokój. – Postaraj się nie kontrolować cyfraka, niech leci przez maszynę. Będę na bieżąco monitorowała twoje funkcje życiowe, szczególnie aktywność nerwową. Jeśli stwór zacznie cię wykorzystywać, podam adrenalinę, powinna pomóc znieść dodatkowe obciążenie. W razie problemów po prostu cię odłączę.
– Przypnij mnie – powiedziałem do Telsi.
Lekarka spojrzała na mnie zdziwiona.
– Te pasy są tylko na wszelki wypadek.
– Więc na wszelki wypadek przypnij mnie już teraz. Jeśli coś zacznie się dziać, możesz nie zdążyć, a wolałbym uniknąć ponownego usypiania metodą Marbela.
Uśmiechnąłem się do osiłka, który zamrugał z zakłopotaniem. Telsi położyła mu dłoń na ramieniu i wskazała pasy. Chwilę później nogi oraz ręce miałem już ciasno skrępowane, na skroniach i dłoniach wylądowały czujniki MedBota.
– Zainstalowałem exploita – oznajmił Gart, nie odrywając wzroku od monitora. – Powinniście zobaczyć backdoor, jest zagrzebany w panelu administracyjnym, przy module do personalizacji konsol.
Co ciekawe, wiedziałem, o czym skrzypek mówi. Technicy i koderzy RepTeku często ułatwiali sobie pracę, zostawiając ukryte furtki. Były one zwykle dostosowane, żeby po wpięciu bezpośrednim przez legalny port pracownika firmy o odpowiednim stopniu dostępu umożliwiać mu manipulację na poziomie pomniejszego administratora, bez konieczności każdorazowej autoryzacji wszystkich poleceń. Korporacja zwykle przymykała na to oko, mieli zbyt mało ludzi do obsługi systemów, żeby dodatkowo utrudniać im pracę.
– Widzę, jestem w środku. – Chude palce Nikthi zatańczyły po klawiszach.
– Ja też – potwierdził Sidth.
– Panie i panowie, witamy w RepTeku! – Gart zatarł ręce.
Zupełnie nie przypominał teraz spokojnego skrzypka, którego zobaczyłem na stacji metra. Widać było, że jest w swoim żywiole, nieco mroczniejszym niż muzyka, ale sprawiającym mu sporą frajdę.
Hakerzy jakiś czas buszowali po meandrach publicznego serwera. Na ekranach migały terabajty danych, za które wiele osób dałoby się pokroić. Dane osobowe, numery i kody kart czitowych, prywatna korespondencja mieszkańców Miasta. Wszystkie te informacje w zasięgu ręki, gotowe, by je wykorzystać. Nie tego jednak szukaliśmy. Sidth natknął się na ekran logowania do głębszego poziomu. Wyświetlił konsolkę systemową, wpisał kilka komend i odpalił program łamiący hasło. W okienkach z zawrotną prędkością zaczęły się pojawiać ciągi znaków. Odgadłem, że stosuje jakieś połączenie metody słownikowej oraz brute force. Dzięki zwiększonej mocy obliczeniowej poszło całkiem sprawnie. Umożliwił dostęp pozostałym, zauważyłem, że Nikthi w skupieniu przygryzała wargę. Z tym stopniem dostępu można już było sterować systemami utrzymującymi tę część Polis przy życiu. Cykle zraszarek, oświetlenie uliczne, przepustowość sieci, a nawet dostawy prądu czy wody. Ekran Garta przez chwilę pokazywał nawet informacje o sterowaniu jedną z pomp głębinowych.
Ten widok miał w sobie coś przerażającego. Udowadniał ponad wszelką wątpliwość, jak bardzo Miasto i jego mieszkańcy są zależni od technologii. Co więcej, jeśli trójka hakerów miała możliwość wyrządzenia takich szkód, strach było pomyśleć, jaką władzę nad życiem i śmiercią miały szychy z RepTeku. Wyłączenie systemu zraszarek, dostaw energii, przerwanie dystrybucji żywności i wody – wszystko w zasięgu kilku komend.
– Jebane gówno! – Sidth skwitował fakt, że jakieś zabezpieczenie właśnie wyrzuciło go z systemu. – Nikthi, możesz coś z tym zrobić? Namierza mnie i wywala.