Nikthi odblokowała drzwi, skrzydło uchyliło się z wyraźnym skrzypieniem. Rozległ się metaliczny szczęk: to zawias, który Hardy próbował wyrwać samochodem, przeciął stalową linkę. Weszliśmy po schodach i spojrzeliśmy na Polis.
Miasto tonęło w przyćmionym pomarańczowym blasku. Awaryjne oświetlenie odbijało się od wydm zalegających na ulicach, tworząc niesamowitą kosmiczną scenerię. Krajobraz wyglądał na iście księżycowy, oczywiście jeśli wierzyć w obraz Księżyca pokazywany od czasu do czasu w starych filmach dokumentalnych. Wszystko wokół zdawało się lekko nierealne, jakby nawiany pył zmiękczył kontury rzeczywistości. Wiatr szemrał już bardzo cicho, przesypując ziarenka po wierzchołkach diun. Nad nami rozciągało się czyste nocne niebo, upstrzone gdzieniegdzie gwiazdami, zdającymi się łypać w dół zimnym wzrokiem. Powietrze pachniało ozonem i czymś jeszcze, jakby metalicznym.
Szliśmy w milczeniu, podziwiając surrealistyczny krajobraz. Krzemowe ziarenka cicho skrzypiały pod nogami. Zostawialiśmy w dziewiczym piasku ślady butów, jakbyśmy byli odkrywcami nowego świata. Zresztą trochę tak było, w końcu wyszliśmy przekonać się, że burza nie starła Polis z powierzchni ziemi. Gdzieś w oddali zamruczał grom, oddalający się żywioł przypominał o sobie.
– Idziemy na dach – zakomenderowała Nikthi. – Coś ci pokażę.
Spojrzałem na wydmę będącą kiedyś terenówką Hardego. Pogrzebani w niej żywcem gangsterzy mogli stanowić problem, ale niewiele można z tym było zrobić. Obiecałem sobie, że wracając, odczepię chociaż tę linkę, inaczej, gdy ekipy RepTeku zaczną tu sprzątać, może paść kilka niewygodnych pytań. Już sam fakt znalezienia auta może sprawić, że zaczną węszyć zbyt blisko kryjówki hakerów, stalowy przewód łączący wóz z drzwiami zdecydowanie pogorszyłby sprawę.
Stojący na rogu automat był do połowy zakopany w piachu. Reklama w jego górnej części świeciła przytłumionym blaskiem, szyba była zupełnie zmatowiała od smagającego ją pyłu.
– Dziwne, że się nie przewrócił – zauważyła Nikthi, gdy stanęliśmy obok.
– Są przytwierdzone do chodników – wyjaśniłem, oglądając maszynę.
Dziewczyna zaczęła odgrzebywać szczelinę wyrzutową, ale piasek ciągle ją zasypywał.
– Czekaj, ja spróbuję – powiedziałem, delikatnie odsuwając ją na bok.
Teleskopowa pałka rozłożyła się z satysfakcjonującym syknięciem, zamachnąłem się i uderzyłem w przednią szybę. Szkło posypało się w dół srebrną kaskadą, rozległ się wbudowany alarm. Szybkim ruchem sięgnąłem do wnętrza maszyny i wyrwałem głośnik razem z kablami. Potem, nie zważając na szok na twarzy hakerki, spokojnie zacząłem wyciągać paczki moich ulubionych marek, w tym cały zapas czerwonych nailsów. Nie zapomniałem też o paczce lekkich mentoli dla Garta – skoro próbował jarać, niech zacznie od tego.
– Wiesz, że one są monitorowane?
– Nikt nie przyjedzie do uszkodzonego automatu zaraz po burzy, RepTek ma ważniejsze sprawy na głowie – odparłem, prostując się.
– Ej, kurwa! To nasze! – Zza rogu wyszło nagle dwóch szabrowników, zadając kłam mojemu twierdzeniu.
– Spokojnie, wystarczy dla wszystkich... – dziewczyna starała się uspokoić przybyszów.
Wyglądają na robotników któregoś z okolicznych zakładów, pewnie wylosowali dyżur w trakcie burzy. Jednak coś jest z nimi mocno nie tak. Niższy stoi z lewej i nie może opanować drżenia, po twarzy co chwila przebiega mu nerwowy grymas. Jego nieco tęższy kompan ma rozbiegane oczy, a drugi podbródek wyraźnie mu się trzęsie. Patrzy na automat wzrokiem, w którym jest coś desperacko drapieżnego.
– Ej, kurwa! Kurwa! – powtarza zupełnie bez sensu. – To nasze! Nasze! NASZE!!!
W ułamku sekundy pojmuję, że negocjacji nie będzie. Jednym ruchem zgarniam Nikthi za siebie i niemal odrzucam w tył. W ręku grubego błyska ostrze noża. Uginam kolana, szykując się do skoku, i wtedy następuje coś dziwnego. Świat zwalnia jak zatopiony w gęstym syropie. Walę tłuściocha w skroń pałką, siłą impetu wpadam na jego kompana. Obrywa łokciem w splot słoneczny, poprawiam mu jeszcze kopniakiem. Odwracam się, widząc, jak hakerka traci równowagę i powoli leci tyłem w stronę rozwalonego automatu. Łapię ją i stawiam na nogi, ogłuszający świst oznajmia powrót normalnego tempa czasu, zaraz potem rozlegają się dwa tąpnięcia ciał o piach. Spoglądam na dziewczynę, ale horyzont fika koziołka i sam padam na glebę.
Kilka minut później byłem już w stanie siedzieć. Opierałem się o ścianę kamienicy, próbując zrozumieć, co właściwie zaszło. Nikthi nerwowo przenosiła wzrok ze mnie na leżących na ziemi napastników. Grubszy nie miał połowy czaszki – krew, w tym świetle niemal czarna, wsiąkała w piach wokół jego głowy. Klatka piersiowa jego kompana była wyraźnie wgnieciona, z ust sączył się zasychający strumyczek posoki. Obaj byli martwi.
Ręce drżały mi tak bardzo, że przy próbie otwierania rozwaliłem paczkę papierosów, rozsypując fajki wszędzie wokół. Potem złamałem trzy, zanim udało mi się zgnieść chemiczny zapalnik i wreszcie zaciągnąć. Ogromny wyrzut adrenaliny pozostawił mnie dygoczącego i bezbronnego jak dziecko.
– Dasz radę wstać? – zapytała hakerka, gdy dopaliłem papierosa do filtra. – Musimy stąd spadać.
Pomogła mi się podnieść i wolnym krokiem oddaliliśmy się od miejsca zbrodni. Z każdą minutą czułem się coraz lepiej, po chwili szliśmy już zupełnie normalnie.
– Powiesz mi, co się właściwie stało? – Dopiero gdy zadała to pytanie, zauważyłem, jak bardzo jest roztrzęsiona.
– Nie zamierzałem ich zabijać – odparłem przepraszającym tonem. – Tylko unieszkodliwić.
– Nie o to mi chodzi. Skoczyłeś tak szybko, dosłownie w ułamku sekundy było po wszystkim.
– Nie wiem. Zobaczyłem nóż, potem jakby wszystko zwolniło.
– Raczej ty mocno przyspieszyłeś. – Nikthi pokręciła głową.
– Nigdy wcześniej nie zabiłem człowieka – powiedziałem, patrząc w dal.
– Inaczej oni zabiliby nas. – Złapała mnie za rękę. – Zauważyłeś, jak dziwnie się zachowywali? Byli po uszy naćpani neuroholem. Kiedy taki ćpun wpada w szał, zupełnie się nie kontroluje.
– Neurohol? Nie słyszałem o tym.
– Stosunkowo nowy biośrodek – wyjaśniła. – Pędzą to gdzieś w Industrialnej, podobno z pleśni zbieranej tylko na Przymurzu. Toksyczne świństwo, do tego lekko napromieniowane. Telsi twierdzi, że właśnie przez to neurohol jest narkotykiem hybrydowym. Wchodzi w jakąś reakcję z implantami, szczególnie tymi w rdzeniu kręgowym. – Hakerka wyrzucała z siebie kolejne zdania, najwyraźniej słowotok był jej reakcją na odpuszczający stres. Pozwalałem jej to z siebie wyrzucić, wiedząc, że dwa leżące na piachu trupy będą prześladować mnie jeszcze przez wiele nocy. To, że nie miałem wyjścia i zabiłem ich właściwie przypadkiem, miało niewielkie znaczenie w obliczu widoku krwi wsiąkającej w piach. – ...są agresywni, a jednocześnie niebezpieczni. Telsi w wolnych chwilach stara się opracować odtrutkę, ale na razie bezskutecznie.
– Wyglądali jak pracownicy którejś z fabryk – powiedziałem, gdy umilkła na chwilę. – Pewnie dostali dyżur, mieli pilnować maszyn, a zamiast tego przez całą burzę ćpali. Kurwa, zabiłem ich przez paczkę fajek.
– Zabiłeś ich, bo nie miałeś innego wyjścia – odparła Nikthi stanowczo. – Gdyby nie ty, to ja krwawiłabym teraz na piachu. Nie mówmy o tym więcej.
Rozumiałem, co miała na myśli. Śmierć w Polis była zjawiskiem powszechnym, ludzie zdążyli się z nią opatrzyć. Codziennie ktoś umierał z powodu choroby, nowotworu wywołanego nadmierną aktywnością słońca, a nawet zwyczajnie z gorąca.
Tyle tylko, że miałem wrażenie, jakby od czasu feralnego zlecenia w laboratorium chinoli Ponury Żniwiarz kroczył tuż za mną. Kabel, włamywacze, którzy odpalili minę, dwóch gliniarzy przy bramie, a teraz tych dwóch ćpunów, tym razem zabitych własnoręcznie. Zupełnie jakby cyfrowa Śmierć spoglądała mi przez ramię, szukając kolejnych ofiar.
Wzdrygnąłem się i z trudem opanowałem chęć obejrzenia się za siebie. Nikthi chyba to wyczuła, bo mocniej ścisnęła moją dłoń.