– Tu jest jeszcze jakiś kod, chyba do zaprogramowania tego ustrojstwa. – Gart znów przejął klawiaturę. – Tyle że wygląda na bełkot. Nie znam tego języka, nie mam pojęcia, co to niby ma robić. Chyba dopiero jak zbudujecie to... coś i wgramy kod, będziemy wiedzieć, co z tym robić.
– Albo i nie – burknął Sidth.
– Myślicie, że to „zagrożenie Polis” ma związek z cyfrakiem czy może Aktualizacją 2.0? – Skrzypek zadał pytanie nurtujące mnie już od dłuższej chwili.
Wszyscy zaczęli mówić niemal jednocześnie, wymieniając uwagi i przypuszczenia, doszło nawet do niegroźnej pyskówki.
Milczałem, ponieważ bardziej nurtowała mnie myśl związana z innym zagadnieniem. Objawiała się pulsującym pod powiekami stwierdzeniem, wypisanym zieloną komputerową czcionką.
„Możemy pomóc”.
– Dobra, pogadajmy o tym, co wiemy – powiedziała hakerka, widząc, że śniadania właściwie nikt nie je.
– Enklawa chce się spotkać.
– Enklawa, czyli właściwie kto? – postanowiłem doprecyzować. – Macie tam jakiś kontakt?
– Nie. Zawsze pisali w liczbie mnogiej, nikt nie przedstawiał się z imienia. Mogę kontynuować? Twierdzą, że Polis jest zagrożone i mogą pomóc. Polis czy Nethowi, to w tej chwili nieistotne.
– Niby dlaczego? Stawiasz swojego kochasia na równi z dobrem Miasta? – Sidth stawał się coraz bardziej nieznośny.
– Nie, nie stawiam. – Głos Nikthi był chłodny i opanowany, ale widziałem, że zaciska palce na krawędzi stołu, aż bieleją jej knykcie. – Ważne jest to, że chcą się z nami spotkać. Chcą pomóc.
– Dochodzimy do sedna problemu. – Wirion siorbnął kawy i skrzywił się, parząc sobie usta. – Jak niby mamy się tam dostać? Pociągi raczej do nich nie kursują, samochodu nie mamy.
– Na zewnątrz stoi terenówka – podsunął Gart.
– Zapomnij – ostudziłem jego zapał. – Zassała pyłu, silnik pewnie zatarty, resztę zrobiła burza. Poza tym skąd wzięlibyśmy paliwo, no i jak niby mielibyśmy wyjechać z Polis?
Zdałem sobie sprawę, o jakich mrzonkach właściwie mówimy. W Mieście krążyły wprawdzie legendy o szaleńcach, którzy się stąd wyrwali, ale nikt przy zdrowych zmysłach nie brał tego gadania na poważnie. Zresztą za Murem czekały kilometry spalonej słońcem pustki. Nawet jeśli ktoś opuścił metropolię inaczej niż oficjalnym transportem, zapewne zginął, a jego szkielet przykryły wędrujące wydmy.
Mimo to właśnie rozmawialiśmy o wyjechaniu w kierunku majaczącej w oddali Góry, roztrząsając kwestie techniczne, zupełnie jakby była to wyprawa metrem do innej dzielnicy. Kolejny już raz dotarło do mnie, jak wiele zmieniło się w ostatnich dniach. Nie tylko dla mnie, ale (jeśli ta cała Enklawa miała rację) także dla Polis. Niestety, nie wyglądało na to, że miały to być zmiany na lepsze.
– Ulep ma auto. Szybkie i duże – wtrącił Marbel między jednym kęsem a drugim. – Mówił, że umie wyjechać. Na Pustynię.
– Ulep? – zainteresowałem się.
– Mechanik, do tego świr – prychnęła Telsi. – Bajek ci naopowiadał, zapomnij o nim – mówiła szybko, a w jej głosie brzmiały nuty niepokoju. – Nigdzie nie wyjedzie. Poza tym jest jeszcze ten schemat. Co z nim?
Po sposobie, w jaki zmieniła temat, zorientowałem się, że coś ukrywa. Z jakiegoś powodu nie chciała drążyć wątku tajemniczego mechanika.
Sam osiłek chyba przestał interesować się dyskusją. Postanowiłem nie naciskać.
– Nie sądzę, żebyśmy tu coś wymyślili. – Wirion najwyraźniej miał na myśli siebie i mnie. – Trzeba zacząć montować to ustrojstwo i tyle. Może po wgraniu kodu naprowadzi nas jakoś na środek transportu, który mają na myśli ludzie z Enklawy? Albo ułatwi połączenie z nimi.
– Albo chuj z tego będzie – podsumował Sidth, wstając od stołu. – Pewnie będziecie potrzebowali części? – dodał szybko, zanim ktokolwiek zdążył go opieprzyć. – Wirion, zrób mi listę, później wychodzę.
Podszedł do zlewu i włożył kubek do zmywarki. Nikthi westchnęła z irytacją, Gart znów wzruszył ramionami. Pryszczaty haker najwyraźniej nie był w stanie pogodzić się z nową sytuacją w grupie, dobrze, że współpracował choć trochę.
– Dobra, plan jest taki. – Hakerka postanowiła podsumować spotkanie. – Wirion, Neth, spróbujcie złożyć ten... to... no, ze schematu. Może faktycznie naprowadzi nas to na jakieś rozwiązanie, może nie, ale sprawdzić trzeba. Ja wyjdę rozejrzeć się trochę. Popytam tu i tam, posłucham plotek.
– Nie sądzę, żeby ktoś plotkował o samochodach i wypadach na Pustynię – odparłem żartobliwym tonem.
– Pojęcia nie masz, o czym potrafią plotkować dziewczyny – odbiła piłeczkę, puszczając do mnie oko.
– Niewiele z tego rozumiem. – Wirion patrzył na wydrukowane schematy tajemniczego urządzenia przypięte do tablicy nad stołem. – Porąbane to jakieś.
– Powiesiłeś do góry nogami – zażartowałem, przygotowując narzędzia.
– Chyba faktycznie... – Druciarz odpiął papiery i przekręcił je o sto osiemdziesiąt stopni. – Nie, czekaj...
Zacząłem mu pomagać. W końcu uznaliśmy, że powinny wisieć pionowo zamiast poziomo, nie mogliśmy się tylko zgodzić, gdzie jest góra, a gdzie dół.
– Dobrze wiedzieć, że znacie się na rzeczy – rzucił kąśliwym tonem Sidth, przerywając naszą krótką sprzeczkę. – Wychodzę. Potrzebujesz części?
– Zrobiłem ci listę – odparł krótko Wirion. – Nie wiem, czy to wszystko, ale na początek wystarczy.
Haker wziął świstek papieru i wyszedł bez słowa. Mnie oczywiście nawet nie zaszczycił spojrzeniem.
– Nie przejmuj się nim. – Kolega po fachu chciał mnie chyba przeprosić za zachowanie chłopaka. – Sidth jest w porządku, tylko czasem ma humory. Przejdzie mu.
– Te związane ze mną i Nikthi raczej szybko mu nie przejdą. – Pokręciłem głową. – Dlaczego właściwie wysyłasz go po części?
– Dzieciak chował się na ulicy, w raczej... patologicznych warunkach. – Schemat wylądował wreszcie na tablicy, tym razem nie komentowałem jego położenia. – Zna chyba wszystkich paserów w Mieście. Potrafi skombinować takie rzeczy, że głowa mała. Nie wiem, skąd oni to biorą, ale czasem przynosi części z najnowszych projektów RepTeku. Nie wnikam, jak je zdobywa.
– Wspomniałeś coś o patologicznych warunkach? – spróbowałem pociągnąć go za język.
– Takie tam... Zresztą nieważne. – Zmieszał się na chwilę. – Od czego zaczynamy?
Już wcześniej zauważyłem, że Wirion niechętnie mówił o innych. Sprawy, które nie dotyczyły kabelków, kondensatorów i cyny, sprawiały, że czuł się niekomfortowo.
Dzień upłynął nam na budowaniu tajemniczego urządzenia. Zaczęliśmy od pojedynczych podzespołów, które potem łączyliśmy w większe instalacje. Niekiedy metodą prób i błędów, tych drugich było zresztą całkiem sporo. W trakcie wpadł Sidth i doniósł trochę gratów. Po zapachu i zachowaniu można było poznać, że na mieście trochę wypił. Druciarz dał mu listę jeszcze kilku komponentów, którą haker przyjął z pogardliwym uśmieszkiem. Obiecał dostarczyć wszystko wieczorem, nie były to jakieś unikatowe części. Niby wszystko było w porządku, ale wyraz jego twarzy jakoś mi się nie spodobał.
Wreszcie udało nam się zmontować trzy nieduże moduły, które przynajmniej z grubsza wyglądały jak fragmenty urządzenia z planu. Najbardziej charakterystycznym z nich był ten z wbudowanym ciekłokrystalicznym ekranikiem. Sam wyświetlacz wyszabrowaliśmy ze starej przenośnej konsoli do gier, którą Wirion znalazł na jednym ze swoich przepastnych regałów.
– Trochę to wszystko archaiczne. – Druciarz podrapał się w głowę, patrząc na nasze dzieło.
– Fakt, same części to jedno, ale tu nawet sposób łączenia jest jakby sprzed kilkudziesięciu lat. Wygląda na toporne, ale odporne. Co dalej?
– No właśnie, nie ruszymy bez tych paru gratów, które ma przynieść Sidth. Swoją drogą, to też jakieś starocie.
– Może zorganizujemy obudowę? – zaproponowałem, bo nie chciałem jeszcze opuszczać warsztatu. To oznaczałoby bezczynność, a ta z kolei sprzyjała jałowym rozważaniom i nerwowemu oczekiwaniu. Zdecydowanie wolałem zająć czymś ręce, a pora była zbyt wczesna, żeby zaczepiać Nikthi. – Coś porządnego, gdybyśmy faktycznie mieli zabrać tę maszynkę na Pustynię.