– Tego nie musisz wiedzieć. – Puściłem obelgę mimo uszu, wiedziałem, że jest to raczej oznaka ekscytacji niż faktyczna próba obrażenia mnie. – Mamy taką fantazję, mamy kasę. Ty podobno już to robiłeś. Chcesz zarobić?
Z tymi pieniędzmi oczywiście trochę blefowałem. Nie mieliśmy odłożonej żadnej okrągłej sumy, ale Gart zapewniał, że kilka komputerowych tricków, w których miałem mu pomóc, zapewni nam dostęp do sporej liczby czitów.
– To nie takie proste. – Zdjął czapeczkę i z chrzęstem podrapał się po przetłuszczonych włosach. – Jeździłem, ale to było kiedyś. Teraz bramy są szczelniejsze, Pustynia... groźniejsza. Do tego jeszcze zamontowali te działka na Murze... – Mówił tak, jakby sam chciał siebie przekonać, że jednak się da. Możliwe, że wspomnienie świata za barierą wywoływało w nim jakiś dreszcz emocji, miętosił czapkę w rękach, prowadząc wewnętrzną walkę. – Jak daleko? Kierunek obojętny? Chcecie się tylko przejechać czy czegoś szukacie? – Spojrzał na mnie podejrzliwie.
– Nie więcej niż pięćdziesiąt kilometrów. Południowy zachód.
– Góra? – domyślił się od razu.
– Tak. – Odsłoniłem wszystkie karty, jakie zamierzałem mu pokazać. – Więcej nie musisz wiedzieć.
– Sidth, czy on jest jakimś świrem? – zwrócił się do milczącego hakera. – A może was wszystkich porąbało?
– Ulep, kurwa, nie rób cyrków. – Chłopak przeszedł w tryb twardej negocjacji. – Podejmiesz się czy nie? Zawsze możemy pójść do Ariela.
– Tego partacza?! – Ulep wyraźnie się wkurzył.
– Ten partacz objechał cię na cacy w trzech ostatnich wyścigach – naciskał Sidth.
– Na Pustyni z nim zginiecie. Dobra. Siedemdziesiąt tysięcy.
Kwota, jaką wymienił, stanowiła małą fortunę, ale postanowiłem być cicho. Jak się okazało, słusznie.
– Sześćdziesiąt – powiedział Sidth spokojnie. – Dwadzieścia przed, reszta po robocie.
– Połowa przed, połowa po. Inaczej nigdzie nie jadę.
– Zgoda. – Haker wyciągnął dłoń, żeby przypieczętować umowę, ale Ulep się zawahał.
– Jest jeszcze coś.
– Kurwa, z tobą tak zawsze – westchnął chłopak. – Czego chcesz?
Mechanik poklepał się po kieszeniach i wyjął paczkę papierosów. Zapalił, nie częstując nikogo, i spojrzał na Marbela.
– Jego. Wpadłem ostatnio w drobne kłopoty. Ustawiane walki w klatce, przegrany zakład, takie tam. – Uciekł wzrokiem w bok. – Żeby spłacić dług, muszę dostarczyć mocnego zawodnika. Chcę, żeby Mech wszedł na ring.
– Za kasę, którą ci zapłacimy, spokojnie spłacisz swoje długi – zaprotestowałem, bo z góry wiedziałem, co o tym pomyśle powie pewna weteranka MedCoru.
– Nie rozumiesz. Zakład był honorowy, a zawodnik, którego wystawiłem, dał plamę na całej linii. Jeśli nie zorganizuję dobrego widowiska, nie będę mógł wystartować w derby.
– Derby to nie nasz problem.
– Owszem, wasz. – Jego twarz rozciągnęła się w chytrym uśmieszku. – Z Polis nie wyjedziemy przez żadną bramę, nie mam aż takich dojść. Trzeba będzie przez tunel kolejowy, razem z pociągiem. Tunele są połączone z metrem. Metro ze starymi miejskimi kanałami. Jeden z tych największych uchodzi do Koryta. Trzeba będzie tylko otworzyć grodzie.
– Tylko? – zakpiłem.
– Dla takich komputerowych magików to przecież żaden problem.
– Korzystałeś już z tej trasy?
– Nie, ale powinno się udać.
– Pocieszające. Tylko nadal nie rozumiem, co ma do tego Piaskowe Derby. – Jego argumentacja wydawała mi się naciągana.
– Jeśli zjedziemy do Koryta ot tak, zaraz ktoś się tym zainteresuje. Jeśli dopuszczą mnie do wyścigu, będziemy mogli uciec w czasie jednego z treningów.
Zastanowiłem się chwilę i uznałem, że jego plan faktycznie ma sens. Zrozumiałem też, że Telsi prawdopodobnie mnie zabije, gdy tylko o tym usłyszy. Cóż, będzie musiała wepchnąć się w kolejkę.
– Marbel...? – zwróciłem się do osiłka. – Co ty na to? Będziesz się bił?
Wielkolud zastanawiał się chwilę, po czym spojrzał na mnie nieco przytomniej.
– Mogę się bić. Fajnie być Mechem.
– Świetnie! – Ulep klepnął go po ramieniu i zatarł brudne dłonie. – Do jutra wszystko zorganizuję, przyjedźcie wieczorem, zapiszę adres. – Odwrócił się i ruszył w stronę roboczego stołu.
Złapałem go za rękę.
– Zaraz. Najpierw pokażesz, że mamy czym pojechać.
W oczach mechanika zobaczyłem dziwny, niemal gorączkowy błysk. Bez słowa zaprowadził nas na koniec warsztatu i jednym ruchem zerwał plandekę.
Sedan był ogromny. Klasyczna linia smolistoczarnego nadwozia miała w sobie jakąś drapieżną nutę.
– Poznajcie Królową – powiedział z nieskrywaną dumą.
– Myślałem, że potrzebujemy raczej terenówki. – Samochód był naprawdę piękny, nawet dla takiego laika jak ja, ale miałem wątpliwości, czy poradzi sobie na Pustyni.
– Żartujesz sobie? – prychnął w odpowiedzi Ulep. – To jest E38. Najlepsza fura, jaką kiedykolwiek wyprodukowano. Genialna myśl motoryzacyjna. Silnik V8 4,4 litra z moimi autorskimi modyfikacjami. Biturbo, przelotowy wydech, usztywnione gwintowane zawieszenie. Do tego skórzana tapicerka i pełen komfort. Nawiasem mówiąc, Ariel objechał mnie tylko dlatego, że Królowa stała w garażu, bo nie mogłem znaleźć do niej części. Teraz już mruczy jak złoto. – Pieszczotliwym gestem pogładził lakier. – Posłuchajcie.
Ryk silnika w zamkniętym garażu był ogłuszający, ale jednocześnie... podniecający. Czułem, jak wibruje mi przepona w rytm równej pracy potężnego motoru. Poczułem nawet lekki żal, kiedy Ulep go zgasił.
Podszedł do roboczego biurka i grzebał w nim chwilę. Wyciągnął jakąś pomiętą mapę, coś na niej dorysował i podał mi. Zdziwiłem się, widząc analogowy dokument. Mechanik był chyba gościem nieco starej daty.
– Macie tu zaznaczoną podziemną trasę, sprawdźcie ją wcześniej. Kiedy będziemy uciekać, wszystkie grodzie muszą być otwarte. Ale najpierw jutro o dwudziestej pod tym adresem. – Wręczył mi zapisaną karteczkę. – Pamiętasz jeszcze, jak to się robiło, co, Mech? – Zamarkował kilka ciosów w kierunku Marbela.
– Nie martw się, pamiętam. – W uśmiechu osiłka było coś niepokojącego.
– Wiedziałam. – Telsi zwiesiła głowę. – Kurwa, wiedziałam.
Na wiadomość o interesie, jaki dobiliśmy z Ulepem, zareagowała spokojniej, niż myślałem. Sidth zmył się, zanim weszliśmy do kryjówki, twierdząc, że chce jeszcze coś załatwić. Może również obawiał się wybuchu. Weteranka sprawiała wrażenie po prostu zrezygnowanej.
Gart, usłyszawszy sumę, jakiej zażyczył sobie mechanik, swoim zwyczajem wzruszył tylko ramionami.
– Zły zawód sobie wybrałem, trzeba było ludzi po Pustyni wozić – stwierdził, masując sobie kark.
– Dasz radę tyle zorganizować? – upewniłem się.
– Damy radę, z twoją pomocą.
– Wolałbym się nie podpinać, jakoś ostatnio niezbyt dobrze to znoszę – odparłem, choć wiedziałem, że pewnie będę musiał to zrobić.
– Nie ma takiej potrzeby. – Haker uśmiechnął się chytrze. – Co ty myślisz, że zanim się pojawiłeś, nie umieliśmy złamać firmowego kodu? Potrzebujemy raczej twojej wiedzy. Jeśli chcemy uniknąć wpadki takiej jak z tym wirusem w multiterminalach, będzie trzeba rozegrać to mądrzej. Daty aktualizacji, algorytm kluczy autoryzacyjnych, a przede wszystkim opóźnienia sprzętowe.
– Czemu akurat to? – zainteresowałem się.
– Multiterminale nie aktualizują się jednocześnie, prawda?
– Tak. Raz, że technicznie byłoby to trudne do zrobienia ze względu na obciążenie sieci, dwa, że jakakolwiek awaria położyłaby cały system – wyjaśniłem. – Wszystkie zmiany postępują kaskadowo.
– Właśnie to możemy wykorzystać. – Haker uśmiechnął się drapieżnie.
– Zastosujemy tego samego wirusa, sam mówiłeś, że jest dobrze napisany – Nikthi wtrąciła się do rozmowy. – Trochę go jeszcze zmodyfikuję, ale powinno się udać. Wpuścimy go tak, żeby kaskadował razem z drobnymi łatkami softu. Dziś wieczorem będzie dobrze?