Выбрать главу

Ochroniarze musieli zagrodzić drogę ludziom, którzy koniecznie chcieli iść za nim. Ledwie udało się ich przekonać, żeby nas wpuścili.

– Powiesz mi, dlaczego chciałeś ustawić walkę? – zapytałem Ulepa pozornie obojętnym tonem, kiedy zamknęły się za nami drzwi. – Odurzyć Marbela, żeby przegrał?

– Cco...? – Pobladł zaskoczony. – Ja nie...

Poczułem, jak ogarnia mnie wściekłość, i nie pozwoliłem mu dokończyć. Doskoczyłem z teleskopową pałką w dłoni, złapałem go za koszulę i uniosłem tak, że stanął na palcach.

– To Wydra! – Zaskoczony mechanik kwiknął cienkim głosem, kiedy wziąłem zamach. – Wydra mi kazał!

– Puść go, mówi prawdę. – Bukmacher wszedł do przebieralni w towarzystwie swojego goryla.

– Zechcesz mi to wytłumaczyć? – zapytałem, hamując wściekłość. Musiałem uważać; jeśli nie będę kontrolował emocji, sytuacja skończy się jak rozróba przy automacie z fajkami.

– Nie muszę. Ważne, że widowisko było udane. Wyszedłeś na zero – zwrócił się do Ulepa, którego postawiłem już na ziemi. – Przegrałeś dokładnie tyle, ile wyniosła twoja działka za przyprowadzenie zawodnika.

– Zaraz, zaraz – wtrąciłem się. – A ile Marbel dostanie za wygraną? – Nie potrzebowaliśmy tych pieniędzy, kłóciłem się jedynie dla zasady.

– To już sprawa między wami, miał zgarnąć coś z puli Ulepa. Hej, Mech! – Wydra podszedł do wielkoluda i poklepał go po ramieniu. – Świetna walka, chłopie! Jednego z nich posłałeś do piachu!

– Niechcący. – Osiłek zdawał się nieco zakłopotany. – Za mocno go ścisnąłem.

– Nie przejmuj się tym, ryzyko zawodowe. – Skrzywiłem się, słysząc, jak pozbawione znaczenia było dla bukmachera życie zawodników. – Jakbyś chciał jeszcze powalczyć, daj znać, miejsce zawsze się znajdzie.

– Nie będzie chciał – odpowiedziałem za Marbela.

Wydra spojrzał na mnie ponuro, ale nic nie powiedział. Zamiast tego znów zagadnął mechanika:

– Wystawiasz na derby swoją Królową?

– Jasne.

– Dobrze, wreszcie będzie na co popatrzeć – stwierdził i wraz z ochroniarzem opuścił szatnię.

– Kurwa, Ulep, wiesz, co powinienem ci teraz zrobić?! – tym razem nie wytrzymał Sidth. – Może powiem paru ludziom, że ustawiasz walki? Z wyścigami jest tak samo?

– Zrozumcie, nie miałem wyjścia. Wydra ma mnie w garści!

– Lepiej, żebyś od teraz nie miał przed nami tajemnic. – Zaakcentowałem swoje słowa, wyciągając pałkę w jego stronę. – Jeśli stwierdzę, że kombinujesz coś w kwestii naszej małej wycieczki, skręcę ci kark.

– W dupę sobie wsadź te groźby! – Okazało się, że oprócz smykałki do mechaniki Ulep miał także jaja. – Nigdzie nie muszę jechać!

– Musisz – odparłem spokojnie. – Inaczej Sidth podzieli się ze swoimi znajomymi wiedzą o twojej specyficznej etyce biznesowej. Chyba że nie będziemy się aż tak pierdolić i zwyczajnie cię zabiję. Dotrzymaliśmy naszej części umowy. – Wskazałem siedzącego ze spuszczoną głową, zmęczonego Marbela. – Twoja kolej.

Ulep wyraźnie pobladł i stracił ochotę, by się stawiać. Jednak dzisiejszego wieczora udowodnił, że nie można mu ufać. Trzeba go będzie pilnować, choć nie bardzo wiedziałem jak. Jeśli postanowi wykręcić jakiś numer przy wyjeździe z Miasta, niewiele mogłem na to poradzić.

Złożyłem i schowałem pałkę. Haker podał mi niedużą polową apteczkę, którą spakowała nam Telsi. Wytarłem twarz naszego zawodnika i założyłem prowizoryczny opatrunek na brew.

– Boli cię coś? – zapytałem, kończąc pracę.

– Wszystko po trochu. – Na twarzy osiłka widać było wyczerpanie walką i emocjami. – Nie chciałem go zabijać.

– Nie myśl teraz o tym. Wrócimy do kryjówki, Telsi cię obejrzy. Możesz iść?

– Mogę.

– Dostaniesz dostęp do konta z zaliczką – warknąłem, przechodząc obok mechanika. – Kiedy jedziemy?

– Skontaktujcie się ze mną jutro – odparł lekko drżącym głosem i podał mi zapisany na kartce numer. – Wpiszę się do derby, sprawdzę, kiedy są treningi. Pamiętajcie o otwarciu trasy.

– O to się nie martw.

Stacja metra wyglądała nieco sennie, choć może było to tylko moje wrażenie. Opadły ze mnie emocje, czułem się dziwnie wyprany i obojętny. Stojąc w środkowej części peronu, leniwie rozglądałem się na boki. Wypatrzyłem też migoczącą świetlówkę, lecz w jej pobliżu nie było tym razem żadnego cyfraka. Z tunelu raz za razem dolatywały podmuchy ciepłego wiatru niosącego zapach rozgrzanego metalu.

Ludzi było tu niewielu. Spóźniony biznesmen w wymiętym garniturze, wyglądający, jakby wypił co nieco na jakimś spotkaniu. Dwóch podpierających ścianę chłystków w płaszczach z imitacji skóry. Kobieta o zaciętym wyrazie twarzy i ustach ściśniętych w wąską kreskę, co chwila spoglądająca na zwisający z sufitu zegar. Sprzątacz zamiatający posadzkę z miną, która świadczyła, że wie, jak beznadziejny jest jego trud.

– Spoko, kurwa. – Sidth sprawiał wrażenie nadal pełnego energii. – Nieźle dzisiaj poszło.

Strzelił kostkami palców i zaszurał butami. Zrobił kilka kroków, potem zawrócił.

– Denerwujesz się czymś? – zapytałem zmęczonym głosem.

– Chuj tam denerwuję, nosi mnie, to wszystko.

Marbel kiwał się z palców na pięty, zapatrzony gdzieś w ścianę. Prowizoryczny opatrunek, który mu założyłem, przesiąkł krwią, ale trzymał. Telsi będzie ze mnie dumna.

– ...chyba twoja stara! – Jeden z wyrostków parsknął głośnym śmiechem, drugi mu zawtórował.

Odruchowo odwróciłem się w ich stronę, rechot poniósł się echem. Gdzieś w trzewiach tunelu słyszałem już nadjeżdżający pociąg.

– Wiecie co, skoczę jeszcze coś załatwić – rzucił nagle Sidth. – Może zarucham jaką kurewkę, spuszczę trochę pary... Marbel, świetnie się dziś spisałeś, człowieku.

Spojrzałem na nich dokładnie w chwili, gdy haker klepał osiłka po ramieniu. Dziwnie zwinął przy tym dłoń i wsunął ją pod kołnierz jego płaszcza. Zauważyłem, że coś tam włożył.

– Co ty... – zacząłem, lecz nie było mi dane skończyć, bo wiele rzeczy zdarzyło się prawie jednocześnie.

Sidth patrzy na mnie spłoszony, unosząc ręce w obronnym geście.

– To zaszło za daleko... – mówi, cofając się w stronę torów. – To oni! – krzyczy nie wiadomo do kogo i wskazuje nas palcem.

Sprzątacz za jego plecami rzuca miotłę i zaczyna iść w naszą stronę. Pociąg wtacza się z łoskotem na peron, lecz jedzie w pełnym pędzie, nie zamierzając się zatrzymywać. Zmęczony biznesmen podrywa się z ławki, sięgając pod marynarkę, a dwóch młodzików rusza na nas, odchylając poły płaszczy.

– Brać żywcem! – kobieta stara się przekrzyczeć hałas.

– Skurwysynu! – Wściekłość zalewa mnie czerwoną falą.

Rzucam się na zdrajcę, ten próbuje odskoczyć, ale jestem szybszy. Nie udaje mi się go złapać, ale popycham go barkiem. Chłopak uderza o mknący pociąg, wydaje z siebie krótki okrzyk i spada w szczelinę między stalowym gigantem a krawędzią peronu, wprost w objęcia śmierci.

Marbel patrzy oniemiały, nie rozumiejąc, co się dzieje. W rękach wyrostków pojawiają się karabiny, człowiek, którego wziąłem za menagera, dzierży krótki pistolet. Sprzątacz zaczyna biec.

Na schodach prowadzących na powierzchnię dudnią kroki, drogę ucieczki odcina właśnie oddział szturmowców. Jeśli zamierzali zdjąć nas po cichu, ich plan wziął w łeb. Rozlega się seria stłumionych wizgów – to tych dwóch z karabinami zaczyna do nas pruć. Dwie zakończone czerwonymi lotkami strzałki wbijają się w szerokie plecy Marbela.

– Na tory! – krzyczę do osiłka, widząc, że skład właśnie opuszcza stację. – Biegniemy za nim!

Oszołomiony wielkolud patrzy na mnie zdziwionym wzrokiem, popycham go i skaczę. Upadamy obok ciała Sidtha, któremu nie mam czasu się przyglądać. Chwilowo krawędź peronu osłania nas przed siłami RepTeku. Zdzieram z Marbela płaszcz, wyrywając z ciała igły i pozbywając się tego, co przyczepił tam haker. Osiłek wreszcie przytomnieje, zaczynamy biec za oddalającym się składem. Gardło pali żywym ogniem, drażnione przez uniesioną w powietrze chmurę tunelowego pyłu. Czerwone światełka składu nikną za łukiem. Za nami słychać już pogoń, szturmowcy z łoskotem zeskakują na tory. Słyszę strzały – ci już nie bawią się w żadne strzałki, kule rykoszetują od ścian. Silne walnięcie w prawą rękę sprawia, że padam, ale zaraz zrywam się na nogi. Ramię mam dziwnie bezwładne, bark odrętwiały. Przed oczami rozbłyskują mi nagle zielone fragmenty kodu. Znaki ASCI, chmura heksagonów i jakieś dziwaczne symbole zasłaniają mi na chwilę pole widzenia, pod czaszką rozlega się donośny ryk. W ciało wstępuje nowa energia, implanty zaczynają piec pod skórą.