Выбрать главу

Wszystko wokół pulsowało zielenią. Linie poleceń tworzyły otoczenie, z grubsza przyjmując kształty pomieszczenia, w którym leżałem. Było w nim coś znajomego, ale nie potrafiłem go rozpoznać. Pewnie gdybym zdołał się połączyć, wczytał ten kod, uruchomił translację... Może wtedy mógłbym...

– Neth! – Pochylający się nade mną stwór też był programem, tyle że zupełnie niezrozumiałym. Oplatająca go siatka zielonych cyfr i znaków nie miała sensu, już na pierwszy rzut oka zawierała zbyt wiele sprzeczności. – Neth, ocknij się, kurwa! – Wektory mojego położenia drgały, jakby ktoś nimi potrząsał, wraz z nimi podskakiwał fragment programu, który dostrzegałem. – Ja pierdolę, Neth, kurwa, co z tobą?!

W polu widzenia pojawiły się tekstury, spoczywające na kodzie jak na rusztowaniu i ukrywające ziejące czernią luki. Z początku były to tylko kawałki wyświetlające się w losowych miejscach, stopniowo łączące ze sobą. Potem zaczęło się renderowanie, a wraz z nim przyszedł ból. Cierpienie to też program, jakby wirus, który...

– Neth!!!

Świat wokół nagle całkowicie oblekł się w tekstury, kolory, dźwięki i zapachy, co przypominało zderzenie mojej jaźni z rozpędzonym pociągiem towarowym. Jęknąłem cicho, odwróciłem się na bok i zwymiotowałem na obrzydliwie wzorzysty dywan w mieszkaniu Wiz.una. Ucierpiało na tym jedynie moje gardło, bo tkaninie już nic zaszkodzić nie mogło.

Huczało mi w głowie, a przed oczami latały mroczki, ale wyglądało na to, że wróciłem do siebie. Leżałem na podłodze, spazmatycznie łapiąc powietrze. Bolało mnie całe ciało, wszczepy paliły żywym ogniem, ale symbiont chyba się wycofał. Sądząc po tym, w jakim byłem stanie, zrobił to w ostatniej chwili. Mrugnąłem kilkakrotnie, żeby pozbyć się przebłyskujących jeszcze gdzieniegdzie linijek kodu.

– Neth! – Szaman chyba zorientował się, że odzyskuję świadomość. – Wiesz, co narobiłeś? Co to było?!

– Potrójne morderstwo – zdołałem wybełkotać. – Trzeba będzie stąd spadać...

– Spadać?! Kurwa, ja tu mieszkam!

– Już raczej nie – mruknąłem i znów zapadłem w niebyt.

Obudził mnie kręcący w nosie ostry zapach otrzeźwiacza. Chciałbym powiedzieć, że czułem coś takiego pierwszy raz w życiu, ale przez lata ćpania kilkakrotnie musiałem z niego korzystać. Wyciąg z pleśniawca i kilku innych bioświństw, zamknięty w małym atomizerze. Obrzydliwe, ale skuteczne.

– Możesz usiąść? – Mój diler nadal był zdenerwowany, ale chyba zdołał się nieco opanować.

Spróbowałem zrobić, o co prosił, i – o dziwo – udało się, choć organizm ostro protestował.

– Daj mi coś na ból – szepnąłem.

Wiz.un zniknął na chwilę z pola widzenia, po czym wrócił z kilkoma wtyczkami.

– Nie, musi być bio. Nie mogę nic wpinać. – Mówiąc to, podwinąłem rękaw i ze wstrętem wyciągnąłem speedersa, nadal tkwiącego w legalnym porcie.

Gospodarz spojrzał na mnie zdziwiony, ale skinął głową. Tym razem patrzyłem, jak ostrożnie przestępuje nad ciałem jednego z goryli i przechodzi przez zasłonkę z grzechoczących koralików układających się w psychodeliczny wzór. Zafalowały, znów na ułamek sekundy ukazując kod, z którego tak naprawdę (czy naprawdę?) były utkane. Po chwili szaman wrócił, niosąc w ręku dwie niewielkie fiolki.

– Masz, wypij jedną – powiedział, podając mi szkło wypełnione bladym, mętnym płynem. – Na raz.

– Co to?

– Naprawdę chcesz wiedzieć?

Nie rozdrabniając się, szybko wychyliłem zawartość probówki. Smakowała ohydnie, ale zarazem orzeźwiająco. Już po kilkunastu sekundach moje cierpienie znacząco się zmniejszyło, odzyskiwałem też jasność myślenia.

– Musimy się zbierać – oznajmiłem, gdy udało mi się wstać. – Szybko.

– Pozabijałeś ich... – Szaman miał wyraźnie problemy z zaakceptowaniem rzeczywistości. – W moim mieszkaniu. Wiesz, co to znaczy?!

– Wiz.un, gdybym tego nie zrobił, oni zabiliby mnie. – Starałem się mówić spokojnie, ale miałem świadomość, że z każdą upływającą minutą poziom naszego zagrożenia rośnie. – Nie tutaj co prawda, ale nie miałbym żadnych szans. Wiesz, jaki jest Link. Nie znałem go osobiście, ale wiem, że dostaje to, czego chce. Nie miałem wyjścia.

– Dostawał. – Twarz dilera stężała, jakby wreszcie wszystko do niego dotarło. – Kurwa, nie powinienem był cię tu ściągać.

– Uratowałeś mi życie.

– Za to ty moje rozjebałeś! – krzyknął, oskarżycielskim gestem wskazując rozwalonego na fotelu martwego gangstera.

– Nie chcę nic mówić, ale wszystko zaczęło się od tego zlecenia na laboratorium chinoli – przypomniałem mu. – Słuchaj, naprawdę trzeba wiać. Za chwilę ktoś życzliwy doniesie RepTekowi, że słyszał strzały, i zaroi się tu od gliniarzy. W DTeku cię przyjmą, wszystko już załatwione.

– Tak po prostu? – zdziwił się szaman.

Westchnąłem ciężko (zakręciło mi się przy tym w głowie), ale wiedziałem, że nie ruszy się, dopóki nie dostanie odpowiedzi.

– Słuchaj, mogłeś zdradzić Linkowi ich kryjówkę, a nie zrobiłeś tego. Pomogą ci się zadekować, a z siecią wyczyniają takie czary, że załatwienie nowej tożsamości nie powinno być problemem. Zresztą RepTek nie będzie mocno węszył. Trzy trupy gangsterów w podejrzanej melinie...

– Wypraszam sobie...!

– Podejrzanej melinie ze sprzętem do kodowania nielegalnych wtyczek i pichcenia biodragów.

Rozejrzał się wokół i zastanawiał przez chwilę, po czym wolno pokiwał głową.

– Ryzykowny interes – stwierdził. – Nieudana transakcja.

– Dokładnie tak było. Firma nie będzie nawet cię szukać. A teraz chodźmy już – powiedziałem, ruszając w stronę drzwi.

– Jeszcze jedno. – Zatrzymał mnie, kładąc rękę na piersi. – Jak to zrobiłeś? Moje speedersy są pierwszorzędne, to wiem. – Wskazał wtyczkę leżącą na zarzyganym dywanie. – Wiem też, że nie aż tak. Nawet z podkręconymi implantami nikt nie jest taki szybki.

Zdawało mi się, że gdzieś w oddali słyszę zawodzenie syreny, wyobraziłem sobie wpadających tu szturmowców. W tej chwili nie miałbym z nimi najmniejszych szans. Wyczerpany i słaby, byłem łatwym celem.

– Wiz.un, spadajmy stąd! – powtórzyłem, już nie wiem który raz. – Opowiem ci po drodze.

Chyba wreszcie zrozumiał, że dalsze zwlekanie to proszenie się o kłopoty. Uznał jednak, że nie wyjdzie z pustymi rękami. Złapał swój komputer, zamknięty w ekranowanej metalowej walizeczce, do niedużego plecaka wrzucił trochę dziwnie wyglądającego sprzętu laboratoryjnego i czytnik.

– Masz może enBara? – zapytałem, gdy był gotowy. – Cholerne przekazy podprogowe.

– Wyjdzie ci na zdrowie, musiałeś spalić z milion kalorii – powiedział, wygrzebując baton z szuflady.

Wyszliśmy na zalaną słonecznym blaskiem ulicę. Szybko rozejrzałem się wokół, ale nie dostrzegłem gliniarzy. Wyglądało na to, że mieliśmy sporo szczęścia, ale nie należało go nadużywać.

Podskoczyłem, gdy ciszę rozdarł dźwięk syren, oznajmiających nadprogramowy cykl zraszania. Wiz.un mieszkał w centrum, tu korporacja szybko uruchomiła uszkodzoną przez burzę infrastrukturę.

– Dokąd teraz? – zapytał szaman.

– Ty do DTeku, ja do Koryta.

– Wykluczone. Po pierwsze, jesteś mi winien wyjaśnienia. Kurwa, jesteś mi winien znacznie więcej, ale na razie zadowolę się informacją. Po drugie, trzeba się zorientować, czy nikt nas nie śledzi. Dlatego cię odprowadzę, a potem pójdę do hakerów.

Jego drugi argument był oczywiście mocno naciągany. Gdyby byli tu jacyś ludzie Linka, nie śledziliby nas, tylko zwyczajnie rozwalili. Mimo to zgodziłem się, żeby poszedł ze mną.

Dysze na ścianach bloków plunęły rozpyloną wodą, w powietrzu zawisły tęcze. Ruszyliśmy, kryjąc się przed sztucznym deszczem i palącym słońcem w podcieniach budynków.

Gart czekał w umówionym miejscu. To właśnie z nim miałem pojechać na szaloną wyprawę do Enklawy. Stał w cieniu, u jego nóg leżał spory plecak.