Kiedy omawialiśmy plan, Nikthi z początku protestowała, nie chcąc narażać brata. Mój udział w ekspedycji był oczywisty (wciąż miałem w głowie słowa „ekstrakcja prawdopodobna”), lecz po zdradzie Sidtha zwolniło się miejsce. Skrzypek uparł się, że pojedzie, i ostatecznie postawił na swoim. Nie było zresztą wielkiego wyboru, pozostawał tylko on lub Nikthi, a dziewczyna była wyraźnie rozdarta. Było widać, że nie chce jechać, ale czuje się w obowiązku jako przywódczyni. Krótka dyskusja zakończyła się łatwym do przewidzenia rezultatem.
– Udało się? – zapytał Gart, gdy podeszliśmy do niego.
– Gdyby się nie udało, nie rozmawialibyśmy teraz – stwierdziłem. – Masz wszystko?
– Mam. Wiz.un, co z tobą? Jakoś dziwnie wyglądasz.
Szaman faktycznie był dość blady. Zaraz po tym, jak wywróciłem jego życie do góry nogami i zafundowałem solidną dawkę strachu i adrenaliny, opowiedziałem mu wszystko. O cyfraku, hakerach, Enklawie, Aktualizacji 2.0. Dla niego było to po prostu zbyt wiele naraz. Najpierw wpadł w tryb zaprzeczenia, potem już tylko milczał i słuchał. Podejrzewałem, że jeszcze długo będzie przetwarzał te informacje.
– To wszystko dość... niewiarygodne – rzekł, potwierdzając moje przypuszczenia. – Naprawdę wyjedziecie za Mur?
– Jeszcze dziś – skrzypek z uśmiechem potwierdził moje słowa.
– Weźcie mnie ze sobą.
Tego zupełnie się nie spodziewałem. Gart również, sądząc po jego minie. Przez dłuższą chwilę staliśmy po prostu z wybałuszonymi oczami.
– Żartujesz? – wydukałem w końcu.
– Nie – odparł Wiz.un zdecydowanie. – Moje dawne życie właśnie się skończyło, sam wiesz. Równie dobrze mogę zacząć nowe od czegoś wielkiego, mistycznego. Zrozumcie, taka wyprawa to dla szamana coś przełomowego, dotknięcie absolutu, podróż do innego świata, ale też wnętrza siebie.
– Łyknąłeś coś ze swoich biośrodków? – Byłem niemal pewny, że żartuje. Niemal. – Jakiś psychodelik? Nie rozumiesz, jakie to niebezpieczne? Jadę tam, bo inaczej zginę. Gart jedzie, bo jest durnym idealistą, który chce ratować Polis. – Skrzypek próbował zaprotestować, ale nie dałem sobie przerwać. – Możemy nie wrócić.
– Nic nie brałem. Mam świadomość ryzyka, ale mimo to proszę: weźcie mnie z sobą. Wiem, że uważacie mnie za dilera podszywającego się pod mistyka, ale jest dokładnie odwrotnie.
Tego już było za wiele.
– Wiz.un, kurwa... – zacząłem kolejną tyradę, ale nie było mi dane skończyć.
– Nie każcie mi grozić – przerwał mi w pół zdania. – Mógłbym przecież powiedzieć, że prosto stąd idę do pierwszej lepszej placówki RepTeku i opowiadam o wszystkim. Obśmieją się, pewnie mnie zamkną, ale na wszelki wypadek sprawdzą moją historyjkę, udaremniając wasze plany. Mógłbym tak powiedzieć, prawda?
– Wtedy rozwaliłbym ci łeb! – warknąłem.
– Dlatego nie mówię.
– Dobra. – Gart swoim zwyczajem wzruszył ramionami. – Chcesz ryzykować, twoja sprawa. W końcu jesteśmy ci coś winni.
Nie było sensu dalej dyskutować. Kazałem szamanowi zdobyć dla siebie zaopatrzenie na drogę, gdyż w plecaku skrzypka były zapasy tylko dla dwóch osób. Miał wrócić i spotkać się z Gartem wieczorem.
Zgodnie z planem mieliśmy teraz zameldować Nikthi, że wyszedłem cało z mieszkania Wiz.una. Poszliśmy do stojącego nieco na uboczu multiterminala. Podejrzewałem, że Gart wypatrzył go już wcześniej. Miał coś, co można było określić mianem hakerskiego szóstego zmysłu.
– Nie majstrowałem przy nim, więc lepiej nic nie mów i nie stój w polu widzenia kamerki – poinstruował mnie, zanim wsunął w szczelinę swoją przerobioną kartę z kabelkiem i przystawką.
Posłusznie odszedłem na bok, lecz tak, żeby móc słyszeć rozmowę.
– Nikthi? Udało się. – Gart przeszedł od razu do rzeczy. – Jest ze mną.
– To dobrze. – Nie wiedziałem, że tyle ulgi można zawrzeć w dwóch słowach.
– Mamy też dodatkowego pasażera. Kucharz się przyplątał.
– Jak to się... zresztą nieważne. Nie nabruździ? – Jej głos stał się bardzo rzeczowy.
– Nie, upilnujemy go. Kto wie, może się przydać. Dobra, kończymy. Trzymajcie kciuki.
– Wróćcie do mnie. Obaj – powiedziała, kończąc połączenie.
Cóż, generalnie taki mieliśmy zamiar.
W milczeniu poszliśmy do brzegu Koryta. Leżący u naszych stóp kanion wyglądał jak blizna na tkance Miasta. Wysokie obmurowane ściany wyznaczały brzegi niegdysiejszej rany, przerzucone nad nim mosty przypominały szwy. Pozostawione samo sobie, Koryto pewnie już dawno napełniłoby się nawiewanym piachem, ale RepTek do tego nie dopuszczał. Regularnie oczyszczano ten dziwny wąwóz, nie pozwalając całkowicie zabliźnić się ranie. Romantycy twierdzili, że firma pracuje nad sposobem przywrócenia Polis rzeki, na przykład dzięki wykorzystaniu wód gruntowych. Moim zdaniem Koryto było po prostu naturalną przeszkodą. W razie wybuchu epidemii czy zamieszek dzieliło Miasto i ułatwiało kontrolę. Patrole na dnie, posterunki na mostach. Nie wiedziałem, czy takie myślenie robiło ze mnie realistę, pesymistę, czy cynika. Pewnie każdego po trochu, do kompletu z mutantem.
– Trochę jak wycinek Pustyni, nie sądzisz? – Gart przerwał moje rozważania. On widział Koryto nieco inaczej. – Taka próbka tego, co zastaniemy za Murem.
– Nie sądzę, żeby cokolwiek mogło nas na to przygotować – odparłem nieco ponuro. – Którędy zejdziemy?
– Tam, przy moście, są schody. Ulep już powinien być na dole.
Ulepa znaleźliśmy dzięki jego wskazówkom w jednej ze ślepych bocznych odnóg Koryta. Stało tu kilka skleconych z blachy wiat – prowizorycznych garaży dla ścigających się zapaleńców. W każdym stał jakiś samochód. Nie znam się na motoryzacji, ale wyglądały na szybkie. Jeden z nich – całkiem spory sedan – wyjechał właśnie i z głośnym rykiem pomknął w stronę odległego mostu. Przygotowania do Piaskowego Derby szły pełną parą.
Królowa mruczała. Potężny silnik chodził na jałowym biegu, Ulep zaglądał pod maskę. Kiedy podeszliśmy bliżej, poczułem, jak moje wnętrzności wibrują w rytm potężnego motoru.
– Podniosłeś zawieszenie – stwierdziłem zamiast powitania.
– Tak. – Mechanik nawet nie podniósł głowy. – Mówiłem ci, jest gwintowane. Przyda się dodatkowy prześwit.
Stęknął głośno, grzebiąc przy samochodzie, pomruk stał się nieco głośniejszy.
– No, wreszcie – skwitował swój sukces i zamknął maskę. Podejrzliwie rozejrzał się wkoło i przeszedł na konspiracyjny szept. – Zaliczka dotarła, część już zdążyłem wydać.
Zaprowadził nas do tyłu auta i otworzył bagażnik. Pod wykładziną, w niedużej wnęce, leżały trzy butle bez oznaczeń, połączone elastycznymi przewodami.
– Nitro – szepnął wyraźnie zadowolony. – Daje niezłego kopa – dodał, widząc nasze niepewne miny.
– To nie wyścig.
– Mocy nigdy za wiele. Właśnie miałem się przejechać. Jedziecie ze mną? – zapytał, puszczając do mnie oko i wskazując na nieduży palnik acetylenowy na tylnym siedzeniu.
Muszę przyznać, że byłem pod wrażeniem. Wcześniej trzeba go było namawiać na ten wypad, a teraz proszę, sam wychodzi z inicjatywą. Domyślałem się, że to nie pieniądze tak na niego działały, w każdym razie nie tylko one. Ulepa ciągnęło za Mur, zrozumiałem to już przy pierwszej rozmowie. Miał ten błysk w oku, który mówił, że tęskni za czymś, czego chyba nawet nie potrafił nazwać. Ciekawe, czy wszyscy, którzy byli poza Polis, tak mają. Czy ja doświadczę tego samego, kiedy tu wrócę? „Jeśli”, a nie „kiedy”, poprawił mój wewnętrzny pesymista.
– Jasne, zobaczmy, jak śmiga – odparłem krótko.
Rozbawiło mnie to, że mechanik, zanim wsiadł za kółko, długo i dokładnie szorował ubrudzone smarem ręce. Musiał naprawdę kochać ten samochód. Kilkadziesiąt sekund później zrozumiałem dlaczego.
Wypadamy z bocznej odnogi, szerokie koła buksują w piasku. Królowa leci bokiem, Ulep, pulsacyjnie naciskając gaz, utrzymuje ją w drifcie, jednocześnie cały czas przyspieszając. Silnik ryczy na wysokich obrotach, obraz za oknem zmienia się w rozmazaną plamę. Kontra kierownicą i mkniemy już prosto. Most zbliża się bardzo szybko, mam wrażenie, że Ulep rozbije nas o przęsło. Mijamy je niebezpiecznie blisko, skręt, gaz i znów drift. Pasy bezpieczeństwa trzymają mnie mocno, kiedy szalony kierowca urządza sobie slalom między podporami, zakończony trzema kółkami, podczas których cały czas Królowa mknie bokiem. Wreszcie ostre hamowanie i przejażdżka się kończy.