– Będę rzygać – słabym głosem oznajmił siedzący z tyłu Gart.
Uchylił drzwi i opróżnił żołądek na piach.
– Nieźle. – Nie sądziłem, że Ulep potrafi się tak szeroko uśmiechać. – A to wszystko bez nitro.
Odgłosy dochodzące z tyłu świadczyły, co skrzypek myśli o nitro.
– Krata jest tam, we wnęce. Nie będzie cię widać z garaży, ale się pospiesz. – Mechanik wskazał mi zamknięty tunel. – Weź palnik i przepal tak, żeby się trzymało, ale łatwo było wyrwać. On zostaje?
– Tak, ale muszę jeszcze chwilę z nim pogadać.
– Byle szybko.
Pomogłem skołowanemu Gartowi wysiąść i zaprowadziłem go za podporę mostu, tak żeby Ulep nas nie widział.
– Wiesz, jak się z tym obchodzić? – spytałem, podając mu orła. – Przeładowujesz, nabój w komorze, strzelasz. Kopie jak skurwysyn, więc gdybyś musiał go użyć, dobrze wymierz pierwszy strzał. Drugi raz możesz już nie dać rady strzelić. Daję ci go, na wypadek gdyby nasz kierowca się rozmyślił lub zaczął wydziwiać, albo jeśli napotkacie inne problemy.
– Tobie nie będzie potrzebny? – Skrzypek przyjął broń z niepewną miną.
– Tam, gdzie idę, lepiej nie robić hałasu, inaczej nici z planu. Zamkną grodzie i nigdzie nie pojedziemy.
– W takim razie weź to. – Podał mi swoją zmodyfikowaną kartę. – Umiesz tego używać?
– Nie żartuj, byłem technikiem RepTeku. Dzięki.
– Powodzenia. – Skinął mi głową i wrócił do samochodu.
Ryknął silnik, spod tylnych kół wystrzeliły fontanny piachu i Królowa pomknęła w kierunku prowizorycznych garaży. Zapadając się w piasku po kostki, podszedłem do zakratowanego wejścia. To musiał być główny kanał burzowy z dawnych czasów, jego średnica była tak duża, że samochód spokojnie się tam zmieści.
Dokładnie obejrzałem kratę. Była nieco nadgryziona zębem czasu, lecz nadal solidna. Palnik Ulepa był nieduży, paliwa w nim niewiele. Musiałem zatem dobrze wybrać punkty, w których osłabię barierę. Zacząłem od wycięcia wejścia, z którego sam skorzystam. W prawym dolnym rogu przepaliłem jeden z prętów w dwóch miejscach i wybiłem go kopniakiem. Odczekałem kilka minut, żeby rozgrzane krawędzie nieco ostygły, po czym przez powstałą szczelinę wczołgałem się do tunelu.
Połknęła mnie ciemność, owionął chłód. Zapach też był tu inny, z trzewi Polis lekko zalatywało stęchlizną. Stałem tak chwilę na granicy światów, zanim zabrałem się do roboty. Nie odczuwałem klaustrofobii, po prostu psychicznie przygotowywałem się do tego, co miałem zrobić. Najbliższe godziny spędzę w mroku, więc cieszyłem się światłem wpadającym przez kratę.
Ponownie włączyłem palnik i ponacinałem pręty tak, żeby dało się je w miarę łatwo wyrwać. Zastanawiałem się, czy zabrać palnik ze sobą, ale gaz skończył się, kiedy pracowałem nad przedostatnim cięciem. Trudno, trzeba będzie mocniej szarpnąć, ale dla Królowej to nie problem.
Włączyłem latarkę i obejrzałem mapę Ulepa. Według niej kanał burzowy ciągnął się aż do jednej z mniejszych bocznic metra. Tam zapewne znajdę pierwszą z grodzi, które powinienem otworzyć. Bocznica na jednym końcu graniczyła z tunelem kolejowym prowadzącym za Miasto. To właśnie nim mieliśmy opuścić Polis. Wyglądało na to, że czekają mnie dwie główne przeszkody. Nie było sensu dłużej zwlekać. Ruszyłem w czerń.
Na dnie burzowca zalegał pył i śmieci, na szczęście z prawej strony znajdowała się murowana kładka. Kiedyś służyła pewnie pracującym tu ludziom, umożliwiając przejście bez brodzenia w wodzie, dziś też ułatwiała mi poruszanie się. Szedłem szybkim krokiem, tnąc ciemność promieniem latarki. Trzymałem się głównego kanału, niekiedy tylko rzucając okiem w boczne odnogi. Gdzieniegdzie ściany pokrywały zacieki wilgoci, skraplającej się tutaj lub ściekającej po cyklach zraszania. W tych miejscach na murze pleniły się liszaje różnych gatunków pleśni, niektóre z nich fosforyzowały lekkim błękitnym światłem. Jeśli gdziekolwiek w Mieście życie kwitło samoistnie, to właśnie tutaj.
Odgłos moich kroków odbijał się echem, z powierzchni nie dochodziły żadne dźwięki. Już po kilku minutach marszu ogarnęło mnie dziwne uczucie. Wyczerpanie walką, użyty speeders i przejęcie przez cyfraka robiły swoje, ale nie tylko o to chodziło. W ciemności i samotności mózg zaczyna tworzyć sobie rozrywki, które wcale rozrywkowe nie są. Co chwila zdawało mi się, że słyszę szurnięcie gdzieś z boku lub za plecami, widzę kształt przemykający w ciemności tuż za granicą światła rzucanego przez latarkę. Czułem, jak serce zaczyna bić mi szybciej, i siłą woli powstrzymywałem chęć odwracania się lub puszczenia biegiem. Doprawdy dziecinada! Tłumaczyłem sobie, że tunel jest pusty. W odpowiedzi kochana wyobraźnia co rusz podsuwała mi obrazy. Sfora mutantów żyjących w ciemnościach. Nie znają światła dziennego albo go nienawidzą. Pokryte guzami i wrzodami ciała, ślepe, zarośnięte bielmem oczy, ostre szpony i kły. Zdegenerowani do granic możliwości ocaleni z Błękitnej Plagi, od pokoleń krzyżujący się między sobą. Szaleńcy, którzy żrą pleśń porastającą ściany, uzależnieni od jej narkotycznych właściwości. Niegardzący ludzkim mięsem.
Zdałem sobie sprawę, że stale przyspieszam, i zmusiłem się do zatrzymania. Odczekałem, aż umilknie echo moich kroków, i wziąłem kilka głębokich wdechów. Chłodne, nieco stęchłe powietrze. Żadnych dźwięków, żadnych mutantów. Tunel przede mną zakręcał łagodnym łukiem. Kiedy udało mi się uspokoić, ruszyłem w tamtą stronę. I zaraz za zakrętem napotkałem pierwszą poważną przeszkodę.
Gródź była ogromna. Dwuskrzydłowa, masywna, wyglądała na nigdy nieużywaną. Sądząc po konstrukcji i miejscu, gdzie się znajdowała, wstawiono ją tutaj podczas którejś z kolejnych przebudów systemu. Trzewia Polis były stare, ich historia sięgała podobno jeszcze czasów przed powstaniem Pustyni i Muru, zanim RepTek przejął kontrolę. Modyfikowane dziesiątki razy, ostatnie większe prace prowadzono podczas budowy najnowszej linii metra. Byłem zbyt młody, żeby to pamiętać, ale podejrzewałem, że ta bariera powstała właśnie wtedy. Niestety, ta wiedza nie mogła pomóc w rozwiązaniu pewnego podstawowego problemu. Po mojej stronie nie było mechanizmu otwierającego.
Chwilę bezradnie przyglądałem się tej masie stali, omiatając ją snopem światła. Wydawało mi się zupełnie nielogiczne wstawianie drzwi otwieranych tylko z jednej strony, ale w końcu budowała je korporacja, więc wszystko było możliwe. Wreszcie wypatrzyłem niewielki wpuszczony w ścianę terminal. Nie zauważyłem go wcześniej, ponieważ był dosłownie zarośnięty kurzem. Podszedłem bliżej i zrozumiałem swój błąd. To nie był kurz, tylko włochata pleśń. Gdzieś ze ściany sączyła się woda, ściekając na urządzenie. Przetarłem je ręką, ale ekran okazał się martwy, elektronikę całkowicie zniszczyła wilgoć.
Wróciłem do badania najbliższej okolicy. Nie znalazłem siłowników otwierających wrota (mógłbym spróbować uruchomić je ręcznie), więc zapewne były za barierą. W przeciwległą ścianę wpuszczono metalowe szczeble prowadzące do góry. Poświeciłem tam i zobaczyłem nieduży właz w sklepieniu. Czyżby jakiś korytarz techniczny? Z braku innych opcji postanowiłem spróbować.
Szybko wspiąłem się po drabince i naparłem plecami na klapę, która wbrew głosowi mojego wewnętrznego pesymisty ustąpiła z cichym szurnięciem. Podciągnąłem się do góry i uderzyłem o coś głową. Przejście było tak niskie, że mogłem się w nim jedynie czołgać. Poczułem rosnącą klaustrofobię, ale wtedy implanty znów lekko zapulsowały ciepłem. Drzemiący w moim ciele cyfrak nie lubił chyba irracjonalnego strachu i ponownie dał o sobie znać, tym razem na szczęście w bardzo subtelny sposób. Trochę spokojniejszy wpełzłem do tunelu. Biegły tu jakieś kable, przejście wyglądało jak fragment korytarza inspekcyjnego, o którym (na moje szczęście) ktoś zapomniał i pozostawił otwarty. Kilkanaście sekund pełzania w ciasnocie na brzuchu ciągnęło się niemiłosiernie. Wreszcie dotarłem do drugiego włazu, odsunąłem go i spojrzałem w dół.