Wchodziłem na niebezpieczny teren. Bocznica kolejowa systemu metra była używana, mogłem tu natknąć się na ludzi oraz kamery, a unikanie wykrycia było koniecznością. Na szczęście w miejscu, gdzie miałem zejść, panowały ciemności. Nie zapalałem latarki, tylko wymacałem pierwszy szczebel. Niestety, w wąskim tunelu nie było się jak odwrócić, więc czekało mnie zejście głową w dół. Wysunąłem się ostrożnie, stopniowo opierając ciężar ciała na rękach. Kiedy w połowie byłem już na zewnątrz, poczułem, że spadam. Na szczęście zdołałem wykorzystać grawitację i obrócić się, unikając upadku. Zasunąłem za sobą klapę, cicho zszedłem z drabinki, przypadłem do ściany i rozejrzałem się wokół. Kanał zakończony grodzią znajdował się w odległym końcu podziemnej bocznicy. Samo torowisko było oświetlone, ale tutaj skrywał mnie mrok. Niestety, na tym kończyły się dobre wiadomości. Wypatrzyłem co najmniej czterech pracujących tu robotników. Kręcili się po torach, coś przy nich majstrując. Istniała spora szansa, że zauważą otwarcie bariery, ale niewiele mogłem z tym zrobić. Należało się za to upewnić, że wrota pozostaną otwarte.
Odczekałem chwilę, aż kolejarze odejdą kawałek, i przystąpiłem do pracy. Terminal po tej stronie wyglądał na cały, ale z jakiegoś powodu nie działał. Stuknąłem w kilka klawiszy, niestety, ekran pozostał ciemny. Brak możliwości użycia karty Garta nieco komplikował sprawę, niemniej nie zamierzałem się jeszcze poddawać. Podważyłem obudowę klawiatury i obejrzałem elektronikę. Urządzonko miało tylko jedną funkcję, więc jego budowa nie była zbyt skomplikowana. Szybko znalazłem przyczynę problemu: zimny lut w układzie zasilania. Mogłem to naprawić i złamać kod, ale skoro już dobrałem się do wnętrzności, zastosowałem inną metodę. Rozkruszyłem paznokciem utlenioną cynę i oczyściłem uwolniony kabelek. Odnalazłem zworkę przywracającą ustawienia fabryczne, po czym przywróciłem zasilanie, przytrzymując przewód w punkcie. Drugą ręką wpisałem kod, jaki dostaje na start każde urządzenie wyprodukowane lub naprawione przez korporację: 737835, czyli „RepTek” na numerycznej klawiaturze. Ekran ożył (stałem tak, żeby zasłaniać jego blask przed wzrokiem robotników) i wyświetlił menu. Szybko obejrzałem się za siebie, sprawdzając, czy moja obecność nadal pozostaje tajemnicą. Wybrałem opcję otwarcia bariery i odruchowo zacisnąłem zęby, klikając potwierdzenie. Siłowniki ożyły z cichym stęknięciem zastanych mechanizmów. Gródź drgnęła sekundę później, uniosła się ruda mgiełka rdzy, zaskrzypiały masywne zawiasy. Wrota otwierały się rozpaczliwie powoli, robiąc przy tym mnóstwo hałasu. Musiały chyba trochę opaść, bo szurały o betonową podłogę. Stałem, trzymając ten cholerny kabelek, i patrzyłem to na powiększający się prześwit, to znów na robotników. Rumor w ciemnym kącie oczywiście zwrócił ich uwagę. W polu widzenia miałem dwóch: jeden wyraźnie grubszy od drugiego, ledwo mieścił się w odblaskowej kamizelce. Byli zbyt daleko, żeby mnie zobaczyć, ale tęższy wymachiwał latarką w moją stronę i żywo gestykulował do kolegi. Płynęły kolejne sekundy, szczelina między wrotami powiększała się z hałasem. Grubas nareszcie przekonał współpracownika i ruszyli w moją stronę. W siłownikach znów coś stęknęło – na myśl, że mogą się zatrzymać, w żołądku poczułem bryłę lodu. Na szczęście nic takiego się nie stało, a nawet miałem wrażenie, że drzwi suną nieco szybciej. Kolejarze byli już w połowie drogi. Wyższy potknął się o coś, z tej odległości pewnie mógłbym już usłyszeć jego przekleństwo, gdyby nie hurgotanie grodzi. Jeszcze chwila i będą mogli mnie zobaczyć, jeśli dobrze skierują snop światła latarki. Nie mogłem już dłużej czekać, lecz wbrew zdrowemu rozsądkowi zwlekałem kilka ciągnących się w nieskończoność sekund, bo gródź naprawdę otwierała się szybciej, a robotnicy nie przyspieszali. Wreszcie uznałem, że luka między wrotami jest wystarczająco duża, a moje szczęście na wyczerpaniu. Puściłem kabelek, ekran zgasł, stalowe skrzydła zamarły w miejscu. Zapadła nagła cisza. Docisnąłem obudowę, z kliknięciem zaskoczyła na miejsce. Zmusiłem się, żeby nie biec, bo mógłbym narobić hałasu, i szybkim krokiem ruszyłem w kierunku, z którego przyszedłem. Szedłem w kompletnej ciemności, nie chcąc, żeby zdradził mnie blask latarki.
– ...się odpierdala? – Tunelowe echo niosło głosy właścicieli żółtych kamizelek.
– Jakieś zwarcie może... – Drugi głos miał rację, tyle że nie było to zwarcie spontaniczne.
Narzuciłem szybkie tempo, na wypadek gdyby robotnicy postanowili wejść głębiej. Potknąłem się o coś i zamarłem, sprawdzając, czy usłyszeli. Snop światła omiótł kamienne ściany niebezpiecznie blisko mnie, podjąłem ostrożną wędrówkę.
– ...to zamknąć?
– Ni cholery... nie działa.
Niestandardowe rozwiązanie techniczne załatwiło drugi z moich problemów. Pierwszym było samo otwarcie grodzi. Drugim upewnienie się, że nie będzie można jej zamknąć. Musiałem otworzyć jeszcze jedne wrota, więc przy tych czekać nie mogłem.
– ...to zgłosić. – Byłem już za daleko, dolatywały mnie tylko strzępki rozmowy.
– ...akurat... przyślą. ...dupa.
– Dupa... dupa, trzeba...
Domyśliłem się, o czym rozmawiają. Wiedzą, że muszą to zgłosić, choć nie ma szans, by jakiś serwisant pojawił się tu dzisiaj. Nie działa panel, więc trzeba technika druciarza, a wszyscy pracują na powierzchni, żeby ogarnąć Polis po burzy. RepTek oczywiście przyśle tu kogoś, najpewniej za karę i nie wcześniej niż za jakieś trzy dni.
Odczekałem za zakrętem korytarza jeszcze kilkanaście minut, upewniając się, czy kolejarze nie są nadgorliwi. Stałem w mroku oparty o ścianę i nasłuchiwałem, nawet gdy ich głosy ucichły. Oczywiście znów nawiedziły mnie myśli o mutantach, kanibalach i innych przyjemniaczkach, teraz znacznie bardziej natarczywe, bo nie zapalałem światła.
Wreszcie uznałem, że mogę już wracać. Robotników nie słyszałem, kiedy wyszedłem na prosty odcinek, nie widziałem też ich latarek. Zobaczyłem za to blask lamp oświetlających tory, sączący się przez otwartą gródź. Pierwszą z dwóch poważnych przeszkód mogłem uznać za pokonaną.
Rzuciłem okiem na zegarek. Teraz czas i dyskrecja były najważniejsze. Musiałem dostać się na drugą stronę bocznicy, gdzie według planów wygrzebanych przez Garta znajdowało się jedno z centrów kontroli ruchu. Było to także miejsce, gdzie system metra łączył się z tunelem kolejowym prowadzącym za Miasto. Hakerowi udało się włamać do systemu kolejowego i znaleźć informację o pociągu opuszczającym Polis dziś wieczorem. Zamierzaliśmy jechać tuż za nim i skorzystać z chwilowo otwartej dla składu przesłony w Murze. Szalony plan wymagał idealnego wręcz wyczucia czasu.
Gródź, którą już pokonałem, pozostanie otwarta. Teraz należało dostać się do centrum kontroli ruchu i w odpowiednim momencie umożliwić Królowej przejazd z bocznicy do tunelu. Gart nie mógł zrobić tego zdalnie, więc czekało mnie tradycyjne włamanie. Na miejscu miałem zaczekać na przybycie reszty załogi, otworzyć gródź, zabrać się z nimi i wyjechać za pociągiem. Powiedziałbym, że ten plan ułożyli ludzie niespełna rozumu, a w najlepszym wypadku szurnięci optymiści, gdyby nie fakt, że sam byłem jego współautorem.
Cicho wszedłem na teren bocznicy, kryjąc się w cieniu nieopodal niedawno użytego terminala. Czasu miałem jeszcze sporo, mogłem więc dokładnie zaplanować kolejne kroki. Bocznica była właściwie dużą podziemną halą, do której z jednej strony wpadały dwa tunele metra. W jedną ze ścian wpuszczona była solidna stalowa brama, znacznie większa od tej już otwartej. Obok niej wypatrzyłem nieduży podest oraz drzwi. To właśnie tam musiałem się dostać. Na szczęście w pobliżu nie było kamer.
Kolejarze wciąż łazili po bocznicy, co gorsza, do znanego mi już tandemu dołączyło jeszcze dwóch. Chodzili z pozoru bezładnie, chyba sprawdzając stan techniczny torów. Wiedziałem, że jeśli wyjdę z cienia, któryś z nich dość szybko mnie zauważy, a tego zaryzykować nie mogłem. Cholera, że też akurat dziś RepTek wysłał ich do sprawdzania tego odcinka.
Zapas czasu był zwodniczy. Teoretycznie mogłem zaczekać, aż skończą pracę, albo chociaż będą mieli jakąś przerwę, ale nie wiedziałem, na jakie komplikacje natknę się w centrum kontroli ruchu.