Выбрать главу

Moje rozmyślania przerwał narastający hałas. Zobaczyłem czerwone światełka w jednej z tub – na bocznicę właśnie wjeżdżał skład metra. Stukot kół odbijający się echem od ścian tworzył prawdziwą kakofonię. Gdy pociąg zaczął hamować z piskiem, zrozumiałem, że mogłem wybrać lepszy moment na otwarcie grodzi. Teraz nie było się już nad czym zastanawiać, bo robotnicy ruszyli właśnie w stronę zwalniających coraz bardziej wagonów. Uznałem, że lepszej okazji nie będzie.

Ruszyłem pochylony, przemykając pod ścianą. Wiedziałem, że jeśli któryś z kolejarzy odwróci się teraz, natychmiast mnie wykryją. Dopadłem zalegającej pod murem plamy cienia, szczęśliwie nie zwracając niczyjej uwagi, i truchtem pobiegłem dalej. Od drzwi centrum kontroli ruchu dzieliło mnie jeszcze kilkadziesiąt metrów, pociąg kończył hamować. W biegu wyciągnąłem i rozłożyłem teleskopową pałkę. Dotarłem do podestu, podskoczyłem do góry i prętem rozbiłem lampę nad wejściem. Łoskot moich kroków na metalowej podłodze oraz brzęk tłuczonego szkła utonęły w zgrzycie stalowych kół.

Przylgnąłem do drzwi, kryjąc się w mroku, i szybko oceniłem sytuację. Jeden z robotników (oczywiście znany mi już grubas) zatrzymał się i wskazał drugiemu miejsce, gdzie stałem. Musiał kątem oka dostrzec nagłe zgaśnięcie światła. Wiedziałem, że mnie nie widzi, ale ciarki i tak przebiegły mi wzdłuż kręgosłupa. Jego kolega machnął tylko ręką. Stojący na bocznicy skład miał wyższy priorytet niż eksplodująca żarówka. Wiedziałem jednak, że mam niewiele czasu. Nie mogłem czekać tu na przyjazd Ulepa i z tej strony otwierać grodzi, bo kolejarze w końcu mnie znajdą.

Obejrzałem zamek broniący dostępu do lokalnego centrum kontroli. Kurwa, czy dziś nic nie może być proste? To znaczy zamek sam w sobie był prosty, bo na zwyczajny klucz. Gdyby był elektroniczny, karta Garta poradziłaby sobie z nim w kilka sekund, a tak miałem kłopot.

Rozległ się metaliczny brzęk, po nim drugi i trzeci. Robotnicy, idąc wzdłuż pociągu, stukali młotkami w jego koła. Nie miałem pojęcia, czemu służy ta tajemnicza procedura, ale wywołany przez nią hałas był mi bardzo na rękę. Spojrzałem na grubasa, starając się wczuć w rytm jego pracy. Uderzenie, cztery sekundy na podejście do kolejnej osi, znów uderzenie. Odsunąłem się od drzwi i w odpowiednim momencie rąbnąłem w nie ramieniem. Na holofilmach zawsze wygląda to łatwiej. Skrzydło drgnęło, ale zamek wytrzymał, co więcej, kolejarz chyba coś usłyszał, bo znów podejrzliwie spojrzał w moim kierunku. Zdałem sobie także sprawę, że jeśli po drugiej stronie ktoś jest, właśnie myśli, kto się tak dobija. Nie miałem już czasu do stracenia. Gdy grubas ruszył w dalszą drogę, przymknąłem oczy i skoncentrowałem się.

Na ułamek sekundy przed oczami błyskają fragmenty kodu, czuję lekką wibrację implantów i wzbierającą we mnie siłę. Jednocześnie napieram na drzwi, coś w nich pęka, a zamek puszcza z trzaskiem. Jasno oświetlony wąski korytarz, zza zakrętu wyłania się właśnie facet w uniformie ochroniarza. Dostrzega mnie i zamiera zdumiony. Ten moment wahania wiele go kosztuje. Nie zatrzymuję się, dosłownie wbiegam w niego, jednocześnie waląc pałką w twarz. Strażnik osuwa się na podłogę z akompaniamentem obrzydliwego chrzęstu łamanego nosa.

Czas zaczął biec normalnym rytmem, jeszcze zanim jego głowa stuknęła o posadzkę. Zdałem sobie sprawę, że narobiłem hałasu, i spanikowany rozejrzałem się wokół. Najlepszą wiadomością był fakt, że nie zobaczyłem żadnych kamer. Niestety, były jeszcze inne zagrożenia. Drzwi, które wyważyłem, zamknął za mną umieszczony nad nimi automat. Czy kolejarz zdążył coś zauważyć? Idzie w tę stronę? Za chwilę szkło z rozbitej lampki zachrzęści pod jego roboczym butem? Gdzieś dalej w korytarzu ktoś słyszał krótką walkę z wartownikiem?

Nieprzytomnemu zabrałem broń i zaciągnąłem go w kierunku drzwi, żeby nie był od razu widoczny z korytarza. Na podłodze została wprawdzie smuga krwi, ale w tej chwili nie mogłem nic na to poradzić. Podparłem skrzydło plecami, na wypadek gdyby robotnik zauważył moją akcję. Czekałem tak kilka minut, a kiedy nic się nie stało, uznałem, że miałem cholerne szczęście. Jednak prędzej czy później któryś z nich tu podejdzie. Zniszczoną żarówkę można wytłumaczyć przepięciem, ale wyłamany zamek już nie. Musiałem znaleźć sposób na zablokowanie wejścia. W pobliżu nie znalazłem niczego, co mogłoby mi w tym pomóc, więc ruszyłem dalej.

Miałem świadomość, że zostawiam za sobą kolejne zagrożenia. W końcu ktoś z obsługi bocznicy przyjdzie zobaczyć, dlaczego zgasło światło przy grodzi, albo ogłuszony przed chwilą strażnik odzyska przytomność i podniesie alarm. Należało się zatem spieszyć, jednocześnie zachowując ostrożność.

Gartowi udało się znaleźć nieco informacji na temat tej konkretnej stacji kontrolnej. Była niewielka, załogę stanowiło około pięciu ludzi. Nie było wprawdzie mowy o ochronie, ale cóż, życie lubi zaskakiwać. W każdym razie z tego miejsca nadzorowano zarówno sporadyczny ruch pociągów opuszczających Polis, jak i fragment systemu metra.

Wyjrzałem za załom korytarza. Na razie czysto. Według hakera powinienem znaleźć tu jedno główne pomieszczenie, coś w rodzaju sterowni połączonej z pokojem monitoringu, oraz jakieś zakamarki techniczne w rodzaju magazynu narzędzi czy kuchnię i toaletę dla pracowników.

Nagle zdałem sobie sprawę z błędu w swoim rozumowaniu. Założyłem, że któryś z robotników na bocznicy w końcu wejdzie na podest, żeby sprawdzić, dlaczego zgasło światło, ale jeśli drzwi będą zamknięte, nic nie wzbudzi jego podejrzeń. Teraz połapałem się, że oni mieli klucze do tej stacji kontrolnej! Tu przychodzili po sprzęt, tutaj pili lurowatą syntetyczną kawę. „Obsługa do pięciu ludzi”. Kontroler robiący za lokalnego szefa i kilku pracowników fizycznych. Wejdą tu. Prędzej czy później tu wejdą. Jeśli nie zamierzałem zabijać niewinnych ludzi, musiałem szybko coś wymyślić. Zresztą nie jest powiedziane, że w ogóle poradziłbym sobie z nimi. Nie miałem już speedersa, nie wiedziałem też, czy moje ciało wytrzyma kolejne pełne przejęcie przez cyfraka. Na razie pozostawało mi tylko parcie naprzód.

Za zakrętem korytarza znalazłem dwoje bocznych drzwi umieszczonych naprzeciwko siebie. Cicho otworzyłem najpierw jedne, później drugie. Magazynek i kuchnia, na szczęście puste. Kolejny zakręt i pokój oznaczony jako kontrolny. Tego szukałem.

Wchodzę najciszej, jak potrafię, trzymając pałkę lekko uniesioną.

– Stern, wysrałeś się już? – Otyły kontroler siedzi tyłem do drzwi, wlepiając wzrok w monitory zalewające pomieszczenie błękitną poświatą. – Może poszedłbyś wreszcie zobaczyć, co z tą grodzią do kanałów, bo te jełopy...

Nie daję mu dokończyć. Dopadam go i wykorzystując pałkę jak garotę, zaczynam dusić. Odchyliłbym go nieco do tyłu dla wzmocnienia efektu, ale ma zdecydowaną przewagę masy.

– Do której masz zmianę? – sapię mu wprost do ucha. – Do której?

W świetle ekranów widzę, że zsikał się w spodnie. Dobrze, przerażony nie będzie próbował walczyć.

– Grr... hrrr...

Rozluźniam nieco chwyt, żeby mógł się wysłowić.

– Nniedawno... zacząłem. Zmianę do północy... – Głos więźnie mu w gardle, gdy mocniej ściskam teleskopowy pręt.

– Jest tu ktoś jeszcze? – Znów luzuję.

– Sstern, ochrrrr... – Z nadmiaru adrenaliny niemal miażdżę mu tchawicę, powstrzymuję się tylko siłą woli.

Zastanawiam się chwilę, czy tłuścioch będzie mi jeszcze potrzebny. Nie znam się na tym sprzęcie, więc mógłbym go zmusić do pomocy. Z drugiej strony nie zauważę nawet, jeśli przyjdzie mu do głowy uruchomić jakiś cichy alarm czy coś w tym stylu. Decyzja zapadła. Puszczam go, przedłużając ruch ręki, wznoszę pałkę i silnym ciosem opuszczam ją na potylicę kontrolera, natychmiast pozbawiając go przytomności.

Zrzuciłem go z krzesła i przeszukałem. Karta identyfikacyjna, klucze. Może się przydać. Wyszedłem z pokoju kontrolnego i szybko sprawdziłem resztę placówki. Nie natknąłem się już na nikogo, zatem facet nie kłamał. Drzwi prowadzące na wyższą kondygnację zamknąłem od wewnątrz i podparłem wyciągniętym z kuchni krzesłem. Co prawda nikt nie powinien zejść tu do północy, ale wolałem się zabezpieczyć. Nieprzytomnego strażnika zaciągnąłem do magazynku. Nieco trudniej poszło z otyłym kontrolerem, ale po kilku przypłaconych bólem pleców minutach on także tam wylądował. Za pomocą znalezionych przy ochroniarzu kajdanek przykułem ich obu do masywnego metalowego regału i zatrzasnąłem pomieszczenie. Pozostawała jeszcze kwestia pracujących na bocznicy roboli. Nie mogłem się przed nimi zabarykadować, bo musiałem tą drogą opuścić stację, gdy za niecałe trzy godziny przyjedzie tu Ulep. Liczyć na to, że przez ten czas żaden z nich tu nie przyjdzie, byłoby zbyt optymistycznie. Należało wymyślić coś innego.