– Nie, ale zaraz będę. Zresztą nasza trasa też oddali nas od wichury.
– Pojebani, jesteście pojebani... – jęczał Ulep.
– Może i pojebani, ale jak się zaraz nie zamkniesz, ty będziesz dziurawy! – warknąłem. – Co robimy?
Nadzieja i determinacja całkowicie wyparły gorycz, którą czułem jeszcze chwilę temu, gdy ogłoszono alarm. Serce biło mi mocniej, byłem gotowy do działania. Wiedziałem już, że doprowadzę sprawę do końca i nie cofnę się przed niczym.
– Jedziemy na bocznicę – oznajmił chłopak. – Muszę wejść do pokoju kontrolnego i sprawdzić, czy i jak zmienili rozkład.
– Unieszkodliwiłem ochroniarza i obsługę, ale może tam zejść ktoś z góry.
– Jakoś sobie poradzimy.
Dotarliśmy do pierwszej zapory. Mechanik zatrzymał samochód i patrzył niepewnie na boki.
– Wąsko... – mruknął.
Wcisnął jakiś przycisk i boczne lusterka przytuliły się do karoserii. Wyglądało na to, że wynajęliśmy (czy teraz raczej porwaliśmy) limuzynę wyposażoną we wszystkie bajery.
– Będzie trochę trzęsło, niech ci się nie obsunie palec na spuście. – W głosie Ulepa wyraźnie słyszałem zdenerwowanie.
– Spokojnie, dopóki robisz, co do ciebie należy, nic ci się nie stanie – zapewniłem go. – Jedź.
– Jasne, nic się nie stanie... – marudził, wjeżdżając na bocznicę. – Wyjazd z Polis, prosto w burzę, chuj wie po co w stronę Góry, a ten mówi, że nic mi nie będzie.
– Mówiłem coś o kłapaniu szczęką? Bo wiesz, mogę stracić koncentrację, byle wybój i będzie kłopot.
– Beze mnie nigdzie nie pojedziecie, niby kto miałby prowadzić? – postanowił się postawić chyba tylko dla zasady.
– Damy radę, dotarliśmy do kursów w sieci. – Właściwie nie kłamałem, wraz z hakerem przejrzeliśmy jakiś archaiczny instruktaż.
– Kierowcy teoretycy, kurwa ich mać... au! Co robisz?! – Mechanik podskoczył z bólu, dźgnięty lufą w kark widoczny między oparciem a zagłówkiem. – Już dobra, jadę!
Echo zwielokrotniające ryk silnika zmieniło się nieco, gdy wjechaliśmy do podziemnej hali. Królowa powoli przejeżdżała przez kolejne szyny, podwyższone zawieszenie radziło sobie całkiem nieźle.
– Nikogo tu nie ma? – Wiz.un starał się dostrzec coś przez boczną szybę. Nie było to łatwe, szkło zostało przyciemnione, a bocznicę zalewał pomarańczowy blask oświetlenia awaryjnego.
– Pracowało tu kilku ludzi, ale wynieśli się, gdy ogłoszono alarm – uspokoiłem go.
– Mądrze zrobili... – Kierowca nie mógł się powstrzymać od komentarza, ale tym razem nie reagowałem. Zbyt częste zastraszanie go przyniosłoby w końcu odwrotny skutek, więc niech sobie czasem pogada.
– Nie wiem za to, co w sterówce. – Wskazałem ścianę obok zamkniętej grodzi. – Dwóch związanych zostawiłem w magazynku, ale nie wiem, co zastaniemy tam teraz.
– Jak tam wejdziemy? – zainteresował się Gart.
– Obok grodzi są drzwi, na prawo. Nie widać, bo rozwaliłem lampkę nad nimi. Zamek jest wyłamany.
Podjechaliśmy do zamkniętej zapory, Ulep zatrzymał auto. Gdy wyłączył motor, cisza aż zadzwoniła nam w uszach, a ja znów poczułem jakiś dziwny żal. Ten samochód naprawdę miał duszę, objawiającą się dźwiękiem jego potężnego serca.
– Wszyscy z wozu – zakomenderowałem.
Wysiedliśmy i rozejrzeliśmy się wokół. Nadal żywej duszy, ten węzeł nie miał najwyraźniej znaczenia strategicznego. Wyjąłem zza pasa odebrany strażnikowi pistolet i podałem go Wiz.unowi. Szaman popatrzył na mnie zdziwiony, ale przyjął broń.
– Wiesz, jak się tym posługiwać? – zapytałem, widząc, że niewprawnie ją trzyma. – Tu masz bezpiecznik, tutaj spust. Ulep, dla własnego dobra, nie rób cyrków. Wiz.un dziś stracił już chatę i całe dotychczasowe życie, a cały jego dobytek to plecak w bagażniku Królowej, więc może być nieco nerwowy.
Mechanik spojrzał z obawą na dilera i gorliwie pokiwał głową.
– Muszę założyć kolce, później nie będzie czasu – powiedział, wciąż łypiąc na pistolet. – Otworzę kufer i je wyjmę.
– Kolce? – zdziwiłem się.
– Na opony, do jazdy w luźniejszym piachu. Tam, gdzie jedziemy, prawie nie ma dróg. – Przybrał pobłażliwy ton, jakby tłumaczył coś niezbyt pojętnym dzieciakom. – Pustynia to głównie piasek nawiany na skamieniałe podłoże. Niezbyt głęboki, jeśli omijać wydmy, ale zakopać się można. Dlatego potrzebujemy kolców.
– Dobra, rób swoje. Gart, wchodzimy do środka.
Weszliśmy do stacji kontroli, drzwi z wyłamanym zamkiem trzasnęły za nami. Na pierwszy rzut oka nic się nie zmieniło, wyglądało na to, że jeszcze nikt nie zjawił się tu w związku z alarmem.
– Rzuć to, skurwysynu, ale już! – Rozgorączkowany głos rozległ się za nami, zanim jeszcze zdążyliśmy przejść przez korytarzyk. – Na glebę.
Skrzypek chciał skoczyć z powrotem, ale powstrzymałem go stanowczym gestem. Kilkoma susami przemierzyłem drogę powrotną i już stałem na podeście, mierząc do mechanika z orła.
– Dobra, Ulep, spróbowałeś, ale nie wyszło. – Starałem się mówić spokojnie, widząc, jak nasz kierowca mierzy do Wiz.una z wytrzaśniętego nie wiadomo skąd niedużego pistoletu. – Rzuć broń.
– Rozwalę go! – Zdenerwowany mechanik krzyczał, choć staliśmy blisko siebie.
– Wtedy ja zabiję ciebie. Mamy tu prawdziwy meksykański impas. Zrozum, nie ma opcji, żebyś wyszedł z tego żywy. Masz trzy sekundy.
Nie wiedziałem, czy zachowa się rozsądnie. Rzucał nerwowe spojrzenia to na mnie, to na swój cel, broń w jego dłoni drżała coraz bardziej. Poczułem kroplę potu cieknącą mi po skroni.
– Chuj! – rzucił wreszcie zrezygnowany i gnat z brzęknięciem uderzył o szyny.
– Cofnij się trzy kroki. Wiz.un, podnieś to i zabezpiecz. Skąd on go wytrzasnął?
– Miał jakiś schowek w bagażniku – wyjaśnił szaman z zakłopotaną miną.
– Masz w zanadrzu jeszcze jakieś niespodzianki? – zapytałem Ulepa, cały czas trzymając go na muszce. – Zrozum, nie chcę cię zabijać, ale jeśli mnie zmusisz, nie zawaham się.
– Żadnych niespodzianek – odparł naburmuszony jak dziecko. – Ale i tak uważam, że jesteście jebnięci i wszyscy tam zginiemy.
– Myśl sobie, co chcesz, tylko zakładaj te kolce.
Westchnąłem ciężko i wróciłem do Garta. Cholera, nic nie szło tak, jak powinno, a przecież to dopiero początek.
– Co się stało? – zapytał haker.
– Mały bunt na pokładzie. Chodź, pokój kontrolny jest tuż za rogiem.
Miło popatrzeć na profesjonalistę przy pracy. Nawet (a może szczególnie wtedy) gdy jest to utalentowany komputerowiec, a to, co robi, jest całkowicie nielegalne. Chłopak pogardliwym prychnięciem zbył moją propozycję użycia karty odebranej kontrolerowi, po czym poprosił o zwrot swojej, zmodyfikowanej. Wszedł do systemu, uruchomił jakąś administracyjną konsolę, potem drugą i jeszcze dodatkowy panel. Jego palce śmigały po klawiaturze, monitor pluł zakodowanymi danymi i żądaniami podania kolejnych haseł. Ekrany blokad zastępowały linie kodu, polecenia i komendy niczym pociski rozbijały zabezpieczenia. Znałem się co nieco na komputerach, sam potrafiłem obejść niektóre firewalle czy bez autoryzacji wbić się na pośrednie serwery, ale to, co teraz widziałem, stanowiło czystą cybernetyczną magię. Nagle chaos na wyświetlaczu znikł, zastąpiony powitalną wiadomością i menu operatora systemu kolejowego.
– No i jesteśmy w domu – ucieszył się Gart. – Wiedziałem, że stąd będzie łatwiej. Zobaczmy. Transporty wyjeżdżające... harmonogram... Tak! – Haker aż klasnął w dłonie. – Wypuszczają ostatni pociąg przed burzą, zmienili mu tylko rozkład. Odjeżdża za godzinę. Będzie załadowany w siedemdziesięciu pięciu procentach i krótszy, niż planowali. Więcej nie zdążą. To nasz bilet za Miasto. – Odwrócił się do mnie i wskazał na dane składu. – Z nim się stąd wyrwiemy.
– Nie możesz nam już teraz stąd otworzyć śluzy w Murze? – Zdawało mi się, że wpadłem właśnie na świetny pomysł, w końcu mieliśmy już pełny dostęp. – Moglibyśmy prysnąć w tej chwili, im dłużej czekamy, tym więcej ryzykujemy.
– Poczekaj, sprawdzę. – Zaczął szybko przeglądać jakieś kolumny danych. – Dobra, mam. Teoretycznie mógłbym to zrobić, ale to dość niebezpieczne. Zewnętrzne grodzie mają czujniki zbliżeniowe, pociąg otwiera je automatycznie. Jeśli zrobię to teraz, ktoś się zainteresuje. W końcu to Mur, jest monitorowany non stop. Musimy wyjechać przed składem, a właściwie to zaraz przed.