– Nigdzie teraz nie pojedziemy. Widzisz to? – Wskazał jeden z zegarów na desce rozdzielczej. Jego wskazówka tkwiła na końcu czerwonego pola. – Nitro przegrzało wszystko, od motoru po wydechy. Nawet jej teraz nie odpalę, musi wystygnąć. Wszyscy z wozu.
– Nie tak szybko – odezwał się Gart z tylnego siedzenia. – Wiz.un dostał.
Odwróciłem się szybko. Szaman siedział z półprzymkniętymi oczami, na jego bladej twarzy lśniły krople potu. Rękami ściskał prawą stronę brzucha. Spomiędzy palców sączyła się krew.
– Szlag, tylko tego brakowało. Wiz.un, słyszysz mnie?
– W ucho nie dostałem... – odparł słabo. – Boli jak cholera.
– Ulep, zajmij się autem. Gart, wyciągamy rannego, znajdź apteczkę.
Nikt nie oponował. Mechanik wysiadł pierwszy i otworzył maskę. W górę buchnął spory kłąb gęstego białego dymu.
Szarpnąłem za klamkę i stanąłem na piasku. Stopy lekko się zapadły, ale pod spodem podłoże było twardsze. Rozejrzałem się wokół. Żołądek fiknął nagłego kozła, zakręciło mi się w głowie, serce zaczęło walić jak oszalałe. Horyzont (tak odległy, tak cholernie bezbrzeżny) zafalował gwałtownie. Przytrzymałem się karoserii, żeby nie upaść na kolana. Przed oczami zabłysnęły zielonkawe znaki, z których utkany jest świat, implanty w moim ciele rozgrzały się lekko. Dopiero wtedy poczułem, że się uspokajam. Chwilę trwało, zanim zrozumiałem, co to było. Owa mityczna agorafobia. W Polis zawsze otaczają nas ściany. Bliżej, dalej, ale zawsze są w polu widzenia. Tutaj był... bezmiar.
Trzasnęły drzwi, Gart wysiadł na zewnątrz.
– Pomóż mu, zaraz go poskręca – rzucił Ulep, nie przestając grzebać pod maską. – Ty jesteś jakiś twardszy, ale...
Nie zdążył dokończyć. Doskoczyłem do skrzypka, który właśnie padł na piasek. Obejmując głowę rękami, wił się, jakby miał jakiś atak. Szlochał przy tym i wył, spazmatycznie łapiąc oddech. Próbowałem go uspokoić, powtarzałem, żeby oddychał i tak dalej, ale niewiele to dawało, a w aucie wykrwawiał się właśnie Wiz.un.
– Nasze plecaki?! – krzyknąłem do mechanika.
– W bagażniku, jest otwarty.
Szybko wyciągnąłem z kufra nasz bagaż i odszukałem apteczkę. Telsi jak zawsze przezornie zapakowała w nią chyba wszystko, co miała. Kłopot w tym, że trzech czwartych nazw tych środków zupełnie nie kojarzyłem, a nie miałem czasu czytać wszystkich dołączonych instrukcji.
– Wiz.un, żyjesz? – Otworzyłem drzwi po jego stronie. – Potrzebuję twojej pomocy.
– Jak zawsze – mruknął, ale otworzył oczy. – Czego szukasz? – zapytał, widząc otwartą apteczkę.
– Czegoś na uspokojenie, Gart ma jakiś atak lęku.
– Masz tam lorazepam, oksazepam, coś w tym stylu? – zapytał po chwili.
– Czekaj... jest! Jakiś proszek.
– Wetrzyj mu to w dziąsło.
– Tobą też zaraz się zajmę – obiecałem i szybko wróciłem do skrzypka.
Nadal jęczał cicho, trzymając się za głowę, i turlał się rytmicznie po piasku. Rozerwałem opakowanie leku i wmusiłem go w niego. Chłopak próbował walczyć, zaślinił mi przy tym całą rękę, ale zaczął się uspokajać już po niecałych dwóch minutach. Posadziłem go opartego o tylne koło i podałem wodę z manierki. Łapczywie wypił kilka łyków, zakrztusił się i kaszlał przez chwilę.
– Już mi lepiej – oznajmił, gdy odzyskał oddech. – Ta cała przestrzeń... jakby miała mnie zmiażdżyć.
– Wiem, też tak miałem, ale cyfrak...
– Czasem ci zazdroszczę.
– Bredzisz po lekach. Słuchaj, musimy opatrzyć Wiz.una. Dasz radę wstać?
Wspólnymi siłami wyciągnęliśmy szamana i ułożyliśmy w cieniu rzucanym przez samochód. Był w szoku, lęk przestrzeni w tym stanie raczej mu nie groził. Gwizdnąłem cicho, gdy oderwał dłonie od rany.
– Przestrzelili drzwi... – powiedział cicho.
Oberwał dużym kalibrem, na szczęście tylko raz. Otwór wlotowy był spory i poszarpany, wylotowego nie było. Przetarłem postrzał kawałkiem gazy, żeby przyjrzeć się dokładniej, dziurę niemal natychmiast wypełniła zbierająca się krew.
– Kula tkwi w środku. Nie widzę jej, musi być głęboko.
– Dasz radę to wyjąć? – zapytał ranny przez zaciśnięte zęby. – Boli jak skurwysyn.
Pokręciłem głową.
– Jeśli zacznę w tym grzebać, mogę pogorszyć sprawę. Spróbujemy zatamować krwawienie, ale resztę zrobią w Enklawie.
– Gdzie? – Ulep miał chyba gumowe ucho.
– Dowiesz się w swoim czasie – odparłem. – Pracuj szybciej, wiatr już się wzmaga.
Trochę przesadzałem. Drobinki piasku faktycznie przesypywały się w ciągłym tańcu, ale jeszcze nic nie zapowiadało nadchodzącej burzy.
– Gart, pomóż mi.
Wstrzyknąłem szamanowi środek przeciwbólowy, po czym wspólnymi siłami udało nam się zapchać jego ranę kilkoma warstwami materiałów opatrunkowych i owinąć bandażem. Pacjent jęczał przy tym trochę, ale wytrzymał. Wreszcie wsadziliśmy go z powrotem na tylną kanapę, gdzie zastygł z zamkniętymi oczami.
– Jak ci idzie? – zapytałem majstrującego pod maską mechanika.
– Uszczelniłem pęknięty wąż od chłodnicy, dolałem wody. Odpaliłem wiatrak bezpośrednio z akumulatora, niech trochę pochodzi. Ogniwo nie padnie, a silnik szybciej się schłodzi. Niewiele więcej mogę zrobić, teraz trzeba czekać, aż trochę ostygnie.
– Dlaczego ciebie nie wzięło tak jak Garta?
– Byłem tu już wcześniej, pamiętasz? – odparł, otrzepując ręce. – Pytanie brzmi, jak tobie udało się tak szybko uspokoić.
– Jestem wyjątkowy.
– W to nie wątpię. – Przyjrzał mi się badawczo. Jego zachowanie zupełnie się zmieniło, odkąd wyjechaliśmy z Miasta. Stał się jakiś spokojniejszy, jakby Pustynia go wyciszyła. – Powiesz mi wreszcie, gdzie jedziemy? Co to za Enklawa?
– Pod Górą jest osada, niezależna od RepTek Polis. – Uznałem, że równie dobrze mogę powiedzieć mu wszystko. No, prawie wszystko. – Dostaliśmy coś w rodzaju... zaproszenia. Tam właśnie jedziemy.
– Czyli jednak jesteście pojebani – skwitował ze smutnym uśmiechem. – Jak niby dostaliście od nich wiadomość?
Zastanowiłem się chwilę, ile tajemnic DTeku mogę mu zdradzić. Skoro stoimy właśnie na Pustyni, w drodze do Enklawy, do której jedzie z nami, chyba nie było sensu zatajać zbyt wielu sekretów. W końcu większości i tak się dowie, a jeśli go wtajemniczymy, może będzie lepiej współpracował.
– Mamy szczątkową łączność przez stary multiterminal – Gart włączył się do rozmowy, uwalniając mnie od tych dylematów.
Opowiedział mu całą historię, skupiając się na naszych podejrzeniach dotyczących Aktualizacji 2.0. Przemilczał jedynie dość istotną (szczególnie dla mnie) kwestię cyfraka.
– Sukinsyny – skwitował te rewelacje Ulep. – Wiedziałem, że coś kombinują.
– To korporacja, kombinowanie mają zapisane w statucie.
– Ale żeby aż tak? – Zdziwiony podrapał się po głowie, zostawiając na włosach nieco smaru. – Zrobić z ludzi bezwolnych niewolników?
– Słyszałeś kiedyś określenie „zasoby ludzkie”? To jego ostateczna wersja.
– Sukinsyny – powtórzył się. – Wiecie, jak trafić do tej całej Enklawy?
– Niezupełnie. – Gart nagle zainteresował się piaskiem pod swoimi nogami. – Ale mamy coś, co może nam pomóc.
Przyniósł z bagażnika urządzenie, które zmontowaliśmy z Wirionem. Uruchomił je i wszyscy trzej pochyliliśmy się nad ekranikiem.
AKTYWACJA ZBLIŻENIOWA
Zapłonęły zielone litery i ikonka klepsydry.
NIE WYKRYTO SYGNAŁU. SUGEROWANE ZMNIEJSZENIE ODLEGŁOŚCI DO ENKLAWY
– Sam widzisz, musimy się dostać bliżej Góry – powiedziałem, wyłączając ustrojstwo. – Kiedy będziemy gotowi do drogi?
– Ciężko stwierdzić. W tym upale Królowa nie stygnie zbyt szybko. – Mechanik teatralnym gestem otarł pot z czoła. – Godzina? Może półtorej.
– Zbliża się burza – przypomniałem mu. – Nie dasz rady tego przyspieszyć?
– Zrobiłem, co mogłem. – Rozłożył bezradnie ręce. – Trzeba czekać. Chodźcie, rozejrzymy się trochę. Nie wiadomo, kiedy znów trafi się taki widok. – Wskazał na szczyt osłaniającej nas skarpy.