Выбрать главу

Chwilę później leżałem już na piasku, pierwszy raz w życiu oglądając Polis z zewnątrz. Wyglądało trochę jak guz czy narośl. Otoczone zewsząd piaszczysto-skalistą Pustynią, odcinało się od niej ciemnym monolitem Muru. Dla żyjących za nim ludzi wydawało się ogromne (wrażenie potęgował jeszcze fakt, że wciąż się wyludniało), a wystarczyło odjechać kilka kilometrów, by perspektywa zmieniła się diametralnie. Teraz RepTek Polis stanowiło nieznaczący element otaczającego nas bezmiaru, którego nie ograniczały żadne ściany czy mury. Wszyscy jego mieszkańcy i ich codzienna egzystencja stąd wydawali się niewiele znaczyć. Ich cały świat nagle okazał się klatką. Mój cały świat był wcześniej klatką.

Daleko za Polis niebo wyraźnie ciemniało. Zanosiło się na burzę.

 

Nyo dalej, piękna, proszę cię... – Ulep zaklinał Królową, trzeci już raz przekręcając kluczyk. – No dawaj, mała...

Rozrusznik kręcił, ale silnik nie chciał zaskoczyć. Wskaźnik temperatury opadł wprawdzie z czerwonego pola, ale nadal był mocno poza wskazaniem optymalnym.

Skryliśmy się w samochodzie przed narastającym wiatrem. Nie był to jeszcze huraganowy wicher, ale drobinki niesionego nim piasku na otwartej przestrzeni wciskały się dosłownie wszędzie. Razem z nim wkradał się niepokój. Nadciągała burza, a my byliśmy pośrodku niczego. Niebo pociemniało, przynajmniej słońce przestało dokuczać. Jeśli wkrótce nie ruszymy, zostaniemy tu na zawsze.

– Dajmy jej jeszcze pół godziny – powiedział mechanik po czwartej próbie. – Tak tylko zakatuję rozrusznik.

– Czas nam się kończy – podzieliłem się oczywistą informacją. – Jest jakiś inny sposób?

– Jest, ale nie kiedy jest tak rozgrzana. Macie w apteczce jakiś aerozol? Może być cokolwiek.

Siedzący obok drzemiącego Wiz.una Gart zaczął szperać w pudełku.

– Mam jakiś odkażacz – odparł po chwili. – Nada się?

– Pokaż to. Tak, da radę. Ale i tak musimy zaczekać.

– Ulep, jeśli za pół godziny nie odpali... – zacząłem.

– Odpali. – Pewność w jego głosie nieco mnie uspokoiła.

Na zewnątrz wiatr wciąż się wzmagał.

– Po dobroci nie da rady – oznajmił mechanik, gdy pół godziny później Królowa wciąż nie chciała zapalić. – Będziesz musiał mi pomóc. Daj ten sprej.

– Co chcesz zrobić? – Z niepokojem spoglądałem to na niego, to na tumany piasku, które wicher porywał w powietrze. Kończył nam się czas.

– Ten aerozol jest łatwopalny. Wprowadzę go do filtra dolotowego, będzie dodatkowy kop. Coś w rodzaju samostartu. Dostarczenie materiału lotnego z pominięciem układu zasilania silnika, pompy i tak dalej.

Niewiele z tego rozumiałem, ale Ulep zdawał się pewny swego.

– Co mam zrobić? – zapytałem tylko.

– Siądziesz za kółkiem. Jak dam ci sygnał, przekręcisz kluczyk, to wszystko. Gotowy?

Wyskoczyliśmy na zewnątrz, a właściwie to on wyskoczył, ja wylazłem. Z mojej strony zdążyła już urosnąć miniaturowa wydma utrudniająca otwarcie drzwi. Starałem się nie myśleć o Hardym pochowanym żywcem w SUV-ie, ale skojarzenie było oczywiste.

Wiatr smagnął mnie mocno, niemal zbijając z nóg. Zasłaniając twarz, złapałem się karoserii, obiegłem samochód i zająłem miejsce kierowcy. Mechanik otworzył maskę, pokrywa dygotała targana wichrem. Pochylił się nad silnikiem i coś tam majstrował, po czym machnął do mnie ręką. Odruchowo zamknąłem oczy i przekręciłem kluczyk. Rozrusznik zakręcił się szybko, motor załapał właściwie od razu. Usłyszałem znajomy już głośny ryk, stanowiący w tej chwili najpiękniejszą muzykę.

– No, wreszcie. – Nawet ranny Wiz.un przebudził się na chwilę i docenił ten sukces. Jego twarz widoczna we wstecznym lusterku była prawie szara.

– Wyskakuj, przecież nie dam ci prowadzić. – Ulep zatrzasnął klapę i podbiegł do drzwi. Znów wysiadłem i obiegłem auto, mimowolnie łykając piach. – Po samym dźwięku słyszę, że straciliśmy środkowy tłumik, może nawet dwa. Ale to twarda sztuka – dodał, gdy zająłem miejsce.

Tylne koła zabuksowały, kiedy wcisnął gaz, i Królowa, lekko zarzucając zadem, wystrzeliła do przodu. Gromki pomruk silnika zagłuszył szum wzmagającego się na zewnątrz wiatru. Było coś dziwnego w tym samochodzie z poprzedniej, zapomnianej epoki. Siedząc w środku, czułem się bezpiecznie i pewnie, jakby szalejący za podwójną szybą żywioł nie stanowił zagrożenia. To połączenie mocy, wygody i niezawodności napawało mnie nową nadzieją.

– Wiesz, gdzie jedziemy? – Mechanik przerwał moje błogie rozmyślania.

– W kierunku Góry. Myślałem, że to oczywiste.

– Góra jest duża – odparł, nie odrywając wzroku od tego, co działo się za przednią szybą. – Zajechać z którejś konkretnej strony?

– Na razie po prostu podjedź bliżej. Nasza maszynka powinna złapać zasięg, wtedy dowiemy się więcej.

– Lepiej, żebyś miał rację. Widoczność spada – stwierdził ponuro.

Oczywiście nie miałem pojęcia, czy i jak zadziała tajemnicze urządzenie ani jak na jego ewentualną wydajność wpłyną kiepskie warunki pogodowe, ale wolałem się nad tym nie zastanawiać, ani tym bardziej dzielić się tymi przemyśleniami.

Ulep prowadził w skupieniu. Omijał wydmy i zwietrzałe skałki, zaopatrzone w kolce, szerokie koła Królowej dobrze radziły sobie na piasku. Przesuwający się za oknami krajobraz był niczym z dziwnego snu. Gdzieniegdzie widziałem fragmenty starych asfaltowych dróg i na wpół zasypane, śpiące wiecznym snem budynki. Przejechaliśmy przez coś, co kiedyś mogło być niewielkim miasteczkiem, teraz, wśród skupiska wydm przykrywających domy dawno nieżyjących ludzi, w niebo mierzyła tylko wieża kościoła. Bóg mieszkający niegdyś w środku też z pewnością był martwy. Nawet on nie przeżyłby tak długo pozbawiony swych wyznawców i pogrzebany pod tonami piachu.

Przewalające się na zewnątrz tumany pyłu ograniczały widoczność, ale gdy nie musieliśmy kluczyć, majacząca przed nami Góra rosła w oczach.

– Podaj mi to ustrojstwo – powiedziałem do Garta, gdy zbliżyliśmy się do wzgórza.

Pstryknąłem przełącznikiem, odruchowo zaciskając zęby.

AKTYWACJA ZBLIŻENIOWA

UDANA

– Mamy coś! – krzyknąłem zaskoczony.

– Świetnie – skomentował na wpół żywy Wiz.un.

– Co konkretnie? – dopytywał się Gart.

– Czekaj...

SYGNAŁ WYKRYTY

ROZPOZNANIE UDANE

EMISJA POWITANIA

TRIANGULACJA W TOKU

WYZNACZONO TRASĘ. WSKAZANY POŚPIECH

– Co ty nie powiesz... – mruknąłem, wpatrując się w świecące zielenią litery.

– Powiesz mi wreszcie, co się dzieje? – zniecierpliwił się skrzypek.

– No i dokąd mam jechać?

Ekran urządzenia zgasł na chwilę, zielone napisy zastąpiła strzałka w tym samym kolorze. Wskazywała w kierunku Góry, nieco na prawo.

– Jedź tak, jak to pokazuje – poleciłem Ulepowi, kładąc przyrząd nad gałką zmiany biegów. – Gazu.

– Robię, co mogę – odparł, rzucając okiem na ekran. – Też wolałbym, żeby ta cholerna wichura nas tu nie zastała.

Gdzieś za nami rozległ się łoskot gromu, wiatr uderzył mocniej. Oddalaliśmy się wprawdzie od szalejącej burzy, ale w zbyt wolnym tempie. Kierowca dodał gazu, choć i tak jechaliśmy za szybko, jak na trudny teren i panujące warunki. Zaciskał dłonie na kierownicy, aż bielały mu knykcie, i uważnie wpatrywał się w bezdroże przed nami. Królowa podskoczyła na wyboju, Wiz.un jęknął cicho z tylnego siedzenia.

Nagle zrobiło się znacznie ciemniej. Wjechaliśmy w cień Góry, Ulep włączył długie światła. Poruszyłem się niespokojnie. Było w tym miejscu coś tajemniczego i potężnego, jakby aura czy energia. Samotne wzgórze pośród równin, porośnięte martwym, spalonym słońcem lasem, z którego pozostały tylko krótkie kikuty. Nie wiedzieć czemu, pomyślałem, jak gładkie i wypolerowane piaskiem musi być ich drewno...