– Neth, skup się – upomniał mnie mechanik. – Zajeżdżamy z prawej?
– Tak. – Rzuciłem okiem na urządzenie. Strzałka nawet nie drgnęła.
– Z tamtej strony zbocze jest bardziej strome.
– Wspinać się nie będziemy – odparłem, choć wcale nie byłem tego pewny.
Kilka minut później dotarliśmy do podnóża Góry i zaczęliśmy ją objeżdżać. Zielona strzałka powoli obracała się wraz z kolejnymi kilometrami, coraz bardziej wskazując zbocze wzniesienia.
– Czekaj, to gdzieś tutaj! – krzyknąłem, gdy nagle gwałtownie się wychyliła. – Skręć, podjedź bliżej!
Ulep zwolnił i skierował Królową we wskazaną stronę. Podłoże było tu płaskie, jakby ktoś specjalnie uprzątnął skały i inne przeszkody. Jechaliśmy wprost na majaczący w tumanach piachu urwisty skalny stok.
– Pod to nie podjedziemy – Gart stwierdził oczywisty fakt.
– Może nie będziemy musieli. – Ulep pochylił się bardziej nad kierownicą. – Tam coś jest.
Zauważyłem to w tej samej chwili. W litej skale ział czernią otwór dużego tunelu. Powoli podjechaliśmy bliżej.
– Jakby stara kopalnia czy coś... – wymamrotał mechanik. – Nie podoba mi się to.
– Strzałka wskazuje wprost tam – odparłem. – Chyba nie chcesz tu zostać, zaraz rozpęta się piekło.
Nadal mruczał coś do siebie, ale zwolnił hamulec i samochód wtoczył się do korytarza. Głośny szum wiatru nagle ucichł, ogarnęła nas całkowita ciemność rozcinana reflektorami Królowej.
Wzdłuż ścian zapaliły się punktowe zimne światełka, ich szlak ciągnął się dalej w mrok.
– Już o nas wiedzą.
– Jedź dalej. – Sam nie wiem, dlaczego zniżyłem głos do szeptu, choć dźwięk potężnego silnika echem odbijał się od skał.
Podłoże wznosiło się lekko, jechaliśmy po długiej pochylni.
– Tam są jakieś drzwi.
Faktycznie, drogę zagradzały spore metalowe wrota, jednak rozsunęły się, gdy podjechaliśmy bliżej.
– Kurwa, mają ze dwa metry grubości... – Ulep był najwyraźniej pod wrażeniem. – Tam są następne.
Kolejna gródź nie otworzyła się, gdy do niej podjechaliśmy.
– Co teraz? – zapytał kierowca. – Zatrąbić?
– Zamyka się za nami! – zaniepokoił się Gart.
– Czekaj, nic nie zrobimy. – Złapałem kierowcę za rękę, widząc, że chce wrzucić wsteczny bieg.
Stalowe płyty zatrzasnęły się z łoskotem. Rozległ się głośny syk i śluza zaczęła wypełniać się jakimś oparem, który przez wentylację szybko przenikał do wnętrza samochodu.
– Gaz!
Ostatnim, co zapamiętałem, była głowa Ulepa opadająca bezwładnie na kierownicę i ryk klaksonu.
Cela była niewielka i jasno oświetlona. Właściwie wyglądała jak szpitalna izolatka. Całe umeblowanie stanowił nocny stolik i proste metalowe krzesło, a także łóżko, na którym leżałem przypięty pasami.
Świadomość wracała mi dość szybko, jakbym budził się ze zdrowego, naturalnego snu. Rozejrzałem się wokół i wypatrzyłem jeszcze kamerę umieszczoną w rogu pod sufitem. Ktoś musiał mnie przebrać, bo miałem na sobie dresowe spodnie i prostą koszulkę, wszystko w ciemnoniebieskim kolorze.
Szarpnąłem krępujące mnie więzy, bardziej dla zasady niż z nadziei, że uda mi się je zerwać. Dziwne, ale czułem się spokojny, jakbym był pod wpływem lekkiego biośrodka. Leniwie rozważałem, czy poradziłbym sobie z pasami, gdybym skorzystał z pomocy cyfraka, ale właśnie w tej chwili otworzyły się drzwi.
Do pokoju wszedł mężczyzna średniego wzrostu, na oko trzydziestoparoletni. Miał ostre, nieco chytre rysy twarzy i czujne oczy. Ubrany był podobnie jak ja, z tym że jego ciuchy lepiej dopasowano i nie przypominały piżamy, a na piersi miał naszyte kilka prostokątów – chyba coś w rodzaju oznaczenia rangi. Nosił okulary w archaicznej oprawie, zsunięte na czubek nosa.
– Witamy w Enklawie – powiedział, podchodząc do mojego łóżka. – Jestem Norson.
W jego głosie było coś dziwnego, jakby ton czy raczej akcent. Mówił bardziej miękko i śpiewnie, zupełnie inaczej niż ludzie w Polis. Miałem dziesiątki, ba, setki pytań, ale na razie tylko mierzyłem go wzrokiem.
– Przepraszam za te pasy. Niezbędny środek ostrożności – ciągnął niezrażony, podchodząc bliżej.
– Tak traktujecie gości? – zapytałem, gdy stanął przy mnie. – Czy może jestem więźniem?
– Niezbyt często ktoś do nas przybywa. – Wydawał się zakłopotany moim pytaniem. – Właściwie to pierwszy raz za mojego życia zdarza się taka sytuacja. Zastosowaliśmy standardowy protokół, chyba trochę zbyt... radykalny. – Poprawił zsuwające się szkła. – Zaraz ci to zdejmę.
Mógł sobie pozwolić na granie dobrego policjanta, w końcu byłem bez broni, a za drzwiami pewnie czuwali ochroniarze w pełnej gotowości. Zresztą nie miałem zamiaru go atakować, w końcu nie po to tu przyjechałem.
– Neth – przedstawiłem się. – Gdzie moi towarzysze?
– Zaraz do nich dołączysz – zapewnił mnie, rozpinając pasy.
Siadłem na łóżku i teatralnie rozmasowałem nadgarstki. Norson przyglądał się temu z zakłopotaną miną. Zdałem sobie sprawę, że dla niego cała ta sytuacja jest tak samo nowa i trudna jak dla mnie. Obaj byliśmy jednocześnie ciekawi i nieufni, żaden nie wiedział, jak właściwie powinien się zachować. On miał przynajmniej ten swój protokół.
Opuściłem nogi na podłogę, stopami wymacałem coś miękkiego.
– A moje ciuchy? – zapytałem, wsuwając kapcie.
– Musieliśmy je odkazić, taka procedura. Dostaniesz je z powrotem.
O broń postanowiłem na razie nie pytać, choć dziwnie czułem się bez niej.
Wyszliśmy z pokoju. Wbrew moim przypuszczeniom na zewnątrz nie czekał nikt z ochrony. Korytarz ciągnął się kilkanaście metrów w każdą stronę, po czym skręcał pod kątem prostym. Gdzieniegdzie widziałem drzwi, dokładnie takie jak te do mojej izolatki. Blade światło rzucane przez umieszczone na suficie świetlówki i pomalowane na jasnoszary kolor ściany zwracały uwagę na najbardziej rzucającą się w oczy cechę tego miejsca. Było tu wprost sterylnie czysto.
Mój przewodnik ruszył przodem, chyba chciał w ten sposób okazać zaufanie. Skręciliśmy w sumie dwa razy, zanim otworzył niczym niewyróżniające się drzwi. Miałem nadzieję, że nie będę musiał wracać sam, gdyż w identycznych korytarzach łatwo było stracić orientację.
Weszliśmy do większego pokoju, a tam za prostym metalowym stołem siedzieli Gart i Ulep.
– Gdzie Wiz.un? – zapytałem, nie zajmując miejsca.
– Gdzie moja fura? – Mechanik miał inne priorytety.
Tylko skrzypek się nie odzywał, z fascynacją przyglądając się Norsonowi.
– Wasz przyjaciel jest ciężko ranny. Zabraliśmy go od razu na drugi poziom, tutejsza sala operacyjna ma tylko podstawowe wyposażenie. – Wciąż nie mogłem się nadziwić jego akcentowi. – Nie martwcie się, zajmiemy się nim.
– Auto? – przypomniał mu Ulep.
– W garażu. Piękna maszyna.
– Żebyś wiedział – burknął mechanik. – Lepiej, żeby nikt przy niej nie grzebał.
Pozwoliłem Norsonowi podprowadzić się do stolika, usiadłem na krześle.
– Dobra, o co w tym wszystkim chodzi? – zapytałem wreszcie. – Drugi poziom, izolatki?
– Chwileczkę, na pewno jesteście głodni – odparł, kładąc rękę na klamce. – Zaraz coś zorganizuję.
Wyszedł, zostawiając nas samych.
– Gdzie byliście? – zapytałem od razu.
– W jakichś osobnych pokojach, coś jak szpital – powiedział Gart. – Przyprowadził nas tu po kolei.
– Nie ufam temu gościowi – oznajmił Ulep, kręcąc głową.
– Cicho, tu może być podsłuch.
– Mam to w dupie. Nie ufam mu i tyle – burknął w odpowiedzi. – Nie podoba mi się też, że rozebrali mnie, jak byłem nieprzytomny. Cholera wie co z nami robili.
– Podsłuchem w dupie wykryłeś spisek! – odezwał się Gart ironicznym tonem. – Enklawa istnieje, żeby ściągać do siebie mechaników, usypiać i oglądać ich kutasy. Przejrzałeś ich.
– Może takim jak ty to nie przeszkadza, ale...