Выбрать главу

– Oprócz tych z DTekiem i napadu na pociąg, którym chwalił się Norson – przypomniałem mu.

– No tak. Jak mówiłem, oni są trochę dziwni.

Chwilę siedziałem w milczeniu, trawiąc nowe informacje i niedawny posiłek. Łyknąłem kukurydzianego bimbru – po którejś kolejce nie wydawał się już taki zły. Żałowałem, że nie mogę zobaczyć tych cudów Enklawy, o których mówił Gart. Chętnie zwiedziłbym bunkier, zobaczył ludzi, którzy nigdy nie byli w Mieście, posłuchał ich śpiewnego akcentu. Żyli tu w klatce tak jak my, ale zdecydowanie była to wygodniejsza klatka. W porównaniu z Polis wydawała się wręcz rajem.

– Gart, a oni wychodzą na zewnątrz? – Lekko szumiało mi już w głowie, nie wiedziałem, czemu o tym pomyślałem.

– Jasne – odparł, jakby to było coś oczywistego. – Trzymają się tej strony Góry, której nie widać z Polis. Podobno mają tam całkiem ładny teren, oczywiście jak na pustynię. Próbują nawet coś uprawiać w szklarniach.

– Czyli jednak nie klatka...

– Co?

– Głośno myślałem. Jak się czuje Wiz.un?

– Lekarze utrzymują go w śpiączce farmakologicznej, ale twierdzą, że z tego wyjdzie.

Drzwi do kuchni otworzyły się nagle, podskoczyliśmy na swoich miejscach jak konspiratorzy złapani na gorącym uczynku. Nie wiedziałem, co Norson powiedziałby, widząc, że pijemy, ale to tylko Ulep wkroczył uśmiechnięty od ucha do ucha.

– Balujecie beze mnie? – zapytał, przysiadając się. – Nieładnie.

Wyciągnął zza pazuchy drugą butelkę, nieco większą od naszej, pokazującej powoli dno. Zorientował się, że nie ma szklanki, i wstał naprawić ten błąd. Poszperał jeszcze chwilę w kuchennych szafkach i znalazł jakąś suszoną sojową przekąskę.

Gart twierdził wcześniej, że mechanik jest w warsztacie, ale zauważyłem, że ręce ma czyste, bez śladu brudu nawet pod paznokciami.

– Widzisz tu gdzieś tancerki? – spytałem, gdy znów usiadł.

Zignorował mój nieco agresywny ton, ewidentnie był w świetnym nastroju. Nalał wszystkim z napoczętej butelki, zerując jej zawartość, i szybko wychylił swoją porcję. Nawet paskudny alkohol nie zmazał uśmiechu z jego twarzy.

– Żebyście widzieli, jakie oni tu mają cuda... – powiedział z rozmarzoną miną. – Trzy łaziki, dwa transportery opancerzone, całe regały części...

– Tobie chyba najbardziej spodobała się ta blond mechanik, jak jej było... Kimea – wtrącił Gart. – Ma niezłe... cylindry.

– Masz z tym jakiś problem? – zjeżył się Ulep.

– Nie, najmniejszego – uspokoił go skrzypek. – Wszystko kwestia biustu. Znaczy gustu.

Ku mojemu zaskoczeniu, zamiast skoczyć sobie do gardeł, obaj się roześmiali. Przez te kilka dni, gdy byłem nieprzytomny, musieli zacząć się ze sobą dogadywać. Wypiliśmy jeszcze, sojowa zagrycha nie była zła.

– Zostaję – powiedział nagle Ulep. – Pogadam z Norsonem.

Spojrzałem na niego zaskoczony, lekko otumaniony alkoholem mózg miał problem z przetworzeniem tej informacji. Gart pokiwał tylko głową, jego to najwyraźniej nie zaskoczyło.

– Mają tu dobre żarcie, dla kogoś z moimi umiejętnościami robota się znajdzie – mechanik zaczął tłumaczyć niepytany. – W Polis i tak robiło się dla mnie za gorąco, podpadłem zbyt wielu ludziom.

– Poza tym tutaj jest Kimea – dodał haker.

– Dokładnie.

– Tak po prostu pozwolą ci zostać? – zainteresowałem się.

– Tak po prostu to może nie, ale Kimea twierdzi, że to możliwe.

Pokręciłem głową, gdy Gart napełniał szkło. Jemu pozwolą zostać, mnie nie chcą nawet wpuścić. Chyba zaczynałem upijać się na smutno.

– Norson mówił coś, kiedy zamierzają wyciągnąć ze mnie cyfraka? – przerwałem im pogawędkę, żeby poruszyć najbardziej interesujący mnie temat.

Chłopak westchnął i nalał alkohol.

– Ciągle mnie zbywa, kiedy pytam o ciebie i o te dane, które im wysłaliśmy – powiedział, kręcąc szklanką. – Twierdzi, że Rada nie podjęła jeszcze decyzji. W sprawie Polis i tak teraz nic nie zrobimy, na zewnątrz wciąż wieje.

– Nie obraź się, ale chwilowo Polis mam w dupie. – Język lekko mi się plątał, kukurydziany bimber zaczynał działać. – Jak tego ze mnie nie wyciągną, Miasta mogę już nie zobaczyć. A właśnie, jak właściwie zamierzamy tam wrócić, skoro Ulep zostaje?

Mechanik trochę się zmieszał, gdy o to spytałem. Najwyraźniej pomimo że go porwaliśmy, odczuwał coś w rodzaju lojalności wobec zleceniodawcy. Może chodziło o to, że gdyby nie my, nigdy nie trafiłby tutaj, i chciał się odwdzięczyć?

– Na pewno coś wymyślimy – powiedział uspokajającym tonem. – Mają tu spore zaplecze, może podwiozę was i wrócę albo znajdziemy jakiś inny sposób.

Gart skwapliwie pokiwał głową, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że żaden z nich nie myślał jeszcze o wyjeździe. Nawet to rozumiałem. Byli zafascynowani Enklawą, nie mogłem ich za to winić.

Berg zajrzał na chwilę do kuchni, ale nic nie powiedział, widząc flaszkę na stole. Tego faceta chyba nic nie mogło zmusić do wypowiedzenia choćby jednego zbędnego zdania. Zrobił sobie jakiś napój z proszku, po czym wyszedł, nie zaszczycając nas spojrzeniem.

Norson znalazł nas, gdy druga butelka ostatecznie pokazała dno. Wydawał się zmęczony i nieco roztargniony. Nie przeszkodziło mu to jednak w wygłoszeniu krótkiego wykładu o szkodliwości picia alkoholu w okresie rekonwalescencji.

– Cyfraka raczej nie utopię – odparłem ponuro. – Gdyby to było takie łatwe, nie byłoby mnie tutaj.

Zauważyłem, że Ulep czuje respekt w stosunku do naszego gospodarza, zapewne dlatego, że chciał go prosić o azyl. Skwapliwie kiwał głową, gdy tamten mówił, a zanim skończył, mechanik usunął ze stołu ślady naszej libacji.

– Cyfraka nie, ale jesteś osłabiony. – Norson nie wydawał się zrażony moim burkliwym tonem. – Sugerowałbym wcześniej się dziś położyć. Jutro staniecie przed Radą.

Pomimo krążącej w żyłach berbeluchy nie mogłem zasnąć, tylko kręciłem się na łóżku w swojej izolatce. Z jutrzejszym spotkaniem wiązałem duże nadzieje, pewnie dlatego sen nie nadchodził. Myśli płynęły gorączkowo, rwały się i chaotycznie przechodziły jedna w drugą. Zastanawiałem się, czy skoro w Enklawie ludzie żyją z cyfrakami, to może mojego też dałoby się, nie wiem, oswoić? W końcu zapewniał całkiem ciekawe zdolności, gdyby tylko nie próbował mnie przy tym wykończyć. Może wtedy wpuściliby mnie na inne poziomy. Zobaczyłbym, jak wygląda życie poza Polis. Ciekawe, czy Nikthi by się tu spodobało. Wreszcie wątki w mojej głowie rozmyły się zupełnie, tworząc wymieszaną całość. Zasypiając, miałem wrażenie, że pod powiekami widzę błyskające zielenią znaki skomplikowanego kodu.

– To jest, kurwa, jakaś farsa! – stwierdziłem, gdy kolejny raz starali się wytłumaczyć mi decyzję Rady, podjętą bez mojego udziału. Spokojny głos przewodniczącej Kirsten działał mi na nerwy. – Niby dlaczego miałbym to zrobić?!

Najpierw okazało się, że nie wpuszczą mnie na posiedzenie Rady, ze względu na mojego cyfraka. W jej skład wchodzili między innymi obywatele z CBZ, więc obawiali się reakcji mojego pasażera. Większą część dnia spędziłem w świetlicy niedaleko mojej izolatki, nerwowo chodząc z kąta w kąt. Wreszcie Norson wraz z Kirsten przyszli łaskawie poinformować mnie o wyniku narady. Gart i Ulep, którzy uczestniczyli w zebraniu, teraz wyglądali, jakby chcieli zapaść się pod ziemię. W sumie byliśmy pod ziemią, więc chcieli zapaść się jakby głębiej.

– Zrozum, to jedyny sposób – powiedział skrzypek cicho. – Tylko tak możesz pomóc Polis i się uratować.

– Decyzja Rady jest ostateczna – wtrąciła Kirsten. Była ładną kobietą w średnim wieku. Ubrana jak inni mieszkańcy Enklawy, jej uniform wyróżniał się tylko niewielką metalową odznaką w kształcie z grubsza przypominającym Górę. Mówiła cierpliwie, ale ton świadczył o stanowczości charakterystycznej dla wytrawnych polityków. – Lepszej oferty nie dostaniecie. W tym rozwiązaniu każdy wygrywa.

– Szczególnie Enklawa, która nic nie ryzykując, może dostać całe Polis – mruknąłem, a Kirsten ku mojemu zdziwieniu potakująco skinęła głową.