– Damy radę – stwierdził mechanik dziarsko.
Mogłem się założyć, że nagła pewność siebie nie ma żadnego poparcia w rzeczywistości, a wynika jedynie z niedawno znalezionej silnej motywacji w osobie blond piękności Kimei.
Sam tylko westchnąłem. Jak właściwie wplątałem się w tę sytuację? Narkotyki to zło, nieważne – cyfrowe czy nie.
Przed wyjściem Norson przydzielił nam zadania. Gart miał zgłosić się do centrum łączności i spróbować nawiązać kontakt z DTekiem. Burza słabła, więc były na to szanse. Ulepa wysłali do garażu, żeby pomógł przygotować transporter do drogi. Jego mina świadczyła, że nie trzeba go do tego namawiać. Ja oczywiście miałem zostać na tym poziomie, procedura podpięcia mnie i modyfikacji softu została zaplanowana na dzisiejszy wieczór. Widziałem na korytarzu kilku techników noszących sprzęt. Przygotowywali polowe ambulatorium do zabiegu.
Leżałem w izolatce zapatrzony w sufit i tłumaczyłem sobie, że nerwy niewiele tu dadzą, ale nie potrafiłem się uspokoić. Kiedy idzie o własne życie, racjonalne argumenty często nie mają wystarczającej mocy. Byłem świadomy, że mogę zginąć już w wyniku samego podpięcia.
Z płytkiej, nerwowej drzemki wyrwało mnie pukanie do drzwi.
– Wszystko gotowe, możemy zaczynać. – Młody człowiek przyglądał mi się z kiepsko skrywaną ciekawością. – Tędy.
W ambulatorium czekało na mnie pięć osób. Chłopak, który mnie przyprowadził, był szósty. Wszyscy mieli jednorazowe fartuchy narzucone na uniformy Enklawy. Na środku pomieszczenia stał stół operacyjny i w oczy od razu rzuciły mi się pasy do krępowania. Coś wewnątrz mnie chciało uciekać, siłą woli udało mi się powstrzymać.
– Nazywam się doktor Marsten. – Najstarszy członek zespołu uścisnął moją dłoń. Przedstawił także innych, ale nie zdołałem zapamiętać ich imion. – Wyjaśnię panu procedurę. Na początku podamy panu silny biośrodek, konkretnie: neurotoksynę. Wyłączy świadomość, drastycznie obniży przewodnictwo nerwowe i spowolni procesy biologiczne do tego stopnia, że powinno to powstrzymać cyfrowy byt przed pełnym aktywowaniem się. Można powiedzieć, że gwałtownie obniżymy moc obliczeniową pana mózgu, zatem cyfrak będzie się starał utrzymać aktywność neuronów. Kolokwialnie mówiąc, będzie próbował utrzymać siebie i pana przy życiu, jednocześnie pozwalając nam pracować. – Jedna z asystujących kobiet pomogła mi zdjąć górną część uniformu i położyć się na stole. Ktoś zaczął zapinać pasy na moich kostkach i nadgarstkach. – Proszę wybaczyć, standardowa procedura bezpieczeństwa – wyjaśnił Marsten. – Jak już mówiłem, podczas zabiegu będzie pan nieprzytomny. Wykorzystamy oba porty, aby stworzyć zamknięty układ, rodzaj pętli z naszym komputerem. Za jego pomocą zmodyfikujemy kod bytu, wprowadzając niezbędne zmiany.
Głośno przełknąłem ślinę, chwilę po tym w ustach poczułem suchość. Przypomniał mi się nieszczęśnik przypięty do krzesła w laboratorium Chińczyków i jego wykrzywiona cierpieniem twarz.
– Następnie pana wybudzimy, czy raczej przywrócimy do życia – zakończył doktor z uśmiechem, który jakoś nie dodał mi otuchy. Jedyne, na co się zdobyłem, to oszczędne kiwnięcie głową.
Poczułem wbijającą się w ciało igłę i zamrugałem szybko. Przy trzecim lub czwartym mrugnięciu zgasło światło, po kilku kolejnych przestrzeń wokół wypełniła się zielonymi fraktalami kodu. To nie były już linie czy trójwymiarowe ciągi opisujące kształty, ale skomplikowane struktury samej macierzy rzeczywistości. Nagle wszystko zniknęło, zastąpione przez salę ambulatoryjną.
– Możemy zaczynać – zdołałem wydukać, widząc, że wszyscy mi się przyglądają.
– Właściwie to już skończyliśmy – oznajmił doktor Marsten, sprawdzając odczyty aparatury monitorującej życie. – Dwie minuty temu podaliśmy panu dawkę wybudzającą.
– Dwie minuty temu jeszcze mnie tu nie było. – Stwierdziłem, że widzę ostro, nie mam wrażenia otumanienia, i nie mogłem uwierzyć, że już po wszystkim.
– Procedura trwała niecałe pięć godzin. – Przy bliższych oględzinach Marsten i jego zespół wyglądali na zmęczonych. – Upływ czasu nie istnieje, gdy jest się na granicy życia i śmierci, a neurotoksyna zadziałała błyskawicznie. Dlatego ma pan wrażenie, że minęła zaledwie chwila. Proszę wstać.
Wykonałem jego polecenie, gdy tylko zdjęli mi pasy. Usiadłem na stole, ktoś zaświecił mi w oczy latarką, sprawdził ciśnienie.
– Jak samopoczucie? – Lekarz prowadzący przyjrzał mi się uważnie.
– Dobrze – odparłem zgodnie z prawdą. – Czy... wszystko się udało?
– Gdyby było inaczej, nie rozmawialibyśmy teraz – odrzekł z poważną miną. – Kod zmodyfikowany. Ma pan naprawdę fascynującego towarzysza.
– Nie ma czego zazdrościć. Co dalej?
– Proszę iść do siebie i oczekiwać na dalsze instrukcje Norsona. Wkrótce powinniście być gotowi do drogi. Enklawa na was liczy – zakończył patetycznie.
Berg pojawił się znikąd, gdy tylko wyszedłem z ambulatorium. Korytarze jedynego dostępnego dla mnie poziomu przemierzaliśmy w milczeniu, które tym razem pasowało nam obu. Sądziłem, że po zabiegu wiążącym się ze stanem bliskim śmierci będę półprzytomny lub w najlepszym wypadku skołowany, ale ciało słuchało mnie bez zarzutu. Umysł miałem jasny i jakby odświeżony, zniknęły też wątpliwości dotyczące czekającego mnie zadania. Co więcej, uznałem, że przejęcie władzy przez Eknlawę jest jedynym, co można zrobić dla Polis. Jeśli się nad tym zastanowić, RepTek faktycznie dążył do stopniowej degradacji obywateli. Wiele elementów zaczęło układać się w logiczną całość. Kiedyś śmiałem się z głosów paranoików twierdzących, że Błękitna Plaga była sztucznie wywołaną epidemią, testem hybrydowej broni cyfrowo-biologicznej. Teraz nie byłem już do końca przekonany o ich paranoi.
Jeśli ja przeżyłem wskrzeszenie, nawet tego nie zauważając, za sprawą DTeku, Enklawy i moją RepTek Polis też może się odrodzić. Przyjmować do wiadomości inny scenariusz byłoby niebezpiecznie.
Gart czekał na mnie w izolatce, którą zdążyłem już zacząć uważać za swoją. Siedział na łóżku, poderwał się, gdy wszedłem.
– Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha – wysiliłem się na żart.
– Z tego, co mi powiedzieli, trochę tak jest – odparł bez cienia uśmiechu. – Jak było?
– A może „jak się czujesz, Neth?” – zebrało mi się na drażnienie go. – „Och, dzięki, że pytasz, Gart, całkiem nieźle”.
– A tak na serio?
– Było... zielono. Kiedyś ci o tym opowiem – obiecałem. – Siądziemy przy butelce dobrej whisky, a nie tego kukurydzianego gówna, wszystkiego się dowiesz. W końcu prawie od początku siedzimy w tym razem. – Chłopak tylko skinął twierdząco głową. – Udało ci się połączyć z DTekiem? Co u Nikthi?
– Częściowo tak. – Skrzypek odruchowo wzruszył ramionami. Zaczynałem rozumieć, że ten gest niekiedy stanowi coś w rodzaju nerwowego tiku. – Burza cichnie, ale dalej są zakłócenia. Połączenie było słabe, rwało się.
Czekałem, aż powie coś więcej, lecz on tylko powtórzył znany mi ruch.
– Dostali wiadomość? – dopytywałem się. – Pomogą z opóźnieniem obrony Muru? Wszystko z nimi w porządku?
– Tak, chyba tak. – Nie wiedziałem, na które konkretnie pytanie odpowiada, ale zrozumiałem, że nie wyciągnę z niego nic więcej. – Ulep jest w garażu, kończy przygotowywać transporter. Montują na nim emiter EMP.
– Co dalej?
– Spróbuj się przespać, jest już prawie rano. – Potarł twarz, noszącą wyraźne ślady zmęczenia. Zdałem sobie sprawę, że padam z nóg, sen wydawał się świetnym pomysłem. Najwyraźniej umieranie jest dość męczące. – Sądząc po tempie, w jakim słabnie wiatr, będziemy mogli wyruszyć dziś zaraz po zachodzie słońca. – Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że chłopak nie mówi mi wszystkiego. Coś w jego zachowaniu, może to, jak uciekał wzrokiem w bok, budziło mój niepokój.
Gart pożegnał się i zostawił mnie samego. Sądziłem, że mimo wyczerpania będę miał problem z zaśnięciem, w końcu wkrótce znów miałem wyjechać na Pustynię. Wbrew tym oczekiwaniom moja świadomość zgasła, nim jeszcze głowa dobrze wgniotła poduszkę.