Uniform Enklawy był wygodny i praktyczny, ale we własnych ciuchach czułem się najlepiej. Zauważyłem, że ktoś zadał sobie trud, żeby je wyczyścić. Moje ubrania przyniósł Berg wraz z Norsonem, oddali mi także orła i teleskopową pałkę. W kieszeni spodni znalazłem niedużą maseczkę przeciwpyłową i gogle, których wcześniej tam nie było.
– Na zewnątrz jeszcze trochę dmucha. Czekają na ciebie w śluzie. – Norson pokiwał z zadowoleniem głową, gdy chowałem broń do kabury i poprawiałem paski. – Zaprowadzimy cię.
Ostatni raz przemierzyliśmy korytarze tak dobrze znanego mi już poziomu. Odczuwałem coś w rodzaju ponurej determinacji, ostatnie wątpliwości zniknęły. Berg bez słowa otworzył kartą drzwi, za nimi krótki tunel prowadził do sporego hangaru.
Nasze przybycie do Enklawy wiązało się z dawką usypiającego gazu, pożegnanie zorganizowano z większą pompą. Przy transporterze oprócz Garta i Ulepa czekali przewodnicząca Kirsten i doktor Marsten. Wokół pojazdu kręciła się także blondynka w roboczym kombinezonie. Po tym, jak raz po raz spoglądał na nią mechanik (oraz po tym, jak na jej biuście ciasno opinał się materiał uniformu), domyśliłem się, że to Kimea. Musiałem przyznać, że facet ma niezły gust.
– To historyczny moment zarówno dla Eklawy, jak i dla Polis – zaczęła Kirsten, gdy nasza załoga stanęła w rzędzie przy burcie. – Bez obaw, oszczędzę wam długich przemówień. Chciałam jedynie, żebyście wiedzieli, jak wiele znaczy dla nas wasze poświęcenie. – Mówiąc to, patrzyła wprost na mnie. – Dziękuję wam za nie i życzę powodzenia. Doktor Marsten i Kimea przekażą wam ostatnie szczegóły techniczne.
Lekarz zbliżył się do mnie z krótkim przewodem w ręce. W połowie długości kabla umieszczono zgrubienie z niewielkim wyświetlaczem. Całość wyglądała jak nietypowa przejściówka, pasująca do mojego legalnego portu.
– To jednostronny moduł przepustowy – wyjaśnił, podając mi ją. – Za jego pomocą podepniesz się do terminala. Transfer przez niego odbywa się tylko na zewnątrz, więc powinien uniemożliwić cyfrakowi powrót do twojej instalacji. Oczywiście byt będzie walczył, więc musisz za wszelką cenę zachować przytomność. – Mówiąc to, wręczył mi automatyczną strzykawkę opisaną jako adrenalina. – Domięśniowo. Wiesz, jak tego użyć? – Skinąłem twierdząco głową. – Samo unicestwienie nastąpi w module, wyświetlacz będzie informował o postępie. To chyba wszystko.
– Podejdźcie tu, proszę – przywołała nas Kimea, szerokim gestem wskazując na transporter.
Musiałem przyznać, że pojazd robił wrażenie. Czteroosiowy, na ogromnych kołach, z dużym prześwitem pod spodem. Pomalowany w maskujące barwy pustynne pancerz wyglądał naprawdę solidnie, dwie rury wydechowe wyprowadzono z tyłu w formie kominów, a z przodu i na burtach rozmieszczono niewielkie wizjery i czujniki. Na dachu tkwiło urządzenie przypominające skrzyżowanie armaty ze starym talerzem antenowym.
– Lekki transporter opancerzony ENKL1 – powiedziała blond mechanik.
– Ciekawe, jak wygląda ciężki – rzucił Gart półgłosem.
– Napęd zmienny, w razie potrzeby na wszystkie osie – ciągnęła dziewczyna, ignorując jego uwagę. – Silnik hybrydowy zasilany biopaliwem i elektrycznie, podwójnie ekranowane systemy elektroniczne. Dostosowany do warunków pustynnych, zdolny wytrzymać umiarkowany ostrzał. Zaprojektowany do operowania w trudnych okolicznościach. Ulep został gruntownie przeszkolony do jego prowadzenia. – Z jakiegoś powodu słówko „gruntownie” zabrzmiało w jej ustach dwuznacznie. Śpiewny akcent charakterystyczny dla mieszkańców Enklawy dodatkowo spotęgował to wrażenie. – Dla celów tej misji pojazd wyposażono w działo EMP. Zagłuszy elektronikę czujników na Murze, dając wam około trzech minut.
– Jak blisko musimy podjechać, żeby zadziałało? – zapytałem, przyglądając się broni.
– Jako tako zadziała z około czterech kilometrów, ale największą skuteczność osiągnie poniżej dwóch – odparła rzeczowo.
– Trochę blisko... – mruknąłem.
– Sygnał jest kierunkowy, bardziej go nie wzmocnię. Co więcej, możecie go użyć tylko raz, więc dobrze wybierzcie moment. To broń eksperymentalna, ciężko stwierdzić coś na pewno.
Kirsten raz jeszcze życzyła nam powodzenia, po czym wsiedliśmy do transportera przez właz burtowy. Jak na tak dużą bryłę, miejsca w środku było zaskakująco niewiele. Oprócz nas wygodnie mogłyby się w nim zmieścić jeszcze góra trzy osoby. Ulep umościł się w fotelu kierowcy i zaczął pstrykać przełącznikami. Kolejno zapalały się jakieś lampki, piszczały czujniki. Z cichym syknięciem zahermetyzowało się wnętrze, w uszach poczułem lekki wzrost ciśnienia.
– To cacko ma nawet wewnętrzny obieg powietrza, trzymali je tutaj do eksploracji terenów po wojnie jądrowej. – Nie wiadomo dlaczego przekazanie nam tej informacji bardzo cieszyło kierowcę. – Zapnijcie pasy.
Choć nie sądziłem, że to możliwe, jego uśmiech stał się jeszcze szerszy, gdy chwilę później potężny silnik ożył z rykiem. Odszukałem umieszczoną przy fotelu klamrę i przypiąłem się do oparcia. Mechanik przerzucił długą wajchę i ruszyliśmy przed siebie szerokim tunelem, warkot motoru zwielokrotnionym echem odbijał się od ścian. Dojechaliśmy do stalowych wrót, które automatycznie otworzyły się przed nami. Wychynęliśmy spod niedużego skalnego nawisu wprost na spowitą mrokiem Pustynię.
– Przełączam na noktowizję – oznajmił Ulep, znów wciskając guziki.
W kabinie pasażerskiej zapłonął zielenią podzielony na kilka części ekran, ukazujący z różnych ujęć krajobraz wokół nas. Patrzyłem na tumany piasku nadal gnane wiatrem, choć już nie o huraganowej sile. Burza powoli cichła. W oddali błysnął zygzak wyładowania, oślepiając skierowany w tamtą stronę noktowizor i wypełniając część ekranu bladozieloną plamą.
– Załóżcie hełmy, są pod siedzeniami! – Nasz szofer starał się przekrzyczeć panujący w kabinie hałas potężnego silnika. – Mają interkom!
Zrobiłem, co kazał, kask ciasno przylegał do czaszki. Spiralnie zwinięty przewód łączył go z gniazdkiem na boku fotela.
– Panie i panowie, mówi wasz kapitan – w słuchawkach rozległ się rozbawiony głos Ulepa. – Temperatura na zewnątrz wynosi około piętnastu stopni. Jest nieco wietrznie, spodziewamy się niewielkich turmulencji. Za chwilę osiągniemy prędkość podróżną około sześćdziesięciu kilometrów na godzinę.
– Co ty pierdolisz? – Ton Garta zdradzał zdenerwowanie. – I co to niby są te turmulencje?
– Pojęcia nie mam. – Ulep za kółkiem był w swoim żywiole. Zrelaksowany, uśmiechnięty i sypiący żartami, zupełnie nie przypominał łatwego do zastraszenia kombinatora, do którego zaprowadził mnie Sidth. – Kiedyś tak mówili, widziałem na holofilmie.
– Lepiej skup się na prowadzeniu – burknął skrzypek.
– Jedziemy w dobrym momencie. Piasek i ciemność dadzą nam osłonę, w Polis nie zobaczą nas do ostatniej chwili.
– Masz lokalizację terminala na zewnątrz Muru? – włączyłem się do rozmowy.
– Tak, zaprogramowali mi to w systemach.
– Kiedy zbliżymy się do Polis, dobierz trasę tak, żebyśmy podjeżdżali do niego po skosie.
– Mogę tak zrobić, tylko po co? – zainteresował się. – Czas będzie kluczowy, gdy znajdziemy się w zasięgu czujników i broni, jadąc na wprost, bylibyśmy najszybciej.
– Po pierwsze, lepiej, żeby nie wiedzieli, do którego punktu zmierzamy – wyjaśniłem. – Poza tym cel zbliżający się po prostej łatwiej trafić, wystarczy wziąć poprawkę na prędkość. W innym przypadku zmienne są już dwie.
Usłyszałem, jak Gart głośno przełyka ślinę na wspomnienie o ostrzale.
– Masz rację – przyznał kierowca, dodając gazu. – Tak zrobimy. Będziemy za jakąś godzinę.
Powietrze w kabinie transportera było suche i pozbawione zapachu. Potężne koła i osie skutecznie amortyzowały wstrząsy, zamieniając je w lekkie kołysanie. Oparłem wygodnie głowę, spod półprzymkniętych powiek obserwując ekran. Pustynia widziana zielonym okiem noktowizora robiła dziwaczne wrażenie. Zupełnie jakbyśmy przemierzali powierzchnię obcej planety, krążącej wokół jednej z tych odległych gwiazd, na które tak lubiła spoglądać Nikthi. Byłem ciekaw, co dziewczyna robi w tej chwili. Pewnie wraz z Wirionem przygotowywali akcję opóźniania namierzania nas, przynajmniej taką miałem nadzieję. Bardzo chciałem do niej wrócić. Nie da się długo żyć, kierując się jedynie podstawowym instynktem przetrwania, człowiek potrzebuje głębszej motywacji. Odkąd cyfrak pozbawił mnie nałogu wpinania cyfrowych prochów, to właśnie Nikthi sprawiała, że w ogóle chciało mi się cokolwiek robić. Z płytkiej drzemki wyrwało mnie gwałtowniejsze szarpnięcie.