Выбрать главу

– Dlaczego stoimy? – Nie mogłem do końca uwierzyć, że zasnąłem w takiej chwili.

– Za jakiś kilometr wjedziemy w zasięg czujników na Murze, oczywiście jeśli po burzy jakieś jeszcze działają – oznajmił Ulep przez interkom. Zobaczyłem, jak siedzący naprzeciwko mnie Gart zaciska pięści. O dziwo, ja sam byłem względnie spokojny. – Potem jeszcze może z półtora lub dwa i pierwsze pociski mogą do nas dolecieć.

– To ile w sumie mamy do celu?

– W linii prostej do bariery mniej więcej sześć kilometrów. Jeśli już teraz ruszymy skosem w stronę terminala... – Zamyślił się na chwilę i postukał w klawisze na desce rozdzielczej. – Około dziesięciu.

– Dobra. Na razie wal prosto, skręcisz, gdy zaczną strzelać.

– A jak nie zaczną?

– Optymista z ciebie – przyznałem. – Wtedy skręcisz dwa kilometry od Muru, zaraz po tym, jak użyjemy EMP. O tym, że gaz ma być do dechy, chyba nie muszę ci mówić?

– Za kogo ty mnie masz?! – rzucił z udawanym oburzeniem. – Trzymajcie się, ruszamy – dodał, wrzucając bieg.

Ryk silnika wzmaga się gwałtownie, gdy transporter rusza, nabierając prędkości. Oddech Garta przyspiesza, chłopak zaciska powieki. Obraz na ekranie podskakuje, śnieżąc na zielono i zamazując się co kilka sekund. Rozlega się głośny elektroniczny pisk.

– Kurwa, już nas widzą! – Ulep odruchowo krzyczy do interkomu. – Czujnik ruchu i chyba podczerwień! Dwa kilometry do strefy ostrzału!

Pojazdem coraz bardziej rzuca na wybojach, kierowca nie wybiera już najdogodniejszej trasy, tylko pędzi wprost do Polis.

– Kilometr!

Zasycha mi w ustach, ale zaraz potem czuję metaliczny posmak krwi płynącej z przygryzionej wargi. Serce wali jak oszalałe, głęboko wciągam powietrze.

Nagle czuję się uwięziony w tej pędzącej klatce, przypięty pasami i bezwolny. Przed oczami migają fragmenty kodu, moje zdenerwowanie udziela się cyfrakowi. Zgrzytam zębami i siłą woli powstrzymuję go przed przejęciem kontroli. „Jeszcze nie teraz” – powtarzam w głowie jak mantrę.

O burtę grzechocze seria z ciężkiej broni maszynowej, pociski z wizgiem rykoszetują od pancerza.

– Kurwa mać! – drze się mechanik, jeszcze przyspieszając.

– Skręcaj, będzie im trudniej trafić!

Gdzieś z boku rozlega się eksplozja, zasypuje nas fontanna piachu. Skupiam wzrok na wyświetlaczu pokazującym teren przed nami. Pędzimy wprost na rosnący w oddali Mur, nagle wehikuł wpada w kontrolowany poślizg i mknie po skosie. Dudnią kolejne strzały, tym razem niecelne.

– Co z tym DTekiem?! – krzyczę do Garta. – Mieli nam pomóc!

– Skąd mam wiedzieć?! Może próbują!

– Za słabo! – Gdyby nie wewnętrzny system komunikacji, mój głos utonąłby w huku następnej eksplozji, tym razem znacznie bliższej.

– Walą z dużego kalibru! – informuje nas Ulep zupełnie niepotrzebnie. – Skurwysyny! – dodaje, gdy jedna trzecia tablicy kierowcy zapala się czerwienią. – Upierdolili część czujników, ale pancerz wytrzyma nawet bezpośrednie trafienie!

Z zawrotną prędkością pochłaniamy kolejne setki metrów, przez przedni wizjer widzę już rozbłyski ognia wylotowego broni Polis.

– Jak daleko?!

– Do Muru trzy, do celu około czterech! Walimy z EMP?! – Jego dłoń zawisa nad przyciskiem.

– Jeszcze nie! – podejmuję fatalną decyzję.

Seria grzmi, waląc w dach transportera, wewnątrz kabiny rozlega się przeciągłe wycie.

– Dostaliśmy w działo! – Głos kierowcy przepełnia panika. – Kurwa, systemy EMP niesprawne, nie damy rady strzelać!

– Wychodzę na zewnątrz! – Odpinam klamrę pasa, zanim racjonalna część mojego umysłu zdąży mi to wyperswadować.

Podskakujemy na wydmie, rzuca mną o ścianę, ale udaje mi się dotrzeć do włazu w dachu. Zakładam maskę i gogle, zwalniam zaczepy, do kabiny wraz z podmuchem wiatru wdziera się tuman pyłu. Wychylam się wprost w nocne piaskowe piekło, raz po raz rozdzierane hukiem eksplozji. Łapiąc się relingów, docieram do naszej jedynej broni. Na szczęście nadal tkwi na swoim miejscu, choć sypią się z niej iskry. Uszkodzenia wyglądają poważnie. Przestrzelony talerz skupiający, rozerwane kable, spora dziura w obudowie elektroniki. Zrywam kawałek blachy i błyskawicznie oceniam szkody. Żadna płytka nie wygląda na uszkodzoną, tylko przewody są poszarpane. Zwieram je na krótko, a wtedy kilka rzeczy dzieje się prawie jednocześnie.

Powietrze wokół mnie nagle gęstnieje, trzeszcząc wyładowaniami statycznymi. Lufa działa rozjarza się elektrycznym błękitem i posyła lśniącą kulę w kierunku Muru. Pod przednim kołem transportera coś eksploduje, wyrywając je z osi. Pojazd osiada gwałtownie, szoruje bokiem i uderza o skałkę. Gwałtowna utrata prędkości odrywa mnie od pancerza, wyrzucając w powietrze. Lecę, koziołkując, i padam plecami na piasek, uderzenie wyciska mi powietrze z płuc. Leżę, starając się zaczerpnąć tchu, podziwiam nocne niebo prześwitujące przez obłoki kurzu. W końcu udaje mi się odetchnąć, siadam, dysząc spazmatycznie. Uświadamiam sobie, że nie słyszę już strzałów, impuls musiał trafić w cel.

– Kurwa, nie ruszymy! – krzyczy do mnie mechanik, wychylający się z bocznego włazu. – Muszę hydraulicznie podnieść przednią oś, inaczej zadziała jak pług! To potrwa z dziesięć minut, część systemów mam niesprawnych!

– Nie mamy tyle czasu! Gdzie dokładnie jest ten terminal?! – przekrzykuję szum wiatru.

– Jakieś dwa kilometry! – Pokazuje ręką konkretny punkt Muru. – Co chcesz zrobić?!

– Ulep, kurwa, lepiej, żebyście po mnie przyjechali! – krzyczę, puszczając się biegiem.

Zalewa mnie kolejna fala adrenaliny, wiem dokładnie, co muszę zrobić. Świat wokół błyska elementami kodu, cyfrak pomaga mi sięgnąć do najgłębszych rezerw organizmu. Mózg to najsilniejszy organ, wspomagany cyfrowo jest nie do pokonania. Lecę coraz szybciej, krajobraz wokół zdaje się rozmywać, płuca płoną żywym ogniem. Mur rośnie w oczach. Sekundy płyną nieubłaganie. Jeśli nie zdążę i z Polis znów zaczną strzelać, będzie po mnie. Część świadomych myśli gaśnie przejęta przez cyfraka, teraz liczy się jedynie pęd i kod, z którego utkany jest świat.

Widzę już wnękę w barierze, a w niej archaiczny multiterminal. Dopadam go, nisza częściowo chroni mnie przed wiatrem. Monitor urządzenia jest porysowany, właściwie całkowicie matowy, ale wciąż działa. Dyszę ciężko, nogi mam jak z ołowiu. Opadam na kolana, na Murze znów grzmią strzały. Przez chwilę byli ślepi i nie wiedzą, gdzie jestem, zatem koncentrują ogień na transporterze.

Podciągam się do góry, wyjmuję z kieszeni przejściówkę i wpinam w osobisty port. Drugie złącze wciskam w gniazdko urządzenia. Jest zapchane piaskiem i zgrzyta, stawiając opór, ale w końcu zaskakuje.

Rzeczywistość wokół zmywa fala niesionego rykiem kodu. Czuję, jak wraz z cyfrakiem mknącym kablem do systemu opuszczają mnie siły. Ciało nie chce mnie słuchać, drżącą dłonią wyjmuję strzykawkę z kieszeni. Jęczę cicho, gdy wypada mi na piasek. Klękam, szukając jej po omacku. Sekundy ciągną się w nieskończoność, gdy balansuję na krawędzi utraty przytomności. Wreszcie odnajduję iniektor i gwałtownym ruchem wbijam go w udo. Odzyskuję wzrok, dźwigam się na nogi. Zamglony ekran terminala pokazuje pasek postępu zatytułowany „Aktualizacja ostateczna”. Cyfrak musiał złamać zabezpieczenia, zatem wszystko idzie zgodnie z planem. Drżę na całym ciele.

Przejściówka głośno piszczy i błyska czerwoną diodą. Czuję dziwny napór na port, wzmaga się z każdą sekundą. Cyfrak próbuje wrócić do mojej instalacji, w polu widzenia znów pojawiają się zielonkawe znaki. Walczę z całych sił, ale wyczerpany organizm powoli się poddaje. Ciche pstryknięcie, smużka dymu unosi się ze zgrubienia. Pasek postępu osiąga sto procent. Ostatnie, co widzę, to jarzący się na monitorze terminala komunikat: