Выбрать главу

Strathmore zastanawiał się przez chwilę, po czym ciężko westchnął.

– Susan, usiądź tutaj!

– Proszę mnie wypuścić! – krzyknęła i niespokojnie spojrzała na drzwi.

Strathmore przyjrzał się uważnie spanikowanej Susan. Spokojnie wyszedł z gabinetu, stanął na podeście i rozejrzał się po głównej sali. Hale’a nie było nigdzie widać. Komandor wszedł z powrotem i zamknął za sobą drzwi. Zablokował je krzesłem, podszedł do biurka i wyciągnął coś z szuflady. W bladym świetle monitorów Susan dostrzegła, co trzymał w ręce. Zbladła. To był pistolet.

Strathmore postawił dwa fotele pośrodku pokoju. Obrócił je w stronę zamkniętych drzwi. Usiadł. Podniósł połyskującą, półautomatyczną berettę i wycelował w drzwi. Po chwili położył pistolet na kolanach.

– Jesteśmy tutaj bezpieczni, Susan – powiedział uroczystym tonem. – Musimy porozmawiać. Jeśli Greg Hale pojawi się w drzwiach… – komandor nie dokończył zdania.

Susan nie mogła wykrztusić nawet słowa.

– Usiądź, proszę – Strathmore poklepał stojący obok fotel. Przyglądał jej się uważnie, ale w pokoju panował półmrok Susan stała nieruchomo. – Gdy skończymy rozmawiać, dam ci hasło do windy. Sama zdecydujesz, czy chcesz wyjść, czy zostać.

Przez dłuższą chwilę w gabinecie panowała cisza. W końcu oszołomiona Susan zrobiła kilka kroków i usiadła obok Strathmore’a.

– Susan – zaczął komandor. – Nie byłem z tobą całkiem szczery.

Rozdział 73

David Becker czuł się tak, jakby ktoś polał mu twarz terpentyną i podpalił. Przekręcił się na podłodze i patrzył załzawionymi oczami, jak dziewczyna ucieka w kierunku obrotowych drzwi. Biegła z przerwami, ciągnąc za sobą podróżną torbę. Becker spróbował wstać, ale nie mógł. Oślepiał go gorący ogień. Ona nie może uciec!

Spróbował zawołać, ale zabrakło mu powietrza w płucach. Czuł w piersiach potworny ból.

– Nie! – wychrypiał. To był tylko szept.

Becker zdawał sobie sprawę, że jeśli dziewczyna wyjdzie, zniknie na zawsze. Jeszcze raz spróbował krzyknąć, ale piekło go gardło.

Dziewczyna już prawie dobiegła do obrotowych drzwi. Becker z trudem wstał i zataczając się, pobiegł za nią. Była już w drzwiach. Torba podróżna spowalniała jej ruchy. Dwadzieścia metrów dalej Becker niemal na oślep biegł za nią.

– Czekaj! – krzyknął. – Czekaj!

Dziewczyna gwałtownie popchnęła skrzydło drzwi. Zaczęły się obracać, lecz po chwili stanęły. Odwróciła się przerażona i zauważyła, że to jej torba podróżna utkwiła między kolejnym skrzydłem i futryną. Uklękła i gorączkowo szarpała, usiłując ją wyciągnąć.

Becker wbił wzrok w kawałek materiału wystający z drzwi. Widział tylko czerwony róg nylonowej torby. Rzucił się naprzód z wyciągniętymi rękami.

Runął na podłogę, ale w tym momencie róg torby zniknął za skrzydłem drzwi. Jego palce zacisnęły się w powietrzu. Drzwi zaczęły się obracać. Dziewczyna wydostała się na ulicę.

– Megan! – krzyknął rozpaczliwie. W oczodołach czuł gorące ukłucia. Znowu nic nie widział, zbierało mu się wymioty. Usłyszał echo własnego krzyku. Megan!

David Becker nie był pewien, jak długo leżał na podłodze nim znów usłyszał szum jarzeniówek nad głową. Poza tym panowała cisza. Nagle rozległ się jakiś glos. Ktoś coś mówił. Spróbował podnieść głowę. Cały świat był zdeformowany. Ponownie usłyszał ten głos. Otworzył z trudem oczy i dostrzegł jakąś postać stojącą w odległości dwudziestu metrów od niego.

– Proszę pana?

Becker rozpoznał głos. Te słowa wypowiedziała dziewczyna. Stała przy drugim wejściu do hali, przyciskając torbę podróżną do piersi. Wydawała się jeszcze bardziej przestraszona niż przed chwilą.

– Proszę pana – mówiła drżącym głosem. – Nie powiedziałam panu, jak mam na imię. Skąd pan je zna?

Rozdział 74

Dyrektor Leland Fontaine był potężnym sześćdziesięciotrzyletnim mężczyzną, ostrzyżonym na rekruta i odznaczającym się sztywnym stylem bycia. Gdy był zirytowany – a tak było niemal zawsze – jego czarne oczy przypominały żarzące się węgle. Awansował na najwyższe stanowisko w NSA dzięki ciężkiej pracy i dobremu planowaniu, czym zdobył szacunek swych poprzedników. Był pierwszym Afroamerykaninem na stanowisku dyrektora NSA, ale nikt o tym w ogóle nie wspominał. Fontaine nigdy nie zwracał uwagi na kwestie rasowe i jego pracownicy całkiem rozsądnie brali z niego przykład.

Fontaine nie poprosił Brinkerhoffa i Midge, by usiedli, gdy on odprawiał rytuał parzenia kawy. Wreszcie usiadł z parującym kubkiem za biurkiem. Oni stali przed nim jak uczniowie w pokoju dyrektora szkoły.

Midge wyjaśniła niezwykłą serię zdarzeń, które skłoniły ich do naruszenia świętości dyrektorskiego gabinetu.

– Wirus? – chłodno spytał Fontaine. – Oboje myślicie, że złapaliśmy wirusa?

Brinkerhoff się skrzywił.

– Tak, proszę pana – zdecydowanie odpowiedziała Midge.

– Ponieważ Strathmore ominął filtry Gauntlet? – Fontaine starannie przyglądał się wydrukowi.

– Tak – potwierdziła Midge. – Poza tym TRANSLATOR od dwudziestu godzin nie odszyfrował pliku!

– Lub raczej wskazują to tylko wasze dane. – Fontaine zmarszczył czoło.

Midge chciała zaprotestować, ale ugryzła się w język. Zamiast tego odwołała się do głównego argumentu.

– W Krypto panują kompletne ciemności.

Fontaine uniósł głowę, wyraźnie zaskoczony.

– Nie ma zasilania – potwierdziła krótko Midge. – Jabba sądzi, że to być może…

– Dzwoniła pani do Jabby?

– Tak, proszę pana. Ja…

– Do Jabby? – Fontaine uniósł się z fotela. Był wściekły. – Do diabła, dlaczego nie zadzwoniła pani do Strathmore’a?

– Dzwoniliśmy do niego! – broniła się Midge. – Powiedział, że wszystko jest w porządku.

– Nie mamy żadnego powodu, by wątpić w jego słowa – rzucił Fontaine. Ciężko dyszał z gniewu. Ton jego głosu wskazywał, że sprawa jest skończona. Uniósł do ust kubek z kawą. – Proszę mi wybaczyć, ale mam robotę.

– Przepraszam? – Midge niemal otworzyła usta ze zdumienia.

Brinkerhoff już szedł do drzwi, ale Midge stała jak wmurowana.

– Powiedziałem dobranoc, pani Milken – powtórzył Fontaine. – Jest pani wolna.

– Ależ, panie dyrektorze – wyjąkała. – Muszę zaprotestować. Moim zdaniem…

– Pani protestuje? – zdziwił się Fontaine. Odstawił kubek. – To ja protestuję! Protestuję przeciw waszej obecności w moim gabinecie. Protestuję przeciw waszym insynuacjom, że zastępca dyrektora tej agencji kłamie. Protestuję…

– To wirus, proszę pana. Instynkt podpowiada mi…

– Tym razem instynkt zawiódł panią, pani Milken! Myli się pani!

– Panie dyrektorze! – Midge nie ustępowała. – Komandor Strathmore ominął filtry!

Fontaine podszedł do niej. Z trudem opanowywał gniew.

– To jego prawo! Płacę pani, by pilnowała pani pracowników, a nie szpiegowała zastępcę dyrektora! Gdyby nie on, dalszym ciągu łamalibyśmy szyfry metodą papieru i ołówka! Teraz proszę zostawić mnie samego! – Fontaine spojrzał na Brinkerhoffa, który stał w drzwiach. Był blady i dygotał. – Oboje!

– Pozostając z całym szacunkiem, panie dyrektorze – powiedziała Midge – chciałabym zaproponować, byśmy wysłali do Krypto zespół bezpieczeństwa systemów w celu…

– Nic takiego nie zrobimy!

Przez chwilę w gabinecie panowała pełna napięcia cisza.

– Dobrze. Dobranoc, panie dyrektorze. – Midge odwróciła się i wyszła. Gdy przechodziła obok Brinkerhoffa, ten zorientował się po wyrazie jej oczu, że nie zamierza na tym skończyć. Dopóki intuicja podpowiadała jej, że coś jest na rzeczy, Midge nie zamierzała przestać drążyć.