Hulohot wszedł między drzewa, z pistoletem gotowym do strzału. Drzewa były stare i liście zaczynały się na znacznej wysokości. Nikt nie zdołałby sięgnąć nawet do najniższych gałęzi, a cienkie pnie nie dawały szans na ukrycie się. Hulohot szybko nabrał pewności, że na patio nikogo nie ma. Spojrzał w górę, na dzwonnicę.
Wejście na spiralne schody dzwonnicy było zagrodzone liną, przy której stała drewniana tabliczka. Lina zwisała bez ruchu. Hulohot zerknął na wieżę o wysokości stu czterdziestu metrów i od razu zdał sobie sprawę, że to absurdalny pomysł. Becker z całą pewnością nie był taki głupi. Jedyne schody prowadziły na górę, do niewielkiego kamiennego pokoju. Przez wąskie szczeliny można było podziwiać widoki, ale to była pułapka bez żadnej możliwości ucieczki.
David Becker pokonał ostatnie stopnie stromych schodów i rozejrzał się po ciasnym pomieszczeniu. Z trudem łapał oddech. Znalazł się w pokoju widokowym o wąskich oknach i bez wyjścia.
Tego ranka los był dla niego wyjątkowo nieprzychylny. Gdy wybiegał z katedry na otwarty plac, jego kurtka zaczepiła się o klamkę. Nagłe szarpnięcie zatrzymało go i zmusiło do skrętu w lewo. Balansując ciałem wypadł na oślepiające słońce. Kiedy chwycił równowagę, zobaczył przed sobą schody i bez namysłu ruszył w ich kierunku. Przeskoczył przez linę i zaczął się wspinać. Gdy zdał sobie sprawę, dokąd idzie, było już za późno.
Teraz stał w zamkniętym pomieszczeniu i ciężko dyszał. Bolała go rana. Przez szczeliny w ścianach wpadały do środka ostre promienie słońca. Człowiek w drucianych okularach stał na patio, odwrócony plecami do dzwonnicy, i rozglądał się dookoła. Becker przysunął się do szczeliny, żeby lepiej widzieć. Idź na plac, namawiał w myślach mordercę.
Cień Giraldy kładł się na placu jak gigantyczna, ścięta sekwoja. Hulohot przyjrzał mu się uważnie. Na samym końcu widać było trzy jasne prostokąty – to światło przedostawało się przez szczeliny widokowe i padało na kocie łby na placu. W jednym z prostokątów pojawił się nagle cień człowieka. Hulohot nawet nie spojrzał na wieżę, tylko natychmiast zrobił w tył zwrot i pobiegł ku schodom.
Rozdział 99
Fontaine uderzał pięścią w dłoń. Krążył po pokoju konferencyjnym i patrzył na wirujące światła w kopule Krypto.
– Wyłącz komputer! Do cholery, wyłącz komputer!
W drzwiach pojawiła się Midge. Powiewała świeżym wydrukiem.
– Dyrektorze! Strathmore nie może wyłączyć TRANSLATORA!
– Co takiego? – chórem wykrzyknęli Fontaine i Brinkerhoff.
– Już próbował, proszę pana! – Midge podniosła wydruk. – Cztery razy! TRANSLATOR wykonuje jakąś nieskończoną pętlę.
– Chryste! – jęknął dyrektor. Odwrócił się i znów wyjrzał przez okno.
Rozległ się ostry dzwonek telefonu.
– To na pewno komandor! – dyrektor podniósł ramiona. – Najwyższa pora!
Brinkerhoff szybko podniósł słuchawkę.
– Biuro dyrektora.
Fontaine wyciągnął rękę po telefon, ale Brinkerhoff spojrzał na Midge. Wydawał się zakłopotany.
– Midge, to Jabba. Chce z tobą rozmawiać.
Dyrektor spojrzał na Midge, która już szła przez pokój. Sama włączyła głośnik.
– Słucham.
– Midge, jestem w głównym banku danych – rozległ się metaliczny głos Jabby. – Dzieje się tu coś dziwnego. Zastanawiałem się, czy…
– Do cholery, Jabba! – Midge straciła zimną krew. – Przecież to właśnie usiłowałam ci powiedzieć!
– To może być drobiazg – zastrzegł się Jabba – ale…
– Przestań pleść! To nie jest drobiazg! Cokolwiek się tam dzieje, to bardzo, bardzo poważna sprawa! Moje dane nie są spieprzone, nigdy nie były i nie będą. – Midge chciała już odłożyć słuchawkę, ale uniosła ją znowu. – Hej, Jabba? Żeby nie było żadnych niespodzianek… to Strathmore ominął filtry Gauntlet.
Rozdział 100
Hulohot wbiegał na schody, przeskakując po trzy stopnie naraz. Spiralna klatka schodowa tonęła w mroku – jedynym źródłem światła były niewielkie okienka bez szyb co sto osiemdziesiąt stopni. David Becker jest w pułapce! Zaraz zginie! Hulohot zataczał kolejne koła. W ręce trzymał pistolet. Żelazne świeczniki na podestach byłyby niezłą bronią, gdyby Becker chciał walczyć. Hulohot pomyślał, że musi uważać, by dostrzec go w porę. Jego pistolet miał znacznie większy zasięg niż metrowy świecznik.
Poruszał się szybko, ale uważnie. Schody były strome; zdarzyło się tu już kilka wypadków, w których zginęli turyści. To nie była Ameryka – żadnych znaków ostrzegawczych, poręczy, zastrzeżeń o wykluczeniu odpowiedzialności. To była Hiszpania. Jeśli ktoś jest tak głupi, żeby spaść ze schodów, to jego wina, niezależnie od tego, kto je zbudował.
Hulohot zatrzymał się na chwilę przy oknie i wyjrzał. Stał po północnej stronie, w połowie wysokości.
Po chwili zobaczył już wejście do pokoju widokowego. Na pozostałym odcinku schodów nie było nikogo. David Becker widocznie zrezygnował z walki. Hulohot pomyślał, że być może Becker nie zauważył, jak wchodzi do wieży. To oznaczało, że Hulohot zyskał dodatkową przewagę, jaką daje zaskoczenie, choć wcale jej nie potrzebował. Miał wszystkie atuty w ręku. Sprzyjał mu nawet rozkład wewnętrzny wieży – schody łączyły się z platformą widokową w południowo-wschodnim rogu.
Hulohot mógł strzelić w dowolnym kierunku, nie obawiając się, że Becker stoi za jego plecami. Na dokładkę, wynurzy się z cienia na oświetloną platformę. To egzekucja, uśmiechnął się do siebie.
Zmierzył wzrokiem odległość do wejścia. Siedem stopni. Raz jeszcze przećwiczył w myślach kolejne ruchy. Jeśli podejdzie od prawej strony, będzie mógł sprawdzić, czy Becker nie stoi w lewym rogu, jeszcze przed wyjściem na platformę. Jeśli tak, strzeli od razu. Jeśli nie, przesunie się na lewo, twarzą w kierunku prawego rogu – to jedyne miejsce, gdzie Becker mógłby jeszcze stać. Hulohot znów się uśmiechnął.
PODMIOT DAVID BECKER – WYELIMINOWANY
Nadeszła pora działania. Sprawdził pistolet.
Wbiegł szybko po schodach. Już widział platformę. Lewy róg był pusty. Zgodnie z planem, Hulohot przesunął się w lewo i wpadł na platformę, zwrócony twarzą w prawo. Strzelił w róg. Pocisk odbił się od muru. Niewiele brakowało, a Hulohot zostałby trafiony rykoszetem. Gwałtownie się odwrócił i wydał z siebie stłumiony okrzyk wściekłości. W pokoju nie było nikogo. David Becker gdzieś zniknął.
Trzy ciągi schodów niżej David Becker wisiał na zewnątrz, trzymając się parapetu, na wysokości stu metrów nad Jardin de los Naranjos. Wyglądał tak, jakby postanowił ćwiczyć podciąganie na krawędzi okna. Gdy Hulohot pędził na górę, David zszedł niżej i wyszedł przez okno. Zdążył zniknąć w samą porę. Morderca przebiegł obok okna w takim pośpiechu, że nie zauważył jego zbielałych palców na parapecie.
Wisząc za oknem, Becker dziękował Bogu, że w ramach codziennego treningu ćwiczył również na siłowni, by wzmocnić serw. Niestety mimo silnych ramion miał kłopoty z podciągnięciem się na parapet. Paliły go bicepsy i czuł potworny ból w boku, tak jakby rozdzierał sobie ranę. Szorstki kamień nie zapewniał dobrego chwytu, przeciwnie, boleśnie ranił palce, zupełnie jak szkło.
Becker wiedział, że ma tylko kilka sekund, nim zabójca zawróci. Zbiegając z góry, z pewnością zauważy jego palce na parapecie.