– Dyrektorze! – eksplodował Jabba. – Gdy padną zapory ogniowe, każdy człowiek na tej planecie z komputerem i modemem będzie miał najwyższą klauzulę dostępu! Chodzi o najważniejsze dane. Sprawozdania z tajnych operacji! Zagranicznych agentów! Nazwy i adresy wszystkich osób objętych federalnym programem ochrony świadków koronnych! Kody odpalenia rakiet! Wszystko! Musimy wyłączyć bank danych! I to już!
– Musi być jakieś inne wyjście – odparł Fontaine. Okrzyki Jabby nie zrobiły na nim widocznego wrażenia.
– Tak – prychnął Jabba. – Wystarczy znać klucz zatrzymujący robaka! Tak się jednak składa, że jedyny facet, który go znał, już nie żyje!
– A może brutalny atak? – rzucił Brinkerhoff. – Czy nie możemy odgadnąć klucza?
– Na litość boską! – Jabba uniósł ramiona. – Kill-code nie różni się od klucza szyfrującego. To losowa sekwencja znaków. Nie można go odgadnąć. Jeśli myślisz, że w ciągu czterdziestu pięciu minut możesz sprawdzić sześćset bilionów kombinacji, to proszę bardzo!
– Klucz jest w Hiszpanii – wtrąciła cicho Susan.
Wszyscy stojący na podium spojrzeli na nią. Odezwała się po raz pierwszy od dłuższego czasu.
– W chwili śmierci Tankado oddał klucz – wyjaśniła ze znużeniem. Miała zaczerwienione oczy.
Nikt nie zrozumiał, co chciała powiedzieć.
– Klucz… – dodała, ale znów przerwała. Cała drżała. – Komandor Strathmore posłał kogoś, by odzyskał klucz.
– No i co? – spytał Jabba. – Czy ten człowiek go znalazł?
– Tak – wykrztusiła Susan. Na próżno usiłowała powstrzymać łzy. – Myślę, że tak.
Rozdział 111
Nagle w ośrodku sterowania rozległ się krzyk, od którego mogły popękać bębenki w uszach.
– Rekiny! – krzyczała Soshi.
Jabba szybko spojrzał na ekran. Na zewnątrz koncentrycznych kręgów pojawiły się dwie cienkie linie. Wyglądały jak plemniki usiłujące dostać się do niechętnej komórki jajowej.
– Wyczuły krew w wodzie, proszę państwa. – Jabba zwrócił się do dyrektora. – Konieczna jest decyzja. Albo zaczniemy wyłączać teraz, albo nie zdążymy. Gdy tylko ci dwaj zorientują się, że padł komputerowy bastion zewnętrzny, wydadzą okrzyk wojenny.
Fontaine nie odpowiedział. Był pogrążony w myślach. Wiadomość o kluczu w Hiszpanii wydawała się bardzo obiecująca. Jeszcze raz spojrzał na Susan Fletcher. Wyglądała tak, jakby zamknęła się we własnym świecie. Siedziała na fotelu z twarzą ukrytą w dłoniach. Fontaine nie wiedział, co spowodowało taką reakcję, ale nie miał czasu się tym zająć.
– Proszę o decyzję! – naciskał Jabba. – Teraz!
– W porządku – odrzekł Fontaine, podnosząc głowę. – Masz decyzję. Nie wyłączamy banku danych. Jeszcze poczekamy.
– Co takiego? – Jabbie opadła szczęka. – Ależ to jest…
– Hazard – przerwał mu dyrektor. – Może wygramy. – Wziął telefon komórkowy Jabby i nacisnął kilka guzików. – Midge – powiedział. – Tu Leland Fontaine. Słuchaj uważnie…
Rozdział 112
– Lepiej niech się pan zastanowi, co pan robi, dyrektorze – syknął Jabba. – Za chwilę nie będziemy już mieli czasu, żeby wyłączyć bank danych.
Fontaine milczał.
W tym momencie, jakby na sygnał, do ośrodka sterowania wbiegła Midge. Z trudem łapiąc oddech, weszła na podium.
– Dyrektorze! Centrala już łączy!
Fontaine zwrócił się w stronę ekranu na przedniej ścianie. Piętnaście sekund później ekran ożył.
Początkowo obraz był zaśnieżony i niewyraźny, ale stopniowo ostrość się poprawiała. System cyfrowej transmisji QuickTime pozwalał na przesłanie tylko pięciu obrazów na sekundę. Na ekranie pojawili się dwaj mężczyźni. Jeden był bladym, krótko ostrzyżonym brunetem, drugi, blondyn, sprawiał wrażenie typowego Amerykanina. Siedzieli przed kamerą jak dwaj spikerzy telewizyjni, oczekujący na początek programu.
– Do diabła, a to co takiego? – spytał Jabba.
– Siedź cicho! – rozkazał Fontaine.
Dwaj mężczyźni najwyraźniej znajdowali się w jakiejś furgonetce. Wszędzie widać było kable i urządzenia elektroniczne. Po sekundzie włączyła się fonia. Słychać było jakieś hałasy.
– Odbieramy sygnały radiowe – zameldował ktoś. – Za pięć sekund będzie połączenie dwukierunkowe.
– Co to za ludzie? – spytał niechętnie Brinkerhoff.
– Oczy w niebie – odpowiedział Fontaine, patrząc na mężczyzn, których wysłał do Hiszpanii. To był konieczny środek ostrożności. Fontaine zaaprobował niemal wszystkie elementy planu Strathmore’a… pożałowania godną konieczność wyeliminowania Tankada, modyfikację Cyfrowej Twierdzy… to wszystko wydawało mu się w porządku. Jego niepokój wzbudziła tylko jedna sprawa: Strathmore chciał wykorzystać Hulohota. Hulohot był wytrawnym profesjonalistą, ale najemnikiem. Czy można mu było zaufać? Czy nie zechce przejąć klucza? Fontaine wolał go pilnować, dlatego poczynił odpowiednie kroki.
Rozdział 113
– Wykluczone! – krzyknął do kamery krótko ostrzyżony brunet. – Mamy swoje rozkazy! Mamy meldować dyrektorowi Lelandowi Fontaine’owi, i tylko jemu!
– Pan nie wie, kim jestem, prawda? – Fontaine był nieco rozbawiony.
– To chyba nie ma znaczenia! – zapalczywie rzucił blondyn.
– Pozwolą panowie, że wyjaśnię – odrzekł Fontaine. – Chciałbym od razu coś wytłumaczyć.
Kilka sekund później dwaj mężczyźni, zaczerwienieni, całkowicie zmienili front.
– D… dyrektorze – wyjąkał blondyn. – Nazywam się Coliander, jestem agentem. A to agent Smith.
– Doskonale – powiedział Fontaine. – Teraz meldujcie.
Susan Fletcher siedziała z tyłu i usiłowała przełamać dławiące ją poczucie kompletnej samotności. Zamknęła oczy. Słyszała dzwonienie w uszach. Płakała. Była cała odrętwiała. Prawie do niej nie docierało, co się dzieje w ośrodku sterowania.
Zebrani na podium niecierpliwie słuchali relacji agenta Smitha.
– Zgodnie z rozkazami, dyrektorze – zaczął – od dwóch dni jesteśmy w Sewilli. Początkowo śledziliśmy Ensei Tankada.
– Proszę opowiedzieć, jak został zabity – przynaglił go Fontaine.
– Obserwowaliśmy zdarzenie z furgonetki, z odległości czterdziestu pięciu metrów. Samo morderstwo poszło gładko. Hulohot okazał się profesjonalistą. Później jednak jego plan zawiódł. Pojawili się jacyś ludzie i nie zdobył poszukiwanego przedmiotu.
Fontaine kiwnął głową. Agenci powiadomili go, gdy był jeszcze w Ameryce Południowej, że są pewne kłopoty. Właśnie dlatego postanowił przerwać podróż i szybko wrócić.
– Zgodnie z pana rozkazami zajęliśmy się Hulohotem – głos zabrał Coliander. – On nawet nie próbował dostać się do kostnicy. Zamiast tego zaczął śledzić jakiegoś innego faceta. Wyglądał na cywila. W marynarce i krawacie.
– Cywil? – zastanowił się Fontaine. To wyglądało na zagranie Strathmore’a… chciał widocznie ograniczyć zaangażowanie NSA.
– Przestają działać filtry FTP! – krzyknął jeden z techników.
– Potrzebujemy tego przedmiotu – oświadczył Fontaine. – Gdzie jest teraz Hulohot?
– Hm… – Smith spojrzał za siebie. – Mamy go tutaj, proszę pana.
– Gdzie? – ucieszył się Fontaine. To była najlepsza wiadomość, jaką usłyszał tego dnia.
Smith wziął do ręki kamerę i poprawił ustawienie obiektywu. Po chwili na ekranie pojawił się obraz dwóch mężczyzn siedzących na podłodze i opartych bezwładnie o tylne drzwiczki. Ten z lewej był wysoki i miał na nosie okulary w drucianej oprawie; drugi wydawał się młodszy, miał długie, ciemne włosy i zakrwawioną koszulę.