Tym razem wszyscy unieśli głowy.
– Trzy! – wrzasnęła Susan, przekrzykując kakofonię syren i wołań techników. Wskazała na ekran. Wszyscy spojrzeli na trzy palce Tankada, którymi rozpaczliwie machał w powietrzu.
– Boże! – Jabba niemal skamieniał. Nagle zrozumiał, że biedny kaleka cały czas usiłował im podpowiedzieć.
– Trzy to liczba pierwsza! – zawołała Soshi. – Liczba pierwsza!
– Czy to może być takie proste? – Fontaine był oszołomiony.
– Kolejna transmisja danych! – poinformował technik. – To szybko idzie!
Wszyscy stojący na podium rzucili się jednocześnie do klawiatury. Wyciągnęli ręce. Susan była najszybsza. Błyskawicznie nacisnęła 3. Teraz wszyscy spojrzeli na ekran na ścianie. Ponad obrazem chaosu pojawił się prosty komunikat:
WPROWADŹ KLUCZ? 3
– Tak! – krzyknął Fontaine. – Teraz!
Susan wstrzymała oddech i nacisnęła ENTER. Rozległ się pojedynczy pisk.
Zamarli.
Minęły trzy nieskończenie długie sekundy. Nic się nie stało.
Syreny wciąż wyły. Pięć sekund. Sześć.
– Transmisja danych!
– Bez zmian!
Nagle Midge podskoczyła i gorączkowo wskazała ręką na ekran.
– Patrzcie!
Na ekranie pojawił się nowy komunikat.
KLUCZ ZWERYFIKOWANY
– Ładujcie zapory ogniowe! – rozkazał Jabba.
Soshi wyprzedziła go o krok. Już wprowadziła odpowiednie, polecenie.
– Transmisja przerwana! – krzyknął technik.
– Połączenia przecięte!
Na diagramie VR na ekranie ponownie pojawiła się pierwsza zapora ogniowa. Czarne linie sięgające do jądra zostały natychmiast przecięte.
– Komputer przywraca zabezpieczenia! – Jabba niemal się rozpłakał.
Jeszcze przez chwilę nie wierzyli w sukces, tak jakby w każdej sekundzie wszystko mogło znów runąć. Na ekranie pojawił się obraz drugiej zapory ogniowej… później trzeciej. Jeszcze moment i bank danych był znów bezpieczny.
W ośrodku sterowania nastąpił wybuch. Pandemonium. Programiści obejmowali się i rzucali wydruki w powietrze. Syreny ucichły. Brinkerhoff przytulił się do Midge. Soshi się rozpłakała.
– Jabba, ile danych przeciekło? – spytał Fontaine.
– Niewiele – odpowiedział, patrząc na ekran. – Nie dostali żadnego kompletnego zbioru.
Fontaine kiwnął głową. Wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu. Poszukał wzrokiem Susan Fletcher, ale ona już była w przedniej części pokoju, przy ekranie, który wypełniała twarz Davida.
– David?
– Hej, skarbie – uśmiechnął się do niej.
– Wracaj do domu – powiedziała. – Wracaj do domu od razu.
– Spotkamy się w Stone Manor?
– Zgoda – kiwnęła głową. Z trudem wstrzymała łzy.
– Agencie Smith? – zawołał Fontaine.
– Słucham, proszę pana? – za plecami Beckera pojawiła się twarz Smitha.
– Pan Becker ma umówione spotkanie. Czy mógłby pan dopilnować, by jak najszybciej znalazł się w domu?
– Nasz odrzutowiec jest w Maladze – kiwnął głową Smith. Poklepał Beckera po ramieniu. – Czeka pana luksusowa podróż, profesorze. Leciał pan kiedyś learjetem sześćdziesiąt?
– Od wczoraj ani razu – roześmiał się Becker.
Rozdział 128
Gdy Susan się obudziła, słońce było już wysoko na niebie. Słoneczne promienie wpadały do środka przez koronkowe firanki i rozpraszały się na puchowej pościeli. Wyciągnęła ramię, by objąć Davida. Czy śnię? Leżała nieruchomo, wyczerpana, wciąż oszołomiona przeżyciami tej nocy.
– David? – jęknęła.
Nie odpowiedział. Susan otworzyła oczy. Materac po drugiej stronie łóżka był zimny. David znikł.
Śnię, pomyślała. Usiadła. Rozejrzała się po pokoju urządzonym w wiktoriańskim stylu. Wszędzie koronki i antyki. To był najlepszy pokój w Stone Manor. Na parkiecie leżała jej torba podróżna, a na krześle obok łóżka wisiała bielizna.
Czy David naprawdę przyjechał? Pamiętała dotyk jego ciała, gdy budził ją delikatnymi pocałunkami. A może to się jej tylko śniło? Spojrzała na nocny stolik. Pusta butelka po szampanie, dwa kieliszki i list…
Przetarła oczy, otuliła się puchową kołdrą i przeczytała krótką notatkę:
Najdroższa Susan,
Kocham cię.
Bez wosku, David.
Uśmiechnęła się i przycisnęła list do piersi. David był tutaj. Bez wosku… jeszcze jeden szyfr, który musiała złamać.
Coś się poruszyło w rogu pokoju. Susan spojrzała w tamtą stronę. Na grubym dywanie siedział David w płaszczu kąpielowym, grzał się na słońcu i patrzył na nią. Wyciągnęła do niego ramiona, przywołując do siebie.
– Bez wosku? – powiedziała, przymilnie zarzucając mu ręce na szyję.
– Bez wosku – uśmiechnął się David.
Susan pocałowała go w usta.
– Powiedz mi, co to znaczy.
– Wykluczone – zaśmiał się w odpowiedzi. – W małżeństwie potrzebne są sekrety, tak jest ciekawiej.
– Jeśli będzie ciekawiej niż ostatniej nocy, to chyba już nigdy nie wstanę.
Wziął ją w ramiona. Czuł się tak, jakby znalazł się w stanie nieważkości. Wczoraj otarł się o śmierć, a teraz był tutaj i nigdy nie czuł się bardziej pełen życia.
Susan leżała z głową na piersi Davida i słuchała bicia jego serca. Nie mogła uwierzyć, że jeszcze niedawno myślała, że umarł.
– David… – westchnęła, spoglądając na list. – Wyjaśnij mi to „bez wosku”. Wiesz, że nienawidzę szyfrów, których nie potrafię złamać.
David milczał.
– Powiedz mi, bo inaczej już nigdy nie będziesz mnie miał.
– Kłamiesz.
– Powiedz mi! – Susan walnęła go poduszką. – Ale już!
David nie zamierzał niczego wyjaśnić. Ta tajemnica była zbyt słodka. Jej źródło kryło się w przeszłości. W czasie renesansu hiszpańscy rzeźbiarze, którzy popełnili jakiś błąd, kując posąg w drogim marmurze, często łatali dziury za pomocą cera, czyli wosku. O bezbłędnie wykonanej rzeźbie, która nie wymagała takich poprawek, mówiono sin cera, czyli „rzeźba bez wosku”. Później tego wyrażenia używano na określenie wszystkiego, co jest prawdziwe lub rzetelne. Angielskie słowo sincere wywodziło się od hiszpańskiego sin cera, dosłownie „bez wosku”. Kod Davida nie skrywał żadnej wielkiej tajemnicy – po prostu podpisywał swoje listy sincerely. Podejrzewał jednak, że to wyjaśnienie nie ubawiłoby Susan.
– Zapewne się ucieszysz z wiadomości – spróbował zmienić temat – że podczas lotu zadzwoniłem do rektora.
– Powiedz mi, że zrezygnowałeś ze stanowiska dziekana. – Susan spojrzała na niego z nadzieją.
– Tak – kiwnął głową. – Od następnego semestru wracam do sali wykładowej.
– To odpowiednie miejsce dla ciebie – westchnęła z ulgą.
– Aha – kiwnął głową. – Hiszpania przypomniała mi, co się naprawdę liczy.
– Znowu będziesz łamał serca studentek? – pocałowała go w policzek. – No, przynajmniej będziesz miał czas pomóc mi w redagowaniu książki.
– Piszesz książkę?
– Tak. Postanowiłam ją wydać.
– Wydać? – podejrzliwie spytał David. – Co chcesz wydać?
– Mam pewne pomysły na temat protokołów filtrowania i residuów kwadratowych.
– To na pewno będzie bestseller – jęknął w odpowiedzi.
– Jeszcze się zdziwisz – zaśmiała się Susan.